Wings for Life w Rio de Janeiro. Czyli cztery kilometry i milion wspomnień!

wings for life w rio

Długo zastanawiałem się, o czym ja w ogóle miałbym Wam napisać w relacji z Wings for Life w Rio de Janeiro. W sumie wszystko skupiłem w kilku relacjach na Instagramie oraz paru zdjęciach na Facebooku. Nie mogłem pobiec, ale myślę, że moja historia może zainspirować kilku biegaczy do tego, żeby się nie poddawać. i mimo przeciwności, iść zawsze do przodu.

Kontuzja

Cofnijmy się o kilka miesięcy. Wracając z Australii w połowie marca tliła się we mnie jeszcze nadzieja, że w Rio pobiegnę. Niestety kolejne badania lekarskie były jak wyrok, nie było opcji. Do dziś nie mogę biegać. Natomiast Rio było już zaklepane.

Na początku nawet się tym wszystkim tak bardzo nie przejąłem. Nie zamierzałem w tym roku ponownie ścigać się o każdy metr. Chciałem pojechać, przebiec w Brazylii tyle ile muszę żeby wygrać (zakładałem, że to będzie ok 65 km), nie wyniszczyć organizmy i spokojnie przygotowywać się do Mistrzostw Świata na 100 km. Stwierdziłem, że tak musi być i nic na to nie poradzę.

Jednak im bliżej startu, tym gorzej czułem się z faktem, że nie będę mógł się ścigać. Z każdym kolejnym rokiem zdaję sobie sprawę, że coraz bardziej jestem związany z tym biegiem. Wasze oczy się skierowane na mnie i czekacie na kolejne emocje i chwile wzruszenia. Ja z kolei czekam na tę adrenalinę i możliwość rywalizacji z całym światem. Więc w dniu biegu, chociaż tego nie okazywałem, emocjonalnie czułem się fatalnie. Ale o tym później. Wróćmy do Rio.

“Biuro” zawodów

Na miejscu wylądowaliśmy w czwartek i z każdą kolejną godziną co raz bardziej podobało nam się to miasto. W końcu się w nim zakochaliśmy, ale to już historia na oddzielny wpis. Pakiety odebraliśmy w piątek. Biuro zawodów było dobre 30 km od miejsca naszego zamieszkania, czyli od centrum miasta. Za to start jeszcze 10 km dalej. Dzięki temu mamy pełno złotych rad odnośnie podróżowania po Rio :)

Na miejscu okazało się, że biuro zawodów to jeden stolik i dwie osoby wydające numery w żółwim tempie. Na spokojnie wystaliśmy swoje, zresztą wcale nie marudząc. Tylko niesamowite jest, ja ten bieg różni się od tego w Polsce. W Poznaniu mamy targi, duże biuro zawodów. Jak na wielkim maratonie. Tutaj jak na lokalnym biegu osiedlowym. Odebraliśmy nasz pakiet, czyli koszulkę, numer i puszkę RedBulla. Wróciliśmy na Copacabanę i dwa kolejne dni cieszyliśmy się urokami miasta.

Trudna, łatwa decyzja

Od zawsze zachęcam wszystkim do wzięcia udziału w tym biegu, nawet jak ma to być dla nich tylko spacer. Uważam, że atmosfera, szczególnie dla amatorów, jest niesamowita. Każdy kto wziął udział w Wings for Life chwali sobie tę imprezę. Z roku na rok co raz więcej osób startuje w Poznaniu. W tym roku wyprzedały się pakiety startowe. Nie zapominacie też o idei przewodniej biegu “Biegnę dla tych, którzy nie mogą”. Więc nie było opcji, żebym osobiście nie przypiął numeru i nie stanął na starcie.

Tutaj mała dygresja. Nigdy nie poddawajcie się, jak coś idzie nie po Waszej myśli. Nie chowajcie się w kąt. Lepsze czasy przyjdą, a te gorsze przeczekajcie na spokojnie. Oczywiście, że nie raz zrobi Wam się przykro. Były chwile przed samy startem, kiedy chowałem głowę w dłonie. Kiedy dogonił mnie samochód po 45 minutach, najpierw się uśmiechałem, ale po chwili pomyślałem “cholera, to powinno trwać 5 godzin dłużej!”. Wracałem na metę pieszo ze spuszczoną głową. Ale czy żałuję tego startu. Nie, w żadnym wypadku! Za kilka lat będę to wspominał z uśmiecham na twarzy. A żałowałbym, gdybym nie wziął w tym udziału.

Musicie pamiętać jeszcze o jednym. Wszystkie takie ciężkie chwile czegoś nas uczą. Zbieramy doświadczenie. Dopiero w takim momencie zrozumiałem jak bardzo lubię się ścigać. Jak ciężko było obserwować mi relację live, wiedząc, że powinienem tam być. To olbrzymia dawka motywacji do działania, której trochę mi ostatnio brakowało. Jak powiedział Alessandro, jeden z uczestników biegu wracający z Kasią autobusem ““Live is a magic, everything has a reason”.

Bieg który był marszem

Na start dojechaliśmy Uberem. To tani i bardzo szybki środek transportu w Rio. Start było o 8 rano, a z hotelu wyszliśmy ok. 6 z hakiem. Mieliśmy do przejechania 40 km. Na miejscu wszystko wyglądało na świetnie zorganizowaną imprezę. Startowało ponad 3 tysiące biegaczy. Jak to w Rio, plaża, muzyka na maksa, palmy, słońce i samba :)

Kasia miała plan przebiec 30 km w wyznaczonym przez trenera tempie. Ja miałem plan przejść 4 kilometry. Tak to sobie wyliczyłem, że tyle uda mi się przemaszerować. Przepchnęliśmy się na starcie do przodu. W koło tysiące pozytywnych ludzi. Temperatura rośnie z każdą chwilą. Ostatnie odliczanie i lecimy!

