Zauważyłem, że ten temat jest poważniejszy niż mi się wcześniej wydawało. Z ostatnich wpisów, komentarzy i moich rozmów wynika, że stres przedstartowy, trema z nim związana, potrafi kompletnie paraliżować i niweczyć cały wysiłek. Postanowiłem napisać trochę o tym, jak to wygląda w moim przypadku. Jak wyglądało na przestrzeni lat i jak staram sobie radzić z presję i oczekiwaniami.
Początki przygody ze sportem
Na początku moją pasją była koszykówka. Zresztą dalej jest i pomimo, że nie mam na nią czasu to pozostaje moim ulubionym sportem. W każdym razie doskonale pamiętam pierwsze mecze międzyszkolne. Pomimo tego, że na podwórku ze znajomymi radziłem sobie znakomicie to gdy przychodziło do potyczki z zupełnie nowymi twarzami, w dodatku kiedy reprezentowałem szkołę zupełnie się rozklejałem. Miałem nogi jak z waty, ręce mi się trzęsły i wyczyniałem takie cuda, że sam bym się chętnie zdjął z boiska. Musiało minąć trochę czasu, musiałem rozegrać sporo meczów, żeby w końcu się uspokoić. Trudno mi teraz powiedzieć jak dokładnie do tego doszło, że pewnego razu wyszedłem na boisko i grałem to co potrafię. Może zabrzmi to trochę egoistycznie, ale uświadomiłem sobie chyba w końcu swoją wartość. Przecież nie muszę nikomu nic udowadniać, sam wiem na co mnie stać a moim celem jest wyjść i dokopać przeciwnikowi i tak też zacząłem do tego podchodzić. O dziwo pomogło. I w ten wspaniały sposób po latach zacząłem biegać.
Pierwsze przygody z bieganiem
Na początku to była zabawa więc nie ma o czym pisać. Biegłem w Run Warsaw bo były fajne i tanie koszulki :) Ale jak już się wkręciłem to zacząłem biegać szybciej i szybciej. W końcu zacząłem rywalizować o czołowe lokaty. Początki były łatwe bo nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. W sumie co bym nie pobiegł to i tak mi wszyscy gratulowali co mnie czasem nawet irytowało. Zwyczajnie nie przejmowałem się dokładnie czasem, miejscem. Cieszyłem się, że się poprawiam i to mi wystarczyło, o żadnym stresie nie było mowy. I przyszły czasy teraźniejsze.
Bieganie obecnie
I nie ma co oszukiwać, że się nie stresuję. Każdy kto mnie widział dzień przed startem w maratonie wie, że lepiej w ogóle unikać ze mną rozmowy. Już nie mówiąc o dni startu, w którym wszyscy są narażeni na moje humory. Chcę tego czy nie, jestem zestresowany cholernie. No bo jak niby mam być wyluzowany. Pół roku się przygotowywałem i teraz mam 2 godziny z hakiem na sprawdzenie czy te 6 miesięcy wyrzeczeń na coś się zdały. Ale czy ten stres mnie paraliżuje, czy przeszkadza mi w osiągnięciu celu? W żadnym wypadku! Jest wręcz przeciwnie. Stres mnie nakręca. Wszyscy mistrzowie się stresują. Sęk tylko w tym, że u nich wpływa to mobilizująco, można powiedzieć, że przekształcają ten stres w dodatkowy zastrzyk energii, podczas gdy innych zupełnie to paraliżuje.
Jak sobie z tym radzę?
W sumie w 100% sam sobie na to nie potrafię odpowiedzieć. Po pierwsze nigdy nie wątpię w swoje możliwości! Mam jasny cel. I naprawdę wierzę, że mogę go zrealizować. Ok, trasa może wszystko zweryfikować, może strać się 100 rożnych rzeczy, w końcu to bieganie. Ale zawsze, ale to zawsze myślę pozytywnie. Nie rozpamiętuję żadnych treningów, kontuzji, błędów w treningu. To już było. Teraz dla mnie liczy się tylko bieg. Nie będę płakał że mam katar albo mnie coś boli. Stało się, teraz jest tylko bieg.
Po drugie, i moim zdaniem nie ma w tym nic złego, musicie uświadomić sobie swoją wartość jako biegacza. Musicie być przekonani o tym, że jesteście naprawdę świetni! No bo ile osób biega maratony? Ile jest w stanie przezwyciężać codzienne zniechęcenie, biegać w deszczy, mrozie? Pilnować diety? Iść spać kiedy znajomi imprezują? Naprawdę jest ich garstka. I jesteście wśród nich. Więc uwierzcie w siebie i na pewno będzie łatwiej! Pamiętajcie, że robicie to z własnej, nieprzymuszonej woli. Więc starajcie się cieszyć tym, że macie możliwość sprawdzenia swoich możliwości a nie zadręczajcie się możliwością niepowodzenia.
Następna sprawa to wizualizacja sukcesu. Większość z was rozmyśla co to będzie jak dopadnie was ściana. Albo jak pokonam podbieg na trasie. Lub inne tego typu samospełniające się wizje. Nie myślcie o tym, musicie widzieć się na mecie z rękoma w górze. Musicie widzieć zegar z czasem jaki was satysfakcjonuje. Albo jak wbiegacie na metę mając swoich rywali za plecami. Oszukajcie swój mózg, pokażcie mu do czego dążycie a na pewno wam pomoże w spełnieniu celu. Jak będzie cały czas widział ścianę na 35 kilometrze to możecie być pewnie, że jej tam doświadczycie…
Trudno mi powiedzieć co jeszcze takiego robię co pozwala mi unikać paraliżu. Np. nigdy nie wmawiam sobie, że muszę coś zrobić. Zawsze mam cel, zawsze do niego dążę. Ale jak się nie uda to trudno. Jadę dalej, weryfikuję błędy i następnym razem będzie lepiej. Co więcej to pozwala mi jeszcze mądrzej podejść do następnych przygotowań. Biegnę przede wszystkim dla siebie. Najbardziej interesuje mnie to, żebym ja był zadowolony z biegu. Nie interesuje mnie co myślą o tym inni, ja chcę być dumny ze swojego startu. Podium, puchar, miejsce na mecie jest przy okazji. Jak mam biec na 100% to muszę dać z siebie 100%, nie powiem sobie na mecie, że się oszczędzałem, najgorsza porażka to przegrać z samym sobą.
Podsumowanie
Nie jestem psychologiem, nie wiem, czy moje porady i doświadczenia komuś pomogą. Ale mam nadzieje, że tak będzie. Przede wszystkim musicie uświadomić sobie swoją wartość, uwierzyć w sukces i być pozytywnie nastawieni w dniu startu. Zamiast „boli mnie kolano”, „mam katar”, „źle spałem w tym tygodniu” chce słyszeć „jest dobrze”, „wszystko zgodnie z planem”. Nie szukajcie przed startem wymówek na wypadek niepowodzenia, nie zakładajcie takiej opcji. Jazda na start po realizację swoich celów!