W oczekiwaniu na start w Swiss City Marathon postanowiłem opisać przygotowania i mój pierwszy dzień w Lucernie. Nie chcę już chodzić i zwiedzać. Wiadomo, to nogom nie służy. W dodatku tu wszędzie są słodycze!!! Więc uciekłem do hostelu. A żeby się czymś zająć to postanowiłem kilka zdań naskrobać. A więc zaczynamy.
Na początku trochę o ostatnim tygodniu treningu. To nie było to samo co przed Warszawą. Jednak w 100% nie wróciłem do siebie. Tam byłem pewien swojej formy, tutaj niestety pewności mieć nie mogę. Niby tempa na rozbieganiach podobne, ale na każdym treningu ciężkie nogi. W środę robiłem jeszcze 4km w tempie maratonu i ledwo zmęczyłem ten trening. Myślałem, że padnę. Później już tylko bardzo lekkie biegi. Wczoraj biegałem 7 km, było szybko. Ale znowu nogi jak z ołowiu. Dziś wolne. Wydaje mi się, że już jest lepiej. A jak tak to jutro będzie jeszcze lepiej. Niepokoi mnie tylko jedno. Pierwszy raz przed maratonem mam problemy z żołądkiem. W nocy spałem może ze 4 godziny, wstawałem kilka razy do łazienki. Dziś cały czas mam skurczony żołądek. Niby z każdą godziną lepiej, ale dalej czuć. To do jutra musi minąć bo za daleko w takim stanie nie zabiegnę. Ale nie ma co marudzić, jestem dobrej myśli :)
Dziś miałem wylot z Warszawy o 6:20, błyskawiczna przesiadka w Berlinie i 10:20 byłem w Zurichu. Leciałem Air Berlin, bilet kosztował 500 zł w obie strony. Bardzo wygodne samoloty i przyjemna obsługa. Można też liczyć na coś do jedzenia i picia, a to już nie wszędzie jest standardem… Na lotnisku w Zurichu zdążyłem kupić bilet na pociąg (specjalny bilet dla uczestników maratonu, ważny 5 dni i kosztujący 28 Franków) i o 11:40 byłem już w Lucernie. Jest bardzo ciepło, 20 stopni, świeci słońce. Podobno to ma być najcieplejszy Swiss City Marathon, jutro 22 w cieniu :) A rok temu było poniżej zera i wszędzie śnieg. Miasteczko jest piękne. Zamiast iść odrazu do biura zawodów, które było 500 metrów od dworca to musiałem trochę zwiedzić. Oczywiście obejrzałem setki zegarków za którymi przepadam. Ale chyba bym musiał wygrać maraton w Londynie żeby sobie na niektóre pozwolić :) Krajobraz trochę jak z bajki. Piękne domki, mosty z drewna, wszędzie czysto, zadbanie. A w koło zieleń i dalej alpejskie szczyty. W końcu się opanowałem i ok 13:00 byłem już w biurze zawodów.
Hmmm, narzekałem zawsze na polskie targi sportowe przy maratonach, ale tutaj to nie było praktycznie nic. Stoisko miał Isostar (zero innych odżywek), Asics (zero innej odzieży sportowej), Garmin (zero innych zegarków). I jeszcze skarpety Sigvarius. W sumie to wszystko i jeszcze kilka stoisk innych biegów. Odebrałem numer. Dostałem przy okazji kupony na darmowe piwo bezalkoholowe na mecie i koszulkę, którą też dostaje się na mecie po okazaniu kuponu. I jeszcze pasta party. Reszta to ulotki. Szybko poszedłem coś zjeść. Do wyboru makaron albo ziemniaki. Biorę makaron. Sosem i parmezanem biegacze sami się obsługują. Dobry pomysł, bo nie każdy chce chochlę sosu. Zjedzone, załatwione, idę jeszcze trochę się przejść po mieście :)
Wszędzie te czekolady… Naprawdę jutro po biegu kupię sobie chyba taki kilowy blok i go zjem. Dziś chodziłem i się śliniłem. Dodatkowo wszędzie słynne szwajcarskie wypieki. Tylko jedna rzecz może tutaj przerażać. Ceny. Są naprawdę kosmiczne nawet w porównaniu z innymi krajami Unii Europejskiej. I tak za kajzerkę płacimy tutaj 3 zł a za pizzę w restauracji 80 – 100 zł. Ogólnie na pewno będzie przynajmniej 2 razy tyle co w Polsce. Trzeba się z tym jakoś pogodzić. Ja się będę godził jutro po maratonie, dziś tylko śniadanie sobie kupiłem na jutro :) W końcu stwierdziłem, że czas już się zbierać do hostelu i oszczędzać nogi. Wsiadłem w autobus, przejechałem jakieś 1500 metrów i już byłem w swojej noclegowni.
Hostel naprawdę przyjemny. Wysoki standard (tutaj chyba wszystko ma wysoki standard). Płaciłem za niego 250 zł za dwie noce ze śniadaniem w formie bufetu (jutro nie skorzystam, bo startują z nim od 7:00). Za to, że biegnę w maratonie nie musiałem płacić dodatkowo 7 franków jakiejś opłaty magicznej i dostałem frotkę na szczęście :D Rozgościłem się w czteroosobowym pokoju i zacząłem pisać tekst. Jeszcze nie wiem z kim będę spał, mam nadzieje, że nie z jakąś imprezową paczką bo chyba będę musiał wtedy spać na zewnątrz :)
To tyle na dziś. Zamieszczam trochę zdjęć. Idę coś zjeść bo trochę zgłodniałem. Wypadało by się też trochę napić. Potem jeszcze spacer nad jezioro, trochę pewnie tam posiedzę i posłucham muzyki. I pora spania. Jutro trzeba pobiec na jakimś przyzwoitym poziomie, mam nadzieje, że po Warszawie zostało mi jeszcze trochę sił i zmuszę się do wysiłku. Na pewno nie będę ścigał się z czasem, ale już biegaczom nie odpuszczę :)