Podsumowanie tygodnia 35.2015 – byle zapomnieć

tydzień 35

Mój brat się śmiał, że z tego tygodnia to nawet ja się nie wytłumaczę. Przeglądam teraz swoje treningi i chyba przyznam mu rację. Nie wytłumaczę się. Ale postaram się wytłumaczyć Wam, jakich błędów nie popełniać. Tydzień 35 to był tydzień po maratonie. Okres, kiedy powinienem odpocząć, a ja chciałem za dużo. Organizm się zbuntował, a raczej głowa.

Po maratonie w Reykjaviku nie biegałem dwa dni. Dzień po zawsze robię sobie wolne. Natomiast w poniedziałek tak lało i wiało na Islandii, że zwyczajnie odpuściłem. W normalnym cyklu treningowym zrobiłbym trening, ale uznałem, że w tamtej chwili nic by mi to nie dało, a tylko niepotrzebnie bym się męczył i ryzykował przeziębienie. Pojechał zwiedzać, a raczej odpoczywać, w Blue Lagoon. O tak, to był zdecydowanie lepszy wybór. I jak do tej pory wszystko robiłem w miarę rozsądnie, może poza opychaniem się śmieciowym jedzeniem.

Trochę jak w horrorach :)

W poniedziałek wracałem samolotem do Polski. W nocy. W Gdańsku byłem po 1 w nocy. Później pendolino do Warszawy. Na miejscu byłem o 8:30. Spałem jakąś godzinę w pociągu i to wszystko. Z pociągu do pracy. Cały dzień na jakimś badziewiu. Bo na polskich dworcach w nocy zjesz hamburgera, zapiekankę albo kebaba z budy. Ewentualnie będzie jakiś markowy fast-food, to już lepszy wybór, ale nawet te były zamknięte w godzinach, w których byliśmy na stacji. O kawie zapomnij. Dojechałem do Warszawy i prosto do pracy. Bez snu. Skończyłem, wróciłem do domu i wyszedłem z bratem na trening. Byłem przejedzony, niewyspany, ledwo żyłem. Oczywiście powinienem iść spać i darować sobie bieganie.

Wykres upadku totalnego

Poszedłem, Paweł zaczął biec po rozgrzewce w tempie 3:40 – 3:45, chciałem chwilę z nim tak biec. Było fatalnie. Raz odstawałem, raz go doganiałem. Jak na karuzeli. W końcu, po 6 kilometrach takiego biegu, głowa puściła. Skończyłem. Stanąłem i zastanawiałem się co zrobić. Do autobusu za daleko. Spacer nie wchodził w grę, lało. Stałem tak kilka minut i w końcu zacząłem truchtać do domu. Tempo zawrotne, w granicach 5:20 min/km. Kilka razy naprawdę chciałem stanąć. W końcu to skończyłem, wróciłem i natychmiast poszedłem spać.

W środę biegłem po pracy. Postanowiłem zrobić jakieś 20 kilometrów, luźnego biegu. Już się lepiej czułem. Całkiem dobrze to wyszło, tempo już 4:25 min/km, pierwszy zakres. Myślałem, że wróciłem.

Środowe rozbieganie po bulwarach

Więc w czwartek poszedłem zrobić bieg progowy. Miało to być 6+4+2 km, albo ciągiem 10 km, albo 5+5 km. Jakaś kompilacja w tempach od 3:25 min/km do 3:12 min/km. Ruszyłem, super tempo. 3:20 min/km a mi się lekko biegnie. Ale szybko czar prysł. Zrobiłem tak 5 kilometrów na Agrykoli, przy czym czwarty to już męczarnia a piąty to walka o życie. Postanowiłem przerwać, zrobić przerwę i drugie powtórzenie. Zacząłem, pierwszy kilometr w 3:24, drugi w 3:30. Miałem dość.

W tym momencie warto coś napisać o maratonie i jego wpływie na nasz organizm. Nawet jak nie biegniemy go na 100%, nawet jak po biegu czujemy się dobrze, to wyrządza on spore spustoszenie w naszym organizmie. Ja zwyczajnie miałem rozładowane akumulatory. Dla głowy bieg maratoński to spory wysiłek psychiczny. Olbrzymi wydatek energetyczny. Ciężko mi później mocno trenować. Zwyczajnie kiedy już zmęczenie jest bardzo duże, kiedy bardziej biegnie głowa a nie nogi, to odpuszczam. Nie daję rady. Tak samo z jedzeniem. Mogę się pilnować, ale rzucam się na słodycze jakbym tygodniami nie jadł. Po maratonie przynajmniej ten pierwszy tydzień, to powinny być same krótkie rozbiegania, lekkie, w spokojnym tempie. I te dwa dni po biegu warto starać się jeść odpowiednio. Jednego nie zmienię, zaraz po biegu to jest czas rozpusty. Zasłużyłem na to :)

Zapomniałem już o tym nieszczęsnym czwartku. Piątek to wybieganie, 20 kilometrów. Jednych treningów nie kończyłem, więc spokojnie rozbiegania przedłużałem. Kolejna głupota tygodnia. Ale biegłem szybko, w tempie 4:00 min/km. Na sobotę zaplanowałem akcent. Ale po co lekki, typu drugi zakres. Jak cały tydzień nie szło, to warto strzelić tempo maratońskie. A ile? Tyle ile się da.

Wzloty i upadki…

Dało się niewiele. Było gorąco. Tak się zagotowałem, że utrzymałem tempo 3:30 min/km przez 8 kilometrów. Później zwalniałem. Jak zobaczyłem, że 14 kilometr to już praktycznie 3:50 min/km to odpuściłem. Truchtałem sobie po lesie.

W niedzielę rano prowadziłem BMW Półmaraton praski, na 1:35. Bardzo fajnie się biegło. Gorąco, ale super impreza i super przeżycia. To ten pozytywny aspekt tego tygodnia. Ale co to jest 21 km w tempie 4:30, musiałem w nocy zrobić jakiś konkret. W końcu nic mi nie wychodziło. Wyszedłem na 15 kilometrów. Biegłem BNP. 10 kilometr to już było 3:30 min/km i miałem dość. Truchtałem, i zebrałem się jeszcze na ostatni kilometr biegu. Byłem wyczerpany, odwodniony, przejedzony. Cały ten tydzień wpierdzielałem tysiące kalorii za dużo. Dawno mnie tak nie zniszczyło. W domu bylem wrakiem.

Jedyny pozytyw tego tygodnia
Jedyny pozytyw tego tygodnia

Ten tydzień już wychodzą na prostą. Ale to nie pierwszy tak beznadziejny tydzień po maratonie w moim wykonaniu. Podobnie było po Rimini Marathon. Te 7 dni to jest czas na odpoczynek, zawsze! Nawet jak maraton był tylko częścią jakiegoś większego planu, nawet jak pobiegliście go na 90% swoich możliwości. Musicie odpocząć. Często nie tyle Wasze nogi, co głowa, potrzebują odsapnąć. Ja na drugi raz będę mądrzejszy. Nie ma sensu gonić poprzednich treningów, nie ma sensu za wszelką cenę starać się nadrabiać straconego czasu. Jak widać, to prowadzi tylko do coraz gorszych biegów. Kilka spokojnych biegów, dużo snu, odpowiedni odżywianie. To rzeczy o których powinniście myśleć w tym okresie. I o których ja będę myślał następnym razem.

More from Bartosz Olszewski
Walencja po życiówkę – tydzień 3/13
To był naprawdę szalony tydzień. Szalony to mało powiedziane. Zaczął się spokojnie,...
Read More