Dziś mija 10 dzień od Półmaratonu Warszawskiego. Chciałbym, żeby to był czas lenistwa, ale niestety czekają kolejne starty. Wcale nie łatwe. Maraton to najbliższy z nich. Tak starałem się planować trening, żeby wykorzystać formę wypracowaną na półmaraton, zregenerować się po tym biegu. Później jeszcze trochę popracować nad prędkościami maratońskimi. I na końcu zostawić sobie odpowiednio dużo czasu na odpoczynek. Nie jest łatwo to wszystko pogodzić.
1) Poniedziałek
No cóż, masakra :) Poważnie byłem rozbity jak po maratonie. Nogi to dwa betonowe kołki. Bolało mnie wszystko. Zasnąć pozwoliło mi „trochę” wina (w razie czego nie dowiedzieliście się tego ode mnie). Do tego bolała minie głowa i żołądek. Ogólnie dzień wyjęty z życie. Na nic nie miałem siły i ochoty. Na szczęście ten dzień się skończył. Nastał wtorek.
2) Wtorek
Nie było lepiej. Dalej ciężkie nogi. Chciałem rano coś pobiegać, ale nie było mowy. Otworzyłem tylko jedno oko i już wiedziałem, że potrzebuję więcej snu. Chyba nic nie było w stanie ściągnąć mnie z łóżka. Ale już wieczorem ambitnie przed treningiem AdgarFit przebiegłem na bieżni 10 km. Tempo nawet było ok, ale dalej bolały mnie biodra i prawe kolano. No i dalej kompletnie nie miałem ochoty na żadne treningi. W końcu nastała środa.
3) Środa
Rano chciałem zrobić rozbieganie. 15 do nawet 20 km, gdyby dobrze i się biegło. Otworzyłem jedno oko i… powtórzyła się sytuacja z wtorku. Nie było opcji. Poszedłem spać dalej. Jak narazie bardzo motywujący ten tekst, prawda? :) Ale spokojnie, w środę po pracy poszedłem biegać. Wzdłuż Wisły. 20 km i wszystko już grało. I motywacja była, i noga w miarę sprawna i nawet mi się chciało. Co więcej nawet na podbiegach nie czułem się jakoś źle. To był znak, że wróciłem do żywych i, że czas zacząć myśleć o maratonie.
4) Czwartek
Wstałem rano przed pracą. otworzyłem jedno oko i udało się otworzyć drugie! Pełen sukces, przed 7:00 byłem już na siłowni i zrobiłem trening progowy 8 + 4 + 2 km. Przerwa około 2 – 3 minut między odcinkami. No po tych 8 kilometrach trochę dłuższa, bo jeszcze musiałem zahaczyć o łazienkę. Było całkiem dobrze. Co prawda zagotowałem się trochę, ale tempo ok, puls całkiem dobrze, a i nogi dawały radę.
5) Piątek
Rano zrobiłem 15 km, wieczorem 10 km. Trochę byłem zmęczony po tym czwartku, brakowało mi energii. Ale sporo zjadłem, odpocząłem i na sobotę zaplanowałem długi bieg.
6) Sobota
Dokładnie 29 km po Warszawie. Zwiedziłem parę dzielnic, zrobiłem sporą pętlę. Biegło mi się całkiem fajnie, pierwsze 20 km. Średnio nawet w tempie ok 4:00 więc w sumie można uznać, że był to drugi zakres. Ale gdy znad Wisły, koło Stadionu Narodowego wbiegłem na Most Poniatowskiego i pobiegłem w stronę Centrum, zderzyłem się z wiatrem, który skutecznie obrzydził mi ten bieg. Ostatnie 9 kilometrów to już była męczarnia. Jednak praca zrobiona. Zrobiłem jeszcze brzuch na siłowni, posiedziałem trochę na saunie i szykowałem się na niedzielę. A raczej szykowałem głowę, żeby się powstrzymać i nie zjeść tony smakołyków podczas Wielkanocy. To była naprawdę trudna walka.
