Ale nudy! Relacja z Wings For Life World Run część 2

ultra

Część pierwszą relacji skończyłem gdzieś na 12 kilometrze. Wybiegliśmy z Poznania. Zostało nas trzech. Przed nami cały bieg. Wings For Life World Run zaczął się na dobre. Samochód ruszył w pogoń. A przed nami dziesiątki kilometrów nudy…

Oczywiście trochę żartuje z tą nudą, ale jednak. Jak już mówiłem biegliśmy tempem 3:45 – 3:50 min/km. Dla nas to było komfortowe tempo. I tak jeszcze 60 km! Dla mnie w tamtej chwili to była jakaś abstrakcja. Już mi się zaczynało trochę dłużyć. Ale szczerze Wam powiem, że jak biegliśmy już w trzy osoby, to cholernie chciałem to wygrać. Nie miałem żadnych problemów z tym tempem, biegłem luźno i spokojnie. Wiatr w sumie nie przeszkadzał.

Pomimo faktu, że jednak każdy z nas rywalizował o wygraną, to staraliśmy się współpracować. W końcu to był początek biegu, a nikt nie chciał się już w tej chwili zbytnio męczyć. Pamiętacie, jak publikowałem post „taktyka na maraton„? Pisałem w nim, że pierwszej połowy maratonu w ogóle nie powinno się pamiętać. Tutaj moim celem było tak przebiec maraton, żeby w ogóle nie czuć zmęczenia tym dystansem i żeby starczyło mi sił na jeszcze jak najwięcej kilometrów. Więc dawaliśmy sobie zmiany, nawet dla otuchy czasem zamieniliśmy kilka słów.

Wings for Life World Run fot.Bartek Woli ski (11)

Gdzieś po 15 kilometrze lekko oderwałem się od Wojtka i Tomka. Ale cały czas biegłem według założeń, nie przekraczając pulsu 160. Po jakimś czasie się zeszliśmy. Nie chciałem jeszcze robić żadnych nerwowych ruchów i uciekać. Jakiś czas później na lekkim podbiegu ponownie zacząłem się oddalać. Kilka metrów z tyłu został Wojtek, Tomek dołączył do mnie. Trudno mi powiedzieć, ile kilometrów tak razem biegliśmy. Na pewno na 21 kilometrze jeszcze dzieliliśmy się butelką z wodą. Chyba zaraz po tym punkcie moje tempo lekko wzrosło i zacząłem się oddalać. Bardzo powoli ale jednak. I zaczął się cały dialog z samym sobą. Czy nie za wcześnie? Czy nie zapłacę za takie coś? Może poczekać i biec razem? Wojtek był kilkanaście metrów z tyłu. Najbardziej bałem się sytuacji, kiedy zostanę sam a za mną chłopaki będą ładnie się zmieniali, pomagali sobie i w końcu mnie dojdą. Z drugiej strony wiedziałem, że zdecydowanie moją najmocniejszą stroną jest wytrzymałość. Wydawało mi się, że tym tempem do 50 km spokojnie dobiegnę. A później to już cuda mogą się dziać, ja będę miał zapas. Więc już do 70 kilometra biegu ani razu nie obejrzałem się za siebie i robiłem dalej swoje.

No właśnie, i co ja mam napisać o biegu między 25 a 50 kilometrem? 25 kilometrów, wszystkie równo, wszystkie prawdę mówiąc lekko. Chłopaki na rowerach cały czas przekazywali mi informację o przewadze, trochę rozmawialiśmy (im to się dopiero musiało nudzić). Wiedziałem, że Wojtek został daleko, co mnie strasznie zdziwiło. Ja myślałem na początku, że on się czai kilka metrów z tyłu. W końcu ma olbrzymi zapas szybkości. Ale został. Tomek za to tracił dość mało. Po kilku kilometrach to nie była duża strata, raptem kilkadziesiąt metrów. Jednak powoli, z każdy kilometrem rosła.

