Poprzedni tydzień był wyśmienity. Wszystko wchodziło tak jak chciałem. W sumie to mogłem zrobić więcej niż logika podpowiadała. W końcu mogę powiedzieć, że organizm wszedł na „maratońskie obroty”. Akceptował i adaptował się do treningu maratońskiego. Szedł on przyjemnie i nie sprawiał takich problemów jak w początkowej fazie.
Poniedziałek
Po tym morderczym weekendzie 2×10 km spokojnie, regeneracja.
Wtorek
Klasyk. 20 kilometrów, spokojny bieg. Na koniec 10 podbiegów ok. 30 sekund, 160 metrów pod wiadukt nad trasą S8.
Środa
Ponownie spotkaliśmy się w wielkim gronie. Był Mateusz, Mikołaj, Kuba, Staszek. W planach 8 km po 3:30 min/km plus 5×1500 po 3:20.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie dywan z liści. W Parku Skaryszewskim dosłownie był dywan. Ale tyle, że przed treningiem kilkanaście minut szukaliśmy znaczników. Z perspektywy czasu nie było to najprostsze bieganie. Męczyłem się na tym treningu, jakby było z 5 sek/km szybciej.
8 km w 27:31 (trochę szybciej), krótka przerwa i następnie 4×1500 w 4:57-4:58. Przerwa wychodziła ok minuty i 25 sek w truchcie. Ostatnie 1500 w 4:50. Fajne bieganie w grupie. Sam bym pewnie męczył okrutnie.
Wieczorem spokojne 11 km.
Czwartek
Dwa spokojne rozbieganie, 19 i 11 km. Wolno, ok 4:40 min/km. To serio było bardzo wolno, zmęczone nogi i cały organizm…
Piątek
Tylko 13 spokojnych kilometrów, bo w sobotę planowałem tzw. killera.
Sobota
To był jednocześnie bardzo wymagając trening i sprawdzian. Równo miesiąc do maratonu. Więc chciałem na treningu przebiec 20 km w tempie +- maratonu. W treningu pomagał mi Kuba, który wchodził na kilometrówki.
Pierwsze kilometry szły znakomicie i 5 km zamknęliśmy w 16:55 (planowałem 17:00). Tempo nie spadało i 10 km poszło w 33:50. Zacząłem się męczyć, ale było jeszcze ok. Kryzys pojawił się w okolicy 12-13 kilometra. Myślałem, ze będę musiał mocno zwolnić na końcu. Ale jednak przetrwałem, dalej to było podobne tempo. Następnie odżyłem i ostatnie 5k było najszybsze. Całość 1:07:29. Kusiło mnie, żeby zamknąć półmaratonem w 1:10:59 ale sobie darowałem :)
Czy utrzymałbym takie tempo kolejne 20 km? Oczywiście, że nie. Gdybym sobie wmówił, że to zawody to może do 30 km. Ale trzeba pamiętać, że to było z pełnego treningu, że to tylko sprawdzian i do końca zostały jeszcze 4 tygodnie. To był świetny sprawdzian, wyszło tak jak chciałem, a nawet lepiej. Co najważniejsze, szybko po tym odpocząłem i byłem gotowy do kolejnych treningów.
Niedziela
W sumie to mam problem z tym dniem. W sensie nikomu bym czegoś takiego nie polecał. Jednak ja zawsze mówiłem, że najlepiej trenuje mi się na samopoczucie. I jak jest ok, to często z tego korzystam. Organizm świetnie zareagował na te 20 km. Czułem się znakomicie. I jak zacząłem biec z Mateuszem i Mikołajem po 3:55 min/km, było wręcz znakomicie. Miałem zagwozdkę co robić po 15-20 kilometrze. Jednak serio nie pamiętam, kiedy miałem tak luźną nogę na rozbieganiu. Zrobiłem z nimi całość. 39 kilometrów, 2 godziny i 33 minuty. Najdłuższy long za mną. Najtrudniejszy weekend za mną.
Ale jeszcze raz. W 90% przypadków skończyłbym ten bieg po 15-20 kilometrach. Ale sami wiecie, że czasem jest taki dzień konia, że idzie wszystko. Biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy zawodowcami i dużo zależy między innymi od samopoczucia, stresu, wypoczęcia i czasu który mamy na trening i który musimy dzielić z codziennymi obowiązkami, ja zwyczajnie polegam najbardziej na samopoczuciu i na tym, jak danego dnia czuję się na treningu.
Jak czuję się jak gówno to nie mam problemu, żeby zawinąć się wcześniej do domu i olać trening. Jak czuję się świetnie, nie mam problemu, żeby przyspieszyć i pobiec więcej.
Podsumowanie
Potężny tydzień. Wydaje mi się, że najtrudniejszy ale i najlepszy w drodze do maratonu.