7) Niedziela
Walka, którą można podzielić na bitwy. Wygrywałem dopóki nie wjechały ciasta. I wtedy kolejne bitwy można uznać za przegrane. Ale te mazurki, babki, serniki, pascha i moje ulubione banoffee… Ogólnie wojna na remis a wieczorem trening. Zrobiłem 20 km, biegało mi się super. Ciasto to w gruncie rzeczy świetne paliwo biegacza.
8) Poniedziałek
Tutaj zaplanowałem naprawdę ciężki trening. 15 km w tempie maratonu. Bak po niedzieli cały czas był pełny, było na czym biegać. Problem tylko w tym, że potwornie wiało. 3 km w plecy, 3 km w twarz. Więc zupełnie zrezygnowałem z pilnowania tempa i trzymałem się tylko pulsu. Między 166 a 169. I tek te 15 km zrobiłem całkiem lekko. Tzn. nie zrozumcie mnie źle, lekko to nie z uśmiechem na twarzy, to był potwornie ciężki i wymagający bieg :) Normalnie 15 km z taki pulsem to jest masakra i później ledwo żyję. A tutaj spokojnie dotruchtałem do domu i jeszcze miałem siłę zrobić sobie coś do jedzenia. Niedosyt miałem tylko taki, że jakoś nie czułem tego treningu. Nie mogłem w sumie biec szybciej, nawet gdybym chciał. Taki trochę byłem zawieszony, bez życia. Ok, wiem, że nie macie pojęcia o czym piszę :)
9) Wtorek
15 km w moim ulubionym miejscu, Lasek Bielański. Biegało mi się super. Zawsze tam super mi się biega, nawet jak umieram. Oczywiście był to pierwszy zakres i odpoczynek.
10) Środa
Dziś mamy środę. Jeszcze nic nie biegałem, ale na dziś planuję jeden z ostatnich mocnych akcentów. Chyba będzie to 6 km progowo + 4 x 1 km + 4 x 400 metrów. Zobaczę jak się będę czuł. Pewnie biegane na kanałku na Agrykoli.
Podsumowanie
Na koniec najważniejsze. Dlaczego tak? Po półmaratonie dałem sobie 3 dni na odpoczynek. Normalnie cały tydzień biegałbym pewnie rozbiegania. Może w weekend bym coś mocniej przycisnął. Ale w tym wypadku chciałem już zacząć robić jakąś pracę pod maraton Nie rozleniwiać organizmu. Czwartek, sobota, poniedziałek i środa to mocne akcenty. Może Wam się wydać, że to strasznie dużo. Ale to czas, kiedy bardzo dbam o regenerację. Kiedy jak mi nie idzie to odpuszczam. No i najważniejsze, później do samego maratonu bardzo mocno odpoczywam! Po środzie następny akcent to sobota. A po sobocie prawdopodobnie środa, gdzie i tak biegam tylko coś na pobudzenie, typu 4 x 1200. Więc jak widzicie bardzo dużo odpoczynku. A po tym czterech akcentach, które teraz robię ma przyjść forma po 11 dniach, w dzień startu.
Czy się uda? Nie wiem, to ryzyko. Wszytko w tym sporcie jest ryzykiem i nigdy nie można być niczego pewnym. Wiem, że te akcenty w ostatnich 10 dniach, czyli środa, sobota, środa mi się sprawdzały. Byłem wypoczęty i ostatnie dni miałem już lekkie nogi i dużo sił. Dlatego tym razem ponownie to stosuję. Co z tego wyjdzie zobaczymy.
PS – nie wiem jeszcze gdzie będę biegł maraton. Mówię poważnie, nie robię tajemnic. Nie zdecydowałem się. Chcę biec 19 kwietnie, więc sobie możecie strzelać. Biorąc pod uwagę, że na 90% będzie to Polska, a w tym czasie mamy Łódź i Kraków, to macie spore szanse, że traficie ;)