Tapering do Wings for Life 2022

Ostatnie dwa tygodnie do zawodów. Wiele razy o tym pisałem, że to okres w którym trzeba wypocząć i mentalnie nabrać sił. Tutaj nic już nie poprawimy. Ale możemy schrzanić setki rzeczy. Dlatego umiar jest kluczowy. Ja po kłopotach zdrowotnych i maratonie cały czas szukałem lekkości w biegu. Robiłem co miałem zrobić, ale szło to opornie. 

Znacie na pewno to uczucie, kiedy wszystko idzie. Robicie trening, wydaje się lekki i robiony na luźnej nodze. Wszystko idzie a Wy nie czujecie zmęczenie i nie szuracie nogami po ziemi. Ja w tej chwili robię, cyferki się zgadzają, ale idzie to jak krew z nosa. Na pewno to kwestia zmęczenia maratonem i całymi przygotowaniami. Na pewno choroby zrobiły swoje. Ale wierzę, że te 4 tygodnie wystarczą, żeby się zresetować, ponownie zaprogramować na ściganie i stanąć 8 maja w pełni sił na starcie Wings for Life.

Majówka :D

A tak wyglądały moje ostatnie treningi:

Poniedziałek – wolne. Miałem biegać, ale byłem zmęczony, obolały i stwierdziłem po półdniowych negocjacjach z samym sobą, że najlepiej będzie jak zostnę w domu. Co ciekawe nawet się ubrałem. Wyszedłem z domu i odpaliłem zegarek. Dobiegłem do lodziarni jakieś 200 metrów, kupiłem lody i wróciłem pieszo…

Wtorek – 16 km, kros po Lesie Bielańskim i Młocinach. Całkiem żwawo, 4:06 min/km. Ale potykałem się o korzenie. Wieczorem jeszcze 9 km. Spokojnie. Taka regeneracja.

Środa – Trening na stadionie. W sumie bez konkretnego planu bo też nie wiedziałem na co konkretnie mnie stać. Pierwsze ciepłe dni. Stwierdziłem, że zrobię ok 10 km, nie wolniej niż tempo maratonu. W jakiej konfiguracji zdecyduję w trakcie. Chciałem ruszyć 3:20 min/km. Szło opornie. 2 kilometry miałem w 6:43 i dalej ciężko mi było zamykać się w 3:20. Kiedy już chciałem zrobić 3×3 km, raptem noga puściła i zacząłem biec szybciej. Skończyłem Równo po 3:20 min/km i ostatni kilometr już naprawdę był taki, jak powinien być. 

Co tu się odstawiło w tę środę…

Drugie 5 km postanowiłem zacząć po 3:20 i każdy kolejny kilometr biec 2 sek szybciej. Kasia przyłączała się na 400 metrów, co dodatkowo dawało mi motywację. I tak pierwsze 3 km szły jak po sznurku. 4 kilometr w 3:13.5 i ostatni w 3:11.5. Wszystko zgodnie z planem, to już było mocne bieganie. Nie wiem tylko, dlaczego potrzebowałem 10 kilometrów rozgrzewki, żeby noga się odblokowała ;)

Wieczorem 6 km z New Balance Run Club. Fajnie i przyjemnie, pełna regeneracja.

Czwartek – 15 km spokojnie, bez historii. Dwa dni dałem sobie na wypoczynek.

Za często chodzimy na te gofry po treningach :D

Piątek – 9 km luz. Kasia do dziś nie dowierza, że przez dwa dni przebiegłem tylko 24 kilometry :D

Sobota – Pojechaliśmy na Podlasie, na działkę do rodziców. W planach miałem półmaraton, tempo steady. Biegłem na super ścieżce pieszo – rowerowej prowadzącej z Ciechanowca do Siemiatycz. Towarzyszył mi tata z bidonem. Pierwsze kilometry szły jak po maśle. Myślę sobie, ale ogień. Po 10 kilometrach nawrotka i bum, wiatr prosto w twarz i tak do mety…

Więc drugą dychę tempo trzymałem, ale to była praca jak na maratonie a nie steady. W każdym razie minimalnie złamałem 1:15 na półmaratonie mierzonym GPS, to dobry wynik. Wieczorem jeszcze sauna i byłem jak młody Bóg!

Niedziela – 20 km z Kasią. Miało być 4:40, ale jakoś wszystkim się dobrze biegło i skończyłem 4:25 min/km robiąc na koniec 6 przebieżek 30 sekund. Kasie dokręciła sobie do 30 i jeszcze urywała ;)

Poniedziałek – 8 km regeneracja. Ale szybko, bo pogoda sprzyjała i dieta majówkowa też ;) Po biegu już przestawiłem się na dietę eliminującą węgle do końca środy. Tutaj polizałem loda, tam podgryzłem watę cukrową a jeszcze kiedy indziej polizałem dżem na gofrze :D Ale ogólnie w miarę się trzymałem.

Odwiedziłem też alpaki ;)

Wtorek – 15 km spokojnie. Bez historii.

Środa – 10 km steady. Tempo jakieś 3:33 min/km. Jak to na białku, biegniesz i nogi trochę nie współpracują. Puls wyższy. Ciężko się oddycha. Ale zrobione bez zajazdów jakiś. Wszystko zgodnie z planem.

I tak kończę te przygotowania. Zostały dwa treningi. W czwartek 8 km spokojnie. W sobotę jakieś 6 km. Czyli tyle co nic. Odpocząć, najeść się i przede wszystkim przygotować głowę.

Trochę martwię się temperaturą w kontekście długiego biegu. Startujemy o 13, a słońce zaczęło całkiem fajnie grzać. Bardzo mi to odpowiada, ale nie koniecznie w dniu zawodów. No nic, zobaczymy jak będzie. Na dziś dzień prawdopodobnie skończę ze wspaniałą opalenizną. Planuję przebić Zosię z Kobiety Biegają i jej czerwień przywiezioną z Bostonu. Plus taki, że pewnie zrobię pętlę, więc opalę się z obu stron :D

Już was nie męczę. Jutro podrzucę tekst o tym, jak zaplanować bieg i tempo na Wingsa. I jak poradzić sobie z sytuacją, kiedy nie biegniemy do mety, a to meta biegnie do nas. 

More from Bartosz Olszewski
Jaki żel energetyczny wybrać?
To pytanie trafia do mnie średnio raz w tygodniu. Chociaż przed maratonami...
Read More