Spokojnie, pewnie wielu z Was pomyślało, że tarasowałem drogę biegaczom. Nie, chyba musiałbym się po czymś takim sam zbiczować. Szybko odskoczyłem na bok i poczekałem aż cały tłum mnie ominie. Zakładałem, że będę ostatni, no może jeszcze trafi się jakiś spacerowicz. Jakie było moje zdziwienie jak kolejne metry pokonywałem wśród setek “biegaczy” maszerowiczów.

Czas mijał błyskawicznie. Kolejne kilometry mijały tak szybko, że zapomniałem kontrolować tempa. Kiedy minąłem trzeci kilometr, wiedziałem, że muszę przyspieszyć :) Złapałem wodę, wytarłem pot z czoła i atakowałem ten 4 kilometr. Niestety samochód pościgowy był nieugięty. Dogonił mnie po 45 minutach, zabrakło mi jakichś 100 metrów :) Przez te 45 minut bawiłem się wyśmienicie. W koło mnie maszerowało pełno pozytywnych ludzi. No i nakręciłem chyba rekordową ilość Instastory.

Samba

Na metę postanowiłem wrócić pieszo. Na początku chciałem te 4 km przejść plażą, ale po 100 metrach zrezygnowałem. To wcale nie było takie proste. Jeszcze kupiłem kokosa (3 złote, kocham Rio :) ), i czekałem na Kasię. Nie miałem pojęcia kiedy będzie. Czy juz skończyła, czy jedzie. Było naprawdę gorąco. Zresztą doskonale wiedzieliśmy, że tak będzie. Po biegu moja twarz przypominała kolorem buraka i nawet filtry nie są w stanie tego zniwelować :)

W koło grała muzyka, ludzie świetnie się bawili. Tańczyli, rozmawiali o biegu i odpoczywali na plaży. Ja spokojnie obserwowałem jeden bus za drugim. Aż w końcu po ponad 4 godzinach od startu widzę wysiadającą Kasię. A w koło niej masę umięśnionych przystojniaków z Brazylii. Nie powinienem jej tak zostawić ;) Poźniej dziesiątki zdjęć i tona uśmiechów. Brazylijczycy są mega pozytywni, zresztą zobaczcie sami na poniższym zdjęciu :)

Organizacja

Zawsze jak wracam z jakichś biegów za granicą, z wyjątkiem takich perełek jak np. Boston, to muszę napisać, że w Polsce nas rozpieszczają. Wings for Life jest niezwykle ciężki biegiem do organizacji. Logistyka, zabezpieczenie niemal 100 km trasy biegu, busy odwożące biegaczy. Zarówno Kanada, Włochy jak i Brazylia nie równały się z organizacją w Poznaniu. Dla przykładu w Brazylii nikt nie miał pojęcia, kiedy będzie woda. Była losowo, np. Na 3 i 12 kilometrze. Trasa nie była zabezpieczona, biegło się wzdłuż oceanu często między spacerowiczami, innymi biegaczami i rowerzystami. Nie było żadnych kurtyn wodnych przy 29 stopniach w cieniu i wilgotności przy której pocimy się leżąc. Jak ktoś chciał mógł wskoczyć do oceanu. Na mecie woda, banan, pomarańcza i ciasteczko. A busy? Kasia wracała niemal dwie godziny.

Czy to znaczy, że bieg był kiepski? W żadnym wypadku. Bawiliśmy się wyśmienicie! Poznaliśmy masę pozytywnych ludzi. Spędziliśmy wspaniale dzień. To nie jest bieg typu 10 km z atestem. Naprawdę startując w Wingsie postawcie na dobrą zabawę. Oczywiście to nie znaczy, że macie być bezkrytyczni. Ale naprawdę doceniajmy naszych polskich organizatorów biegów. Starają się jak mogą Was zadowolić i naprawdę moim zdaniem bardzo dobrze im to wychodzi.

Plany na przyszłość

W tej chwili lecimy już do Polski. Brazylia i Rio de Janeiro nas zauroczyły. Zresztą będzie o tym jeszcze na blogu, więc zapraszam w najbliższym czasie. To były wspaniałe dni, pełne słońca i wspaniałych przygód. No i te widoki!

Za rok na pewno będę chciał pobiec w Wingsie. Gdzie? O tym jeszcze nie myślę. Narazie moim jedynym celem jest jak najszybszy powrót do biegania. A później zacznę planować. Mam nadzieję, że nic mi nie przeszkodzi i na początku maja 2019 roku będę w optymalnej formie. A jeżeli tak będzie, to nie pozwolę Wam się nudzić przed telewizorami :)

I na sam koniec. Dziękuję Wam wszystkim za dwie rzeczy. Po pierwsze, że robicie taką wspaniałą robotę w Poznaniu! Nie wiem czy gdzieś ten bieg cieszy się takim zainteresowaniem. Jesteście niesamowici i robicie naprawdę wiele dobrego! I po drugie, za wsparcie jakie mi dajecie. Za wszystkie słowa otuchy i pozytywne komentarze. Jak to mówię często kibice piłkarscy, Wings to Wy!

More from Bartosz Olszewski
Orlen Warsaw Marathon trasa biegu krok po kroku (i 10 km też)
To już w niedzielę. Z perspektywy biegacza zdaję sobie sprawę co czujecie....
Read More