Poprzedni tydzień Dał mi sporo motywacji. Ale już weekend ze względu na pogodę i brak czasu, nie był najlepszy. Lało strasznie. Byłem zmęczony i brakowało mi snu. Za to świetnie bawiłem się na urodzinach córki (mówię serio, było fajnie ;) ). A w tym tygodniu chciałem sprawdzić, czy naprawdę noga fajnie podaje, czy ostatni trening ciągły to był tylko taki pozytywny wypadek przy pracy.
Poniedziałek
WOLNE! Tak, stwierdziłem, że czas dać sobie odpocząć. Jak pokazał tydzień, to było super decyzja!
Wtorek
20 kilometrów rozbiegania wzdłuż Wisły i na koniec 10 podbiegów 200 metrów pod Agrykolę. Hmm, stroma ta Agrykola :) Piekło… Ale fajnie było. Szczególnie, że biegaliśmy z Kubą i Staszkiem. W ogóle ja jak tylko mogę to biegam z kimś. Jak biegam sam mocny trening, to myślę sobie, po co cierpieć, po co mi to. Jak biegam z kimś to cierpię na akcentach, ale nie myślę o tym, bardziej skupiam się na tym że jest fajnie, że mogę sobie pogadać i wspólnie spędzić czas.
Wieczorem jeszcze wleciało 10 spokojnych kilometrów.
Środa
25 kilometrów w Parku Szymańskiego. Plan był taki, że rozgrzewam się 5 km. Potem 10 km robię sam po 3:40 i następnie 10 km z Bartkiem Falkowskim i Filipem Szymonikiem po 3:30. Wyszło 36:16 i 34:10. Te 34:10 to do dziś wywołuje u nas sporo śmiechu. Filipowi za wolno serce biło więc przyspieszał, przyspieszał i przyspieszał aż biło ok na jakimś 3:22 min/km :D
Wieczorem kilka kilometrów z NBRC na Agrykoli.
Czwartek
17 i 12 km spokojnego biegu. Tempo 4:30 – 4:40 min/km. Luz, z nóżki na nóżkę.
Piątek
19 km spokojnie. Ale wypoczęty, bo średnie tempo 4:13 min/km. W tym przedzieranie się przez lawiny błota wywołane pracami nad rurociągiem gazowym.
Sobota
Mój klasyk! 1600/2/1200/2/800/2/400. Tempo dwójek progowo, tempo reszty VO2max. Poległem ostatnie 3 razy na tym treningu. Dwa razy w Chiavennie i raz właśnie na Agrykoli. Więc nogi mi się trzęsły jak galareta, stres był spory. Ale podchodziłem do niego z entuzjazmem. Kiedy jak nie teraz. Na Agrykoli było naprawdę duuuużo biegaczy! Ja wszystko postanowiłem biegać z Filipem, a dużą część wykonywał z nami też Bartek.
Aha, zanim przejdę dalej. Między odcinkami jest ok 2 min przerwy w truchcie. Kiedyś ktoś chciał to zrobić ciągiem. I wiecie, że dojechał do ostatniej dwójki!!! Nie wiem czy przeżył, ale trening zrobił imponujący! :D
Pierwsze 1600 po 3:05 min/km. Ciężko! Nie znoszę takich prędkości. Mięśnie zimne. No praca spora. Myślę sobie, że będzie ponownie DNF, tylko pytanie kiedy. Potem 2 km, Filip prowadzi. I lekko! 6:32, przyjemne bieganie! Ale odetchnąłem, w sumie to już wiedziałem, że to zrobię. Nawet jak minimalnie wolniej, to zrobię. Żeby nie rozpisywać się nad tym treningiem jakby to był bieg po rekord świata. Wszystkie dwójki zrobiliśmy po 6:32-6:33. Za to resztę po 3:05-3:06, ostatnie 400 70 sek slalomem :) No fajnie było a mi japa się cieszyła na całego! Fatum przełamane, robota zrobiona!
Wieczorem potruchtałem sobie 8 km. Regeneracja.
Niedziela
Tego nie miałem w planach, ale jak już wspominałem, lubię cierpieć w grupie. Zebrała się potężna paka. Bartek, Mikołaj Raczyński, Mateusz Baran, Krzysztof Żygenda! Przemierzaliśmy chodniki i ulice Powiatu Warszawskiego Zachodniego niczym lokomotywa. A może Pendolino :) Dawno tak szybko czas nie leciał a kilometry w 3:50-4:00 nie mijały tak przyjemnie. Ale sielanka się skończyła. Mateusz z Mikołajem zapodali na koniec 8 km po 3:30 min/km. Była sroga robota, ale zrobiona. Łącznie 34 km. Mogło być 35 ale postanowiłem wrócić autobusem. Pokusa była zbyt wielka, kiedy otworzył drzwi centralnie jak przebiegałem ;)
Podsumowanie
Ale tydzień. Wszystko zrobione, a nawet więcej! Bo tych 8 km na koniec zupełnie nie planowałem. Wszystko dobrze, nic nie boli. Trening idzie wyśmienicie. Jak jest dobrze, to nie ma o czym pisać.