Tak było na świecie
Tak było na świecie

Sporo piłem na trasie. Wiedziałem, że czynnikiem, który dziś na pewno mocno wpłynie na wyniki będzie odwodnienie organizmu. Było ciepło i z każdym kilometrem robiło się cieplej. Ale sami wiecie, że z kubków nie można się na spokojnie napić tyle, ile by się chciało. Poza tym punkty były co jakieś 6 kilometrów. I nawet pijąc odpowiednio dużo, na pewno wypacałem więcej niż byłem w stanie przyswoić. Zjadłem też pierwszy żel. Drugi chyba jakoś na 37 kilometrze. Trasa trochę zmieniała profil, ale ogólnie rzecz biorąc nie było źle. Wiatr też jakoś nie dobijał. Bardziej wiało z boku i nie tak mocno, żeby wpływało to jakoś na wyniki. Na 30 kilometrze miałem średnie tempo 3:47 min/km. Wiedziałem, że to czas na złamanie 2:40 w maratonie. Stwierdziłem, że fajnie by było te 2:40 złamać, trochę brata zdenerwuję, który pewnie siedzi i ogląda ten bieg :) No i tak się stało. Już skręciłem o 90 stopni w lewo. Trochę powiało w plecy. Było nawet trochę z górki. Tempo wzrosło i dwa kilometry pobiegłem około 3:40 min/km. Minąłem maraton w czasie 2:39 i dostałem informację, że jestem pierwszy na świecie!

Wiedziałem, że to jest tempo na ponad 80 kilometrów. Wiedziałem, że muszę być w światowej czołówce. Ale dowiedziałem się, że biegnę pierwszy i w dodatku transmisja idzie na żywo na cały świat. Wszyscy w koło byli mocno podekscytowani. Ja jednak w tej chwili kompletnie się tym nie ekscytowałem. Serio, wiedziałem, że do tej pory to byłą „rozgrzewka”. Wiedziałem ile pracy przede mną. Wiedziałem też, że zabawa zacznie się po 50 kilometrach. Można się spytać, skąd miałem tą pewność? Biegałem w życiu 3 treningi 39 kilometrów w tempie ok. 3:50 i zawsze trzymałem tempo. A jednak to był trening, na zawodach jest łatwiej.

Medale czekały
Medale czekały

Chyba na 47 kilometrze zjadłem trzeci żel. Tempo nie spadało. W końcu minąłem tabliczkę z wynikiem Grześka Urbańczyka, który wygrał przed rokiem. I wiedziałem, że zabawa właśnie zaczyna się na dobre. Wiedziałem, że zwycięstwo w Polsce jest bardzo blisko, nie mogę tylko dopuścić do jakiejś zapaści i sytuacji, gdzie zacznę już sunąć w stronę mety. A raczej meta zacznie gonić mnie sunącego… W tej chwili dalej średnie tempo to było jakieś 3:47 min/km. Tempo na ponad 80 kilometrów.

Ale zaczęły się pierwsze problemy. Problemy z żołądkiem. Zwyczajnie nie chciał już za bardzo trawić i nie radził sonie chyba z wodą. Wszystko chlupało, zaczęła się lekka kolka, zaczęło boleć. Zły byłem strasznie, bo już dość mam tych problemów z żołądkiem na biegach. Powoli też zaczynały boleć nogi. Już od 40 kilometra bolały mnie stopy. W pełni świadomie wybrałem buty startowe, w dodatku dość twarde. Wiedziałem, że będzie bolało, ale z drugiej strony klepać 70 kilometrów w kapciach byłoby dla mnie jeszcze gorsze. No i ja lubię jak but nie przeszkadza w bieganiu, a startówki właśnie takie mają zadanie. Powoli czułem się też zmęczony trochę tym biegiem. I zaczynały boleć mięśnie czworogłowe. Ogólnie można powiedzieć, że zaczynało się ultra :) I na te ostatnie 20 kilometrów zapraszam jutro. Obiecuję, że skończę to w trzech częściach :)

A jak chcecie przeczytać całą, w dodatku znakomitą relację z tego biegu, to zapraszam tutaj: Wings For Life World Run. A jak wyglądała moja ucieczka przed metą?

fot. Tomasz Szwajkowski dla Festiwalu Biegów, Wings for Life World Run fot.Bartek Wolinski

 

More from Bartosz Olszewski
Szybko po Woli
Mam dla was ciekawą propozycję na weekend. W Warszawie rusza nowy cykl...
Read More