Pora na kolejne podsumowanie treningów. Tym razem podsumowanie dość wyjątkowe, ponieważ podsumowuję pierwszy tydzień biegania w górach, w Sankt Moritz. Jest to dla mnie zupełnie wyjątkowe i nieznane wcześniej doświadczenie. Nigdy nie trenowałem w takich warunkach, nie wiedziałem i dalej nie wiem czego się spodziewać. A tak wyglądał mój tydzień 28.
Długo planowałem kolejne treningi, dużo czytałem, starałem się zebrać jak najwięcej informacji. Jak to z bieganiem bywa, informacji bardzo często sprzecznych. Biegaj więcej, biegaj mniej. Biegaj szybciej, biegaj wolniej. Aklimatyzuj się długo albo w ogóle nie musisz się aklimatyzować. Takich teorii słyszałem setki. Wybrałem te, które wydawały mi się najbardziej przekonywujące i poparte jakimiś naukowymi faktami. I tak rozpocząłem trening w St. Moritz.
Zanim zaczniecie przeglądać treningi z tego tygodnia polecam zapoznać się z poprzednim tygodniem. Tak naprawdę to wtedy zrobiłem ostatni bardzo mocny trening w Warszawie, żeby zaraz potem jechać w góry i zacząć obóz. W poprzednim tygodniu zrobiłem też dwa treningi na wysokości. Było to 20 km rozbiagania w sobotę i 30 km wycieczki biegowej w niedzielę. Wolno, spokojnie. Ale o tym piszę we wpisie: tydzień 27.2015
W poniedziałek rano robiłem 18 kilometrów rozbiegania, z czego 4 kilometry pobiegłem w drugim zakresie, w tempie ok. 3:45 min/km. Chciałem zobaczyć jak zareaguje mój organizm na taką prędkość 1800 metrów npm. O dziwo zareagował bardzo dobrze. Puls ok. 160, więc tak jak biegam na poziomie morza. Podbudowany tym faktem wieczorem wyszedłem na 10×200 metrów na przerwie 300 metrów. Również bardzo dobrze biegało mi się te odcinki. Pierwszy asekuracyjnie w 36 sekund, ale potem już 34 – 35 sekund. Ostatni w 32 sekundy i wcale nie byłem zajechany.
Korciło mnie już, żeby zrobić coś mocnego, ale cały czas się powstrzymywałem. Nie chciałem przedobrzyć i na samym początku doprowadzić organizmu do przemęczenia. We wtorek wyszedłem na 15 podbiegów po 30 sekund. Te już nie były takie lekkie. Wręcz przeciwnie, o ile po płaskim biegało mi się dobrze, to podbiegi momentalnie wysysają ze mnie energię. Ledwo łapałem tlen. Nogi strasznie piekły. A uwierzcie, że nie podbiegałem wcale za szybko. Kasia miała podobne wrażenie, jak tylko organizm potrzebuje więcej tlenu, to natychmiast protestuje. Później przekonaliśmy się, że to normalne na tej wysokości. Wieczorem zrobiłem jeszcze rozbieganie i kilka przebieżek na bieżni.
Środa to dzień odpoczynku. Spałem ile mogłem. Później leniłem się cały dzień. Aż w końcu wyszedłem potruchtać 15 kilometrów. Średnie tętno tego biegu to 122. Wypoczęty byłem już gotowy na czwartek i pierwszy sprawdzian. Jak to jest z tymi górami?
Chciałem biegać wszystko w tempie progowym. Ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Trochę się bałem. Asekuracyjnie postanowiłem na początku zrobić 6 kilometrów drugiego zakresu. Tempo 3:40 min/km. Puls nie przekracza 160. Super, ale noga idzie! Ludzie głupoty gadają o tych górach!
Zrobiłem przerwę i wpadłem entuzjastycznie na bieżnię. Chciałem zrobić 4 km po 3:20 min/km. Po czym 2 km po 3:12 min/km. Ruszyłem, tempo równo 3:20, min/km ale coś noga nie idzie. Powiem więcej, po kilometrze miałem nogi trochę jak z betonu. Dziwne uczucie, bo puls nie przekraczał 174, a ja nie mogłem szybciej! Co ciekawe, byłe potwornie zmęczony, ale mogłem trzymać to tempo jeszcze dobry kilometr. Dalej zrobiłem jeszcze 3 odcinki po dwa kilometry. Nie utrzymałem już tempa 3:20, brakowało zawsze 2, 3 sekund. A ja naprawdę starałem się jak mogłem. O całym treningu i powodach, dlaczego organizm reaguje tak a nie inaczej na wysokości, pisałem w tym wpisie.
