Wszyscy bardzo dużo mówimy o regeneracji. Jednak w pewnym momencie, w pogoni za kolejnymi życiówkami regeneracja schodzi na dalszy plan, liczą się kolejne kilometry i ciężkie treningi. Oczywiście duża objętość przy założeniu dobrego wypoczynku powinna przynieść zamierzony efekt. Jednak na swoim przykładzie widzę, że czasem trzeba się zmusić do odpuszczenia, żeby wyniki były jeszcze lepsze.
Chodzi mi konkretnie o dzień wolny od biegania. W ogóle od treningu. Zdaję sobie sprawę, że raczej mało jest osób trenujących codziennie, czasem dwa razy dziennie. Ja się do takich zaliczam. W pogoni za kolejnymi kilometrami jakieś dwa lata temu przeskoczyłem z biegania 6 dni w tygodniu na całotygodniowy trening. Na wyniki za bardzo narzekać nie mogę, ale mimo wszystko wydaje mi się, że robiłem błąd. Przy codziennej pracy organizm nie jest w stanie się w pełni zregenerować, zmęczenie się nawarstwia do tego stopnia, że w pewnym momencie jestem już kompletnie wyczerpany. Trening, praca, trening, praca. Przypomniałem sobie, że kiedyś robiłem wolne poniedziałki, spróbowałem i jak do tej pory jest to strzał w dziesiątkę!
A założenie jest proste. Robię ciężkie treningi w weekend. Bardzo ciężkie. Obecnie jeszcze są to wybiegania ale w sezonie startowym będą to zawody + wybiegania, tempa, siła. W sobotę robię dwa treningi. W niedzielę rano robię długie wybieganie i ok południa, może trochę później idę na siłownię zrobić lekki trening siłowy i może skorzystać z jakiś uciech typu sauna, jacuzzi, basen, bania z zimną wodą. Więc biegi kończę ok 12:00 w niedzielę. Do wieczora nie biegam. W poniedziałek nie robię nic. I we wtorek albo rano robię rozruch i wieczorem solidny trening. Albo pomijam rozruch i wieczorem daję gaz do dechy :) W ten sposób mam jakieś 54 godziny bez biegania! Czas wystarczający, żeby dojść do siebie nawet po bardzo ciężkim tygodniu. Tylko poniedziałek jest dniem wolnym! Nie robimy remontu, nie zamieniamy tego dnia na inne aktywności. Najlepiej poleżeć, iść do kina, restauracji. Cokolwiek, byle was nie kusiło brać się za jakąś pracę fizyczną.
Może niektórzy z was pomyślą, że w ten sposób stracą kilka kilometrów ze swojej objętości. Ale nie do końca tak jest. Po pełnym wypoczynku jesteście w stanie przebiec więcej w 6 dni które wam pozostały. Ja w ostatni wtorek miałem taką superkompensację, że rano przebiegłem 22 km a miałem przebiec 10 km. Co więcej, jak bym się nie spieszył do pracy to bym pociągnął ten trening dalej. Biegło mi się rewelacyjnie, zero zmęczenie. Puls idealny na granicy 75% maksa, tempo 4:15 min/km. Co więcej, wyszedłem wieczorem, zrobiłem ponad 10 km i 10 podbiegów bo cały czas byłem pełny energii. Mamy piątek, a ja czuję się świetnie i wiem, że w ten weekend będę mógł zrobić spokojnie długi bieg w niedzielę (no może nie do końca bo mam imprezę w sobotę :) ) i pobiegać dwa razy w sobotę bez efektu szurania nogami po ziemi (artykuł pisałem w piątek, potwierdzam, w weekend udało zrobić się założenia treningowe :) ).
To pokazuje, jak ważny jest odpoczynek. Nikt z nas nie jest robotem i nawet komuś biegającemu grubo ponad 100 km w tygodniu potrzebne są wolne dni, żeby nasz organizm wrócił do normalnego funkcjonowania i był gotowy na nowe wyzwania. U mnie sprawdza się to znakomicie. Zobaczę jak będzie w sezonie startowym i jakie przyniesie to ostatecznie efekty, ale decyzję już podjąłem. Poniedziałki są dla mnie dniami odpoczynku. Sześć dni ostrego treningi wystarczy!