Miałem napisać ten artykuł już dawno temu, ale jakoś wyleciał mi z głowy. Akurat w weekend startowałem w jednym z takich biegów i przypomniałem sobie jak fajne są to imprezy. Zaangażowanie ludzi, klimat, trasa biegu. To wszystko powoduje, że nawet wszystkie niedociągnięcia wybaczamy i cieszymy się imprezą. Bo lokalne biegi są naprawdę super!
W ostatnia sobotę biegłem w Pierwszym Biegu Wąskotorowym. Bieg startował z Karczewa, biegło się przez Otwock i kończyło w Józefowie. Łącznie 8,5 km. Ponad godzinę przed biegiem stawiłem się w biurze zawodów. Zero wpisowego, bieg zupełnie za darmo. Odbieram numer i dostaję dwa spięte ze sobą. Jeden to numer do biegu. Drugi z napisem „Bike Marathon” widać już wielokrotnie używany, ale za to z chipem :)
Przed szkołą gdzie odbywały się zapisy już rozstawiali się lokalni „wystawcy”. A więc był przepyszny chleb z piekarni Wanda. Do tego masło i miód. No i małe pączki. Degustacja nie miała końca a chleb był cały czas dowożony. Bieg zakończył się o 14:30 a o 16:00 cały czas wszyscy opychali się pieczywem. Muszę przyznać, że to był najlepszy posiłek regeneracyjny, jaki jadłem po biegu. Nigdy lepszego nie dostałem :) Problem w tym, że jak chciałem kupić bochenek to się nie dało. No trudno, może kiedyś będę przejazdem w Józefowie to kupię.
Obok już rozstawione stoisko z parówkami. Z wody, z mikrofali. Same, w formie hot-doga. Obok jakieś mięsne kuleczki w panierce. Dalej dwie starsze panie miały stoisko z mazurkami wielkanocnymi. Aż się zaśliniłem, ale niestety zaraz był bieg… Obok popcorn i wata cukrowa. Brakowało tylko stoiska z plastikowymi pistoletami na kapiszony :) Oczywiście był chyba cały lokalny ratusz, burmistrz i przedstawiciele parafii z drugiej strony ulicy. Więc ogólnie dobry festyn, ale atmosfera przednia. I to właśnie lubię w takich imprezach.
Problem zaczął się jak trzeba było pojechać na start. Bo wieźli nas tam autobusami. Ale autobusy już nie wracały. Więc na ponad godzinę do biegu trzeba było się przebrać w strój startowy. Ja nie ryzykowałem w pełni bo było naprawdę dość chłodno i startowałem w koszulce z długim rękawem. Na miejscu już szybka rozgrzewka. Stojąc na linii startu zostaliśmy zadymieni przez lokalną ciuchcię :) Ale o dziwo wszystko zgodnie z planem, zero opóźnień! Sam bieg to od pierwszego do ostatniego metra walka tylko z czasem. Trzymałem równe tempo, to był ostatni tak mocny trening przed maratonem. Nie ma o czym pisać.
Za to dekoracje to już było coś. Miały być o 15:00 ale na podium wszedłem o 16:00. Dobrze, że był ten chleb do jedzenia. Było tyle kategorii, że dekoracji nie było końca. A każda dekoracja to też okazja do zdjęć itd. W końcu na samym końcu dekoracja najlepszych w kategorii Open. Nagroda z rąk Pani Grażyny Torbickiej, która również stawiła się na biegu ( nie, nie biegła, wręczała nagrody ). Po biegu uradowany zwycięstwem i całą imprezę pojechałem na targi Orlen Marathon. Tam już nie było tej atmosfery :)
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć o dwóch podobnych biegach. Rok temu biegłem w Biegu Cichociemnych. Też bardzo klimatyczna, lokalna impreza. Ale dla mnie absolutnym faworytem w okolicach Warszawy jest Bieg Rycerza Okunia w Okuniewie. Tam jest wtedy odpust, obok msza. Cały Okuniew się zbiera. Trasa ma 4 pętle, na każdej przebiegamy przez centrum i dostajemy od wszystkich owacje. Sama trasa prowadzi też przed ogródek jednego z gospodarstw, przez łąkę parafii, jakieś pola, skraj lasu itd. W koło latają kury. W ogóle jest mistrzowsko i mam nadzieje, że w tym roku po rocznej przerwie uda mi się tam znowu wystartować. Was też do tego zachęcam.
Dużo imprezy w dużych miastach są super. Ale tego uroku i nieprzewidywalności tym małym biegom nikt nie zabierze. I bardzo dobrze, bo to sprawia, że mają to coś. Wspaniały klimat, dla którego warto w nich biegać.