Nie byłem załamany tym treningiem. Wręcz przeciwnie. Uważam, że zrobiłem kawał dobrej roboty. Za szybko zacząłem. Drugi raz zrobiłbym 4 km po 3:30 i dwa na koniec po 3:20, ale było minęło. Tragedii nie ma. Następnego dnia planowałem długie wybieganie narastającą prędkością, a raczej narastającą intensywnością. Wiał wiatr, postanowiłem biegać po mocno urozmaiconym terenie, więc tempo skakało raz w górę, raz w dół. Cały trening był udany, każdą kolejną piątkę biegałem na zdecydowanie większym pulsie. Kończyłem tempem poniżej 3:40 min/km, już naprawdę mocno zmęczony, ale nie wyczerpany tak, żeby to było już wszystko co mogę z siebie dać.
Sobota to dzień odpoczynku. Wstałem rano i pobiegłem 20 km piękną drogą z Samedan do Zuoz. Miałem biec 15 kilometrów, ale naprawdę było tak cudowanie, że chciałem jeszcze zobaczyć tę trasę do końca. Nie wierzę, że ja to piszę. Biegacz, który zawsze miał w nosie co go otacza jak biegnie :) Zacząłem ten bieg po 5:00 min/km, ale później tempo rosło a mi biegło się coraz lepiej. Skończyłem ze średnią 4:29 min/km i średnim pulsem 121! Później cały dzień odpoczywałem. Wiedziałem, że w niedzielę czeka mnie bardzo trudny trening.
Zaplanowałem 6x(1200/200+400/400). 1200 chciałem zacząć tempem po 3:20 min/km, żeby nie przesadzić. 400 chciałem biegać w 72 sekundy, czyli 3:00 min/km po 200 metrach przerwy w truchcie po odcinku 1200, na niepełnym wypoczynku. Powiem szczerze, że był to potwornie trudny trening. Te 3:20 to było wyzwanie, i wszystkie odcinki biegałem już tak do samego końca. Wychodziło 3:18, 3:19 min/km. 400 udawało się biegać po 72 sekundy. Ale dawałem z siebie naprawdę dużo, a ostatnie 100 metrów to już nogi paliły żywym ogniem. Po drugim odcinku 1200 myślałem, że tego nie zrobię i chciałem skracać do czterech powtórzeń. Ale obecność chłopaków z Nike Oregon Project, w tym Matthew Centrowitz, zmobilizowała mnie do kolejnych serii. Skończyłem trening. Potwierdziło się to, co zauważyłem w czwartek. Moje serce bije około 10 razy na minutę wolniej niż na poziomie morza. 175 i dalej nie przeskoczę. Dokładnie to samo ma Kasia. Dokładnie te same spostrzeżenia i odczucia.
W niedzielę wieczorem jeszcze chwila rozruchu po trawie, kilka ćwiczeń sprawnościowych i skipów.
Czuję, że naprawdę dobrze przepracowałem te pierwsze 9 dni obozu. Nie miałem żadnych kryzysów, biega mi się tutaj dobrze, i jakbym się nie hamował, to pewnie zrobiłbym ze 250 kilometrów w 7 dni. Jest pięknie, atmosfera stadionu i dziesiątki biegaczy niesamowicie mobilizuje. Obok siebie na bieżni trenują dzieci, zupełni amatorzy truchtający po 6:00 min/km i Matt Centrowitz, który biega 1500 metrów w 3:31 i 5000 metrów w 13:20. Obok grupa japońskiej kadry biegaczy, wśród nich maratończycy z życiówkami poniżej 2 godzin i 10 minut. Na drugim torze płotkarze, a na czwartym sprinterzy. I to wszystko w jakiejś symbiozie. Wszystko tutaj pasuje do siebie, nikt sobie nie przeszkadza. Raj dla biegaczy, mógłbym tutaj mieszkać.
Co przyniesie kolejny tydzień, zobaczymy. Narazie jestem zadowolony. Nie wiem czy moja forma wzrośnie, czy wrócę do Warszawy z podobną jak miałem wyjeżdżając w góry. Na pewno będę trenował i starał się, żeby biegać szybciej. Ale już samo przebywanie tutaj, spędzanie wspólnie niezapomnianych wakacji z Kasią, to dla mnie spełnienie marzeń. Trenowanie z najlepszymi, podpatrywanie ich z balkonu przy porannej kawie. Jeszcze jeden obóz się nie skończył, a ja już chcę na następny!