Ale to był weekend! Co prawda mamy już piątek, ale wybaczcie, kompletnie mnie rozłożyło po niedzieli i właśnie wróciłem do świata żywych. W sobotę mega Gra Miejska hotelu Westin Warsaw. A w niedzielę 5 km z rana, mila po południu i 400 metrów wieczorem. I totalny zgon! Ale dawno nie miałem tyle radości z biegania!
W sobotę z rana wybraliśmy się całą rodziną Olszewskich na grę miejską którą organizował hotel Westin Warsaw z okazji globalnego dnia biegania. Ja z Kasią byliśmy ambasadorami imprezy a Paweł z Mariolą dzielnie walczyli o wygraną. Ponad 20 drużyn miało do pokonania 6 stacji zgodnie z maksymą Live Well.
Między innymi musieli zrobić Sushi czy wykonać zadane ćwiczenia. Pierwsi na mecie wygrywali weekend w Berlinie w hotelu Westin. Bawiliśmy się naprawdę super. A na mecie na wszystkich czekał przepyszny brunch. Mam nadzieję, że za rok to powtórzymy a ekip będzie jeszcze więcej.
Już następnego dnia czekało jednak na mnie zupełnie inne zadanie. Po okresie roztrenowania i tygodniowego wejścia w trening chciałem sprawdzić gdzie jestem z formą i wystartować na Lekkiej Piątce podczas 1mila.pl w Warszawie. Naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać bo we wtorek pobiegłem 3x(800/200 + 400/400) i uwierzcie albo nie, ale nie utrzymałem tempa 3:10 na 800… Zmęczony, bez sił. Bywa. Jednak równo o 9:00 ruszyłem z pierwszymi biegaczami i chciałem się trzymać ile się da. I tak przebiegliśmy razem 3 kilometry.
Jak dla mnie było bardzo szybko. Chciałem za wszelką cenę wytrzymać do 4 kilometra bo to oznaczałoby piękną życiówkę niemal z niczego. Ale kiedy drugi raz przebiegliśmy 400 metrowy odcinek po bruku, nogi mi zmiękły i puściłem. Nie miałem z czego pracować i tak chłopaki pobiegli do przodu a ja na trzecim miejscu zostałem już tylko z walką o to, żeby nie stanąć :) Czwarty kilometr w jakieś 3:16 min/km. Kiedy wbiegałem na stadion byłem przekonany, że jest pozamiatane. Ale na 300 metrów do mety stoper pokazał, że walka o życiówkę jest realna. Przycisnąłem ile sił i tak wpadłem na metę z czasem 15:49 i nową życiówkę. No właśnie, czy na pewno?
Mówiłem, że to moja życiówkę, bo byłem przekonany, że mam życiówkę 15:52. Ale to tylko pokazuje, jak ja podchodzę do swoich historycznych startów. Nie raz byłem na dużo lepszym poziomie sportowym, robiąc życiówkę na 10 km miałem 15:50 po drodze. Więc nigdy specjalnie nie przywiązywałem wagi do życiówki na 5km. Okazało się, że rok temu pobiegłem 15:48 :D Więc z życiówki nicie. Ale i tak jestem bardzo zadowolony, bo z takiego pułapu nigdy jeszcze przygotowań nie zaczynałem. No i dobiegłem trzeci. To też cieszy. A kiedy jeszcze zobaczyłem, że moim zawodnicy również znakomicie się spisali (tutaj szczególnie brawa dla Huberta i Kuby którzy idealnie wywiązali się z zdania, z dużym zapasem poradzili sobie z barierą 17 minut i skończyli w pierwszej dziesiątce open).
I to był dopiero początek tego szalonego dnia. Wróciliśmy do domu. Zjedliśmy coś, wzięliśmy rodziców i Ninę i wróciliśmy na teren AWF. Teraz czekało nas bieganie na milę. A do tego spotkaliśmy się całą ekipą New Balance Run Club, żeby razem pobiec w zawodach na milę. Zebrała się mega ekipa, ok. 50 osób! Wystartowaliśmy w dwóch seriach. Ja stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia i lecę ile fabryka dała. Założyłem nawet kolce, żeby w razie jakiś spektakularnych wyników nasz klubowy statystyk i człowiek od wszelkich Exceli, Piotr Mielewczyk aka Lider, uznał mi wynik :) I tak ruszyłem bardzo szybko i tak samo szybko puchłem.
Biegłem sam i nie przewidziałem aż takiego ołowiu w nogach. Pierwsze koło pięknie a potem walka o życie. Kiedyś Lopez Lomong w swojej książce pisał, że czwarte koło to „Boże dopomóż”. No i tak było. Biegłem z zamkniętymi oczami. Nie miałem już kontroli nad rękoma. Kwas zalał mnie totalnie. I skończyłem z czasem 4:49. To mój najlepszy czas, ale po cichy liczyłem przynajmniej na 4:45. Może w grupie udałoby się urwać kilka ładnych sekund. No i poranne 5 km na maksa na pewno też nie pomogło.
Za to ekipa NBRC spisała się na medal. Ile tam było super wyników i jaka zabawa to widać na zdjęciu.
I kiedy myślałem, że mam fajrant. Bawiłem się z Niną. Odpoczywałem i zajadałem frytki z majonezem (Kaśka mnie zaraziła tym majonezem, ja go nigdy nie jadłem bo to zguba ;) ). Paweł oświadczył mi, że zraz mam biec w sztafecie 4×400 metrów bo zwolniło im się miejsce a nie mają jak wystartować inaczej. I tak ja po całym dniu na nogach. Kompletnie nie mając pojęcia o sprintach zostałem postawiony na pierwszym torze w najszybszej serii dnia. Żeby było jasne jak się czułem. Ja tylko raz w życiu pobiegłem 200 metrów poniżej 30 sekund. Moje najszybsze 400 to jakieś 65-66 sekund…
Wystrzeliłem ile sił, wydaje mi się, że pędzę jak Bolt w Pekinie. Wkładam całą moc. I zbiegam z łuku ostatni :D Tomek Smokowski oczywiście musi to skomentować na cały stadion. Aneta Lemiesz śmieje się na trybunach. Nigdy w życiu nikt mnie tak nie wrobił :D Dobiegłem w 60 sekund. Przekazałem pałeczkę Marioli, której już praktycznie nie widziałem, miałem ciemno w oczach. Może sprinterem nie stałem się wybitnym, ale bawiłem się jednak rewelacyjnie :) Skończyliśmy tą serię ostatni, ale w ogólnym rankingu byliśmy całkiem wysoko. Więc Olszewscy Team dał radę! :)
Po tym wszystkim naładowany endorfinami już planowałem kolejne mocne treningi. Ale już w nocy dopadła mnie jakaś mocna infekcja, ledwo mówiłem i przełykałem ślinę. A może zdarłem tak gardło biegnąć tą milę? :) W każdym razie jest już lepiej i wracamy do ostrego biegania! A życiówką na 5 km, poczeka.
Fot: 1mila.pl, Sportografia.pl, Westin Warsaw