Kolejny tydzień za mną. Zrobiona naprawdę spora praca, szczególnie jeżeli chodzi o bieganie na dużych prędkościach. Ale w końcu czas najwyższy, bo zaraz główne wiosenne starty. Odpuściłem już siłownię i robię tylko stabilizację. W końcu udało mi się pobiegać trochę interwałów. No i zrobiłem trening w tempie maratońskim na bieżni. To było wyzwanie, bo wierzcie lub nie, ale pierwszy raz biegałem coś takiego właśnie na bieżni…
1) Poniedziałek
Po szalonym weekendzie stwierdziłem, że nic, absolutnie nic nie jest w stanie skłonić mnie do biegania. No i kurcze, naprawdę dobrze się czułem. Bardzo mnie ciągnęło na lekkie 10 km, ale obiecałem sobie wolne. Za to pojechałem na Warszawiankę wskoczyć do lodowej studni. I jak się to wszystko skończyło? Spękałem… Poszedłem na saunę i na siłownię. Porolowałem nogi na wałku, wygrzałem się i wróciłem do domu. Nie znoszę zimna, nie przełamałem się, żeby wejść :)
2) Wtorek
Było dobrze, organizm dalej znajdował się w jakiejś górce formy. 8 km drugiego zakresu + 6 x 1 km interwał na przerwie 500 metrów. 3:40 ten zakres, interwały po 3:13 (ale z wiatrem). Nie mniej jednak jak na mnie takie tempo to rzecz wręcz niewiarygodna. Więc z wielkim uśmiechem na twarzy wracałem do domu. Swoją drogą świetny ten trening, drugi zakres plus kilometrówki. Polecam. Tylko musicie już być dobrze przygotowani, żeby ten początkowy bieg nie zniweczył waszych planów na interwały. Przy okazji testowałem też opaski Compressport na uda. Recenzja: Compressport Forquad
3) Środa
Rano 10 km rozbiegania na siłowni. Wolno, lekkie BNP, ale i tak wszystko na pulsie do ok. 70% maksa. Wieczorem poprawka, jakieś 15 km. Miały być podbiegi. Miały być, ale nie miało to sensu. Zwyczajnie byłem mocno zmęczony, śpiący i potrzebowałem snu a nie kolejnego akcentu. Więc powoli skończyłem ten marszobieg :) i szykowałem się już na czwartek.
4) Czwartek
Przez cały trening wyszło ok. 20 km. Biegałem kilka kilometrów z grupą treningową. No i zrobiłem 12 podbiegów po jakieś 150 metrów pod Agrykolę. Biegałem w nowych butach z zerowym dropem. Chodzi o Puma Faas R100. Ale dziwnie, noga czeka na kontakt pięty z podłożem a tu nic. Uczucie podobne do tego, kiedy schodząc ze schodów myślicie, że jest jeszcze jeden, a to był już ostatni i lecicie do przodu :) Fajnie się biegało, muszę się nauczyć w nich biegać. Pewnie zabiorę je na kilka krótszych treningów, żeby się do nich przyzwyczaić i zobaczyć co potrafią. Na pewno na podbiegach bardzo zmuszały mnie do pracy nad techniką. Nie było innej opcji, nogi ostro pracowały.
5) Piątek
15 km rozbiegania po pracy. Tyle, bez historii. No może było w tym trochę szybszego biegu, jakieś 3 km gdzie prowadziłem bratu threshold. A tak to odpoczynek.
6) Sobota
Zaplanowane było 4 x 4 km w tempie maratonu. Wstaję rano, a za oknem leje deszcz. To jeszcze pikuś. Wiatr przewala drzewa, to już był problem. No ale wyjścia nie ma, robić trzeba. Pojechałem na Agrykolę i pierwszy raz biegałem coś takiego na stadionie. Moja psychika cierpiała :) Na szczęście biegałem w Hubertem. Na szczęście bo to nie był mój dzień. Na początku żołądek i jakieś dziwne skurcze, później znowu jakieś problemy. Na szczęście miałem idealne prowadzenie (dość powiedzieć, że na pierwsze 12 km najwolniejszy był w 3:24 a najszybszy w 3:23). Jednak walka z tym wiatrem ostro dała w kość. Po 3 x 4 km nogi były już lekko mówiąc, zalane cementem. Zrobiłem jeszcze 2 km w tym tempie i poszedłem roztruchtać. Dalej wiało potwornie, na szczęście zdążyliśmy przed ulewnym deszczem. Świetny trenig, nie wiem jakim cudem, ale udało się utrzymać założone tempo, pomimo jednak bardzo kiepskiego dnia jak na taki trening. Naprawdę byłem zadowolony. Wieczorem chciałem roztruchtać nogi, ale stwierdziłem, że nie ma sensu i poszedłem na basen! Tak ja, który nie znosi pływać. No i się potwierdziło, 50 minut pływania było dla mnie jak długie wybieganie. Ale dawałem ostro i tak zakończyłem sobotę. I przepłynąłem 1500 metrów!!! z czego jakieś 800 kraulem :) Kilka razy napiłem się wody, dwa razu prawie utopiłem, raz złapał mnie skurcz, ale dzielnie skończyłem trening.
7) Niedziela
35 km długiego wybiegania. Nie szarpałem, chciałem tylko wybiegać swoje. Drugi zakres robiłem tydzień wcześniej, teraz dałem organizmowi trochę odpocząć. Taki bieg o którym za bardzo nie ma co mówić. Cały czas prędkość 4:20. Raz wiało, raz nie. Czasem wyszło słońce, chwilami lał deszcz a zdarzył się też śnieg .Tylko tempo się nie zmieniało :) Całkiem dobrze mi poszedł ten bieg. Znowu mały kryzys ok. 20 – 25 km ale później już gładko do mety. A raczej do klatki schodowej. Jedyny problem był taki, że winda nie działała i musiałem wdrapać się na 5 piętro…
8) Podsumowanie
Dobry tydzień. W końcu kilka kilometrów na dużych prędkościach, które pozwalają realnie myśleć o życiówce na półmaratonie. Teraz już mocno głowię się nad tym, co robić w następnym tygodniu. Powinienem już mocno zluzować, dwa tygodnie do startu. Ale w końcu maraton jest startem docelowym. Trzeba będzie to jakoś sprytnie pogodzić.