Niestety nie układa się dla mnie pomyślnie ten sezon, powiedzmy, że jest to mocno pechowy sezon. Bardzo mocno przepracowałem zimę, wszedłem na naprawdę duże objętości. Intensywność treningów też była bardzo duża. Byłem świetnie przygotowany do Bostonu. Dwa dni przed maratonem się mocno przeziębiłem, w dodatku katastrofa taktyczna podczas biegu i skończyło się jak się skończyło. Wcześniej był jeszcze atak na 1:10 w półmaratonie, skończyło się 1:10:14 i zabrakło sekundy do życiówki…
Sam bieg w Bostonie może nie był by taki tragiczny gdyby nie kompletnie zajechane mięśnie nóg. I tutaj różni się podejście zawodowca od amatora. Każdy zawodowiec by zszedł z trasy, ja koniecznie chciałem skończyć. W sumie mogłem dojść, ale ambicja nie pozwoliła. Okres między maratonem a końcem maja to byłą walka o odbudowę sprawności w nogach i zyskanie jakiejś siły. I to jedyne co mi się udało. Odbudowałem się, przygotowałem na 10 km i zrobiłem życiówkę w samotnym biegu i w upale. 32:25 dawało realne nadzieje, na złamanie 32 minut na jesieni i maraton w czasie 2:26 – 2:27. Zrobiłem tydzień przerwy i rozpocząłem przygotowania do maratonu. Wszystko szło ładnie, do czasu.
Niestety zaczęło boleć mnie kolano z zewnętrznej strony. Na początku myślałem, że to jakaś pierdoła. Niestety okazało się, że to problem z pasmem biodrowo-piszczelowym. Ból w końcu był na tyle duży, że uniemożliwiał w ogóle bieg a nawet normalne chodzenie. Myślałem, że szybko się z tym uporam, niestety trwa to już tydzień, a na regularny mocny trening maratoński narazie nie ma szans. Jeszcze na pewno kilka dni zupełnego odpoczynku mnie czeka. Nie mogę też jeździć na rowerze, pozostało czekanie. A czasu coraz mniej, maraton już pod koniec września.
Jak to się mówi, człowiek uczy się na błędach. Pewnie najrozsądniej było by odpocząć 3 – 4 tygodnie po Bostonie. Zrobić dobrą bazę i później przygotowania do maratonu. A tak przez okrągły rok mój organizm poddawałem ekstremalnym przeciążeniom. I tak byłem w szoku, że kompletnie nic mnie nie bolało, nic się nie działo. Ale wszystko do czasu… Jednak przerwa, dobry odpoczynek jest niezbędny w treningu. Z drugiej strony, kto mi zagwarantuje, że jak bym więcej odpoczął to bym nie złapał kontuzji? :)
No ale na koniec, żeby nie było tak smutno to nie ma co się łamać. Czasu jeszcze trochę jest. Jeszcze tydzień temu byłem w rewelacyjnej formie. Jeżeli uda mi się wykurować w przeciągu tygodnia to czeka mnie w Hiszpanii 10 dni ostrego biegania. Można powiedzieć, że będą to wakacje mocno biegowe. Dziewczyny na plaży a ja będę zwiedzał deptak z prędkością 3:30 km/h :) Jeżeli się nie uda to trudno, zweryfikuje plany. Pozostanie wtedy albo biec maraton miesiąc później albo odpuścić i przyszykować się znowu na wiosnę. Pożyjemy zobaczymy.
Na koniec coś co już każdy mówił 100 razy, ale warto to powtarzać. Dbajcie o swoje zdrowie, zapobiegajcie kontuzjom, róbcie dużo siły, sprawności, core stability, rozciągania. To naprawdę pomaga. Później nie będziecie leżeli w łóżku skrobiąc takie pierdoły jak ja teraz tylko będziecie śmigać na treningu :)