Można powiedzieć, że 50% roboty wykonałem. Dwie na cztery planowane życiówki zrobione. Ale tak naprawdę dla mnie liczy się przede wszystkim maraton w Walencji. To tam chcę być w optymalnej formie i pod ten start tak naprawdę się szykuję. Natomiast na niedzielnym Półmaratonie w Amsterdamie będzie moim zdaniem najciężej o życiówkę.
Tak naprawdę uważam, że moja życiówka w półmaratonie jest najbardziej wartościowa. Była dobra pogoda, miałem szczęście biec cały bieg z kimś do ostatniego kilometra. Byłem wtedy też w świetnej formie, w maju na Wingsie pokonałem 88 km. Byłem też wtedy lżejszy o jakieś 2kg. Więc o ile do Radości jechałem z poczuciem, że przy udanym biegu w grupie musi się udać, tutaj serio wiem, że może to być absolutnie na styk. Ale to mnie jeszcze bardziej motywuje.
Start jest o 13:00 Kasia, Bartek i Paweł ruszają na trasę maratonu o 9:00. Trochę logistyki będzie. Na pewno nie odpuszczę kibicowania, ale też muszę ogarnąć kawiarnie z wygodnymi kanapami :D
To tyle marudzenia. Bo wiem, że jak noga jest mocna i dobrze się kręci, to nie będzie to miało wpływu. A po starcie na 10 km już prawie w 100% doszedłem do siebie. Chociaż poniedziałek był tragiczny. Po życiówce czułem się świetnie. Ale wiadomo, adrenalina. W poniedziałek wstałem z potężnymi DOMS na czworogłowych, pospinaną totalnie lewą łydkę a po rozbieganiu jeszcze wdał mi się jakiś stan zapalny w lewy przywodziciel. Nie mogłem w pełni wyprostować nogi w biodrze. I tutaj moja słaba technika i pochylenie do przodu po raz pierwszy w życiu się przydało. Zwyczajnie przy bieganiu bolało mniej niż jak chodziłem wyprostowany ;)
Jednak z dnia na dzień DOMS uciekały a biegłem luźno i dość szybko na niskim tętnie. Stan zapalny też zanika i jest coraz lepiej. Wydolnościowo wróciłem błyskawicznie. W środę poszedłem na bieżnię i zrobiłem klasyczne u mnie 4×1200. Tempo 3:10 – 3:08 min/km. Trochę przymulony, ale w każdej chwili mogłem przyspieszyć. Miałem to pod pełną kontrola. A przerwa wynosiła tylko 65 sek (200 metrów trucht).
W czwartek lekkie rozbieganie, ale tutaj noga trochę zmęczona. Jednak piątkowy dzień wolny i sobotni rozruch ok 6 km powinny załatwić sprawę i na starcie w niedzielę spodziewam się szczytowej formy.
Edit: jestem już po rozruchu. Było ok, chociaż przed biegiem na 10 km było minimalnie lepiej. Zwyczajnie mam jeszcze trochę takie zamulone nogi, nie ma sprężynki ;) Ale nie przejmuje się. Lot, trochę chodzenia itd. W niedzielę będzie git.
Trochę też w tym zasługa spokojniejszych w moim odczuciu dni. Bo pomimo, że Nina potrafi od jakiegoś czasu mieć naprawdę niezłe humory :) i dalej chodzi spać po 22, to na tyle się unormowała, że łatwiej nam wszystko organizować. W ogóle to złote dziecko bo w tydzień się zaaklimatyzowała w nowym żłobku. A jak o 4 w nocy krzyczy tatusiu, to nawet mi miło, że mnie potrzebuje i jakoś łatwiej wstać. A potem o 8:00 już jestem wrogiem nr. 1 i z łóżka może wyjąć tylko mamusia ;) No i moi rodzice, którzy zaopiekowali się Niną na te 3 noce. Narazie dobrze im idzie a Nina jest zachwycona (bo na pewno wszystko jej teraz można :D ).
Wracając do biegu. Jedyne czego możecie mi życzyć to pomyślnego wiatru i żebym miał z kim biec. Nie chce kalkulować i zamierzam biec w tempie ok 3:15 min/km.
To chyba tyle. Po biegu mogę długo się nie odzywać bo Kasia mówi, że imprezujemy do rana :D Chce zobaczyć jak po maratonie biega po klubach ;) ale trzymam za nią kciuki. Ja mam ulubioną miejscówkę już w Amsterdamie, browar kraftowy koło naszego noclegu i na pewno spędzę tam dłuższe chwile :)