Od kilku lat obserwuję pewien trend w bieganiu amatorskim. Można powiedzieć, że bieganie powoli staje się jak matematyka. Wszystko staramy się wyliczyć, sklasyfikować, przełożyć na konkretne liczny i czasy. Lubimy mieć wszystko uporządkowane, poukładane w logiczną całość. Przy tym wszystkim zapominamy o jednym. Że w bieganiu nie chodzi tylko o matematykę, tutaj chodzi przede wszystkim o adaptację naszego ciała do obciążeń jakie sobie zapewniamy poprzez trening.
Przed maratonem już wiemy, w której minucie biegu skończy nam się glikogen, obliczyliśmy. Każdy żel przyjmujemy co 15 minut, tak robiliśmy na treningu. Pijemy na każdym punkcie po 200 ml wody, bo badania naukowe tak nam podpowiadają. Co minutę zerkamy na zegarek, żeby przypadkiem nie wyjść ze swojej strefy pulsu. A na 35 kilometrze i tak dopada nas ściana. W końcu czytaliśmy wszędzie, że w końcu przyjdzie, więc sama głowa już nam dyktuje, że w końcu czas zwolnić. Żeby przypadkiem nie pokonać całości dystansu bez żadnego kryzysu.
Przed treningiem mamy wyliczone ile zjeść kcal. Ile ma być z białka a ile z węglowodanów. No i zdrowe tłuszcze. To samo po bieganiu. Podczas biegu analiza, lepiej połknąć żel czy zjeść banana. Woda już rozstawiona co 5 km. Długości odcinków i przerwy wyliczone co do sekundy. Po biegu macie 30 minut na posiłek, jest okno węglowodanowe. Jeszcze szybka kąpiel lodowa, może drzemka i trening wykonany!
Wiadomo, że trochę koloryzuję. Zresztą po części sam jestem winien takiego stanu rzeczy, ponieważ ciągle piszę o tym jak trenować, co jeść, jak się regenerować itd. Ogólne dbanie o to, żeby cały trening miał ręce i nogi jest jak najbardziej korzystne. Ale musicie pamiętać o jednym. Nie będziecie lepszymi biegaczami, jeżeli nie umożliwicie organizmowi adaptować się do określonych sytuacji!
Dobrze jest jeść i pić na treningu. I zdrowo i macie więcej siły, żeby zrobić dobrą jednostkę treningową. Z drugiej strony, głównym celem treningu maratońskiego jest zwiększenie zasobów glikogenu i sprawienie, żeby bieg był jak najbardziej ekonomiczny a jak najwięcej paliwa szło z tłuszczu. Jeżeli co 15 minut będziecie wciągali batonika, to zwyczajnie żadnej adaptacji nie będzie. Musicie nauczyć się biegać z pustym bakiem.
To samo tyczy się wody. Naprawdę nic Wam się nie stanie jak pobiegniecie godzinę albo więcej bez dostępu do wody (nie mówię o ekstremalnych sytuacjach). Jeżeli na maratonie będzie ciepło to i tak zaczniecie się odwadniać. Jak na treningu nigdy nie doświadczyliście biegania z małą ilością płynów w organizmie, to zawody skończą się dla Was natychmiastową ścianą.
I już nie wspomnę o kontroli pulsu. Zaufajcie czasem sobie. Jak biegniecie długi trening, jakiś bieg tempowy, drugi zakres itd. to nie bójcie się na jakiś czas przekraczać założonych stref. Nic Wam się nie stanie, a tylko nauczycie organizm reakcji na nagły wzrost intensywności. Później jak na trasie maratonu będzie podbieg to nie będziecie maszerowali po jego pokonaniu.
Mogę tak wymieniać w nieskończoność. To się tyczy wszystkiego. Wszędzie słyszę o hartowaniu się na deszczu czy mrozie. Tak samo przyzwyczajajcie się do innych niedogodności na treningach. Nie róbcie wszystkiego z matematyczną precyzją i pod linijkę. Bo możecie być pewni, że na zawodach coś się stanie. Nie wiecie co, ale zawsze coś się dzieje. Czy to kubek z wodą Wam wypadnie, zgubicie żel, będzie upał albo zwyczajnie trafi się gorszy dzień i trzeba będzie sobie z tym radzić. Trzeba będzie pokonać ścianę, wdrapać się na górę kiedy nogi już nie chcą czy zdobyć się na jeszcze ostatnią prostą, kiedy już puls na dobre zawitał z czerwonej strefie. Poznacie to na treningu, oswoicie się z tym a na zawodach będziecie przygotowani każdą ewentualność.