Oj działo się w ten weekend. Emocji od rana tyle, że idąc na trening sam czułem się, jakby to były zawody. Adrenalina nie pozwalała mi wolno biec. Na początek Orlen Maraton i spektakularny występ Artura Kozłowskiego. Później niewiarygodny występ elity w Londynie, a szczególnie Eliud Kipchoge, który jest w maratonie niczym Bolt na 100 metrów. Ufff, jeszcze emocje nie opadły.
Orlen miał być walką panów o minimum na Igrzyska Olimpijskie. Były to jednocześnie Mistrzostwa Polski w maratonie mężczyzn. Tak mocno obsadzonej przez naszych zawodników imprezy jeszcze nie widziałem. Zapowiadała się najlepsza rywalizacja od lat. Warunki z rana nie rozpieszczały. Co prawda aura i temperatura były super, ale niestety mocno wiejący wiatr z północy przeszkadzał w drugiej części rywalizacji.
Jak wyglądał sam bieg każdy widział albo już wie. Wielkie brawa dla Szosta. Czas może wydawać się dla wielu dość kiepski jak na jego możliwości, ale muszę przyznać, że już nigdy nie zwątpię w jego waleczność. Ruszył z elitą, pomimo, że ostatnio po różnych przygodach z różnymi trenerami w najwyższej formie nie był. Nie kalkulował. Kiedy wiało z przodu nie miał wyjścia, Kenijczycy nie dawali zmian, więc musiał sam wychodzić na prowadzenie i cisnąć do mety. Mimo wszystko zebrał się na finisz i ukończył drugi z czasem 2:12:43.
Ale tego dnia Warszawa miała innego bohatera. Artur Kozłowski, który po słabych występach zrobił rzecz wręcz niewiarygodną. Trzeba pamiętać, że zupełnie ścięło Artura w tym roku na trasie maratonu w USA. Później biegł Półmaraton Warszawski, gdzie ukończył jako drugi Polak z czasem mocno odstającym od jego najlepszych występów. A to było raptem trzy tygodnie temu! Przyjeżdża na Orlen Maraton, startuje swoim tempem, nikt nie widzi go przez cały bieg. Ale on robi swoje, biegnie równo. Kiedy czołówka zwalnia on stopniowo się zbliża, żeby na ok. 36 kilometrze ich dogonić i rozpocząć samotną pogoń do mety. Kończy z czasem 2:11:56 i wygrywa Orlen Maraton! Niesamowite emocje, Polak pierwszy przecina wstęgę tego biegu! Rok temu Emil w Poznaniu, teraz Artur w Warszawie. Naprawdę takie biegi ogląda się z wypiekami na twarzy. Na takie występu się czeka. Przy okazji jest niemal pewne, że Artur Kozłowski wraz z Henrykiem Szostem zdobędą kwalifikacje do drużyny na Igrzyska Olimpijskie w RIO. Brawo chłopaki!
Co do samych minimów panów. Bo tutaj mamy wiele kontrowersji. Regulamin jest dość jasny, wiele osób go nie przeczytało i zwyczajnie narzeka na PZLA bo tak wypada. Fakt, jest jedna niejasność. W momencie kiedy mniej niż trzech zawodników potwierdzi minimum, zawodnik z czasem < 2:12:30 zdobytym na Mistrzostwach Polski jest „proponowany” do kwalifikacji. Czyli nie dzieje się do z automatu a pozostawia pewną furtkę PZLA. Jednak moim zdaniem tutaj nic się nie może wydarzyć i Artur pojedzie do Rio. Na chwilę obecną nie jedzie Yared Shegumo, niestety, nie wypełnił on zasad kwalifikacyjnych które jasno mówią, że do 30 kwietnie musi potwierdzić zeszłoroczny czas albo półmaratonem < 1:03:30 albo występem w maratonie.
Co do samego Orlen Maratonu. Po raz kolejny była to znakomicie zorganizowana impreza. Z rozmachem, wspaniałą metą i silną męską czołówką biegu. Udało się zebrać niemal całą polską elitę w jednym miejscu. Natomiast relacja z tych zawodów wołała o pomstę do nieba. Ja już nie będę się czepiał, że cała relacja wyglądała jak wiejski happening. Ale przez cały bieg nie pokazać liderującej Polki?! Ba, nawet nie powiedzieć, która Polka prowadzi. Dowiedzieliśmy się tego, jak przekroczyła metę. Brawo Angelika, znakomity występ! Pierwszy raz usłyszałem nazwisko Kozłowski na 36 kilometrze trasy, jak pojawił się w kadrze. To były Mistrzostwa Polski, walka o Rio a kompletnie nie padło nawet jedno zdanie, jaka jest sytuacja na trasie. Międzyczasy, miejsca, szanse na minimum. Nic!!! Czas antenowy zyskał za to niejaki Liam Adams z Australii…
Nie sposób nie wspomnieć również o występie Polaków. Artur klasa, 6 punktów na 6 możliwych :) Henryk Szost też skóry tanio nie sprzedał, wygrał finisz z zawodnikami z Kenii, którzy legitymują się podobnymi życiówkami. A to on brał ciężar prowadzenia biegu na siebie. Przykro to mówić, ale występ reszty Polaków był fatalny. Zdaję sobie sprawę, że powody są różne, dlatego nie oceniam tych występów indywidualnie. Tylko sam zawodnik wie dlaczego skończyło się tak a nie inaczej. Ale czasy na mecie były fatalne. Chciałem jeszcze pogratulować Przemkowi Dąbrowskiemu, który debiutował i zakończył z czasem 2:20:10. Super występ!
I kończąc z Orlenem przechodzę do Londynu. Tam wręcz niewiarygodny występ elity mężczyzn. Ale na starcie Kipsang, Kimetto, Bekele, Biwott i w końcu Kipchoge. Ruszyli na czas lekko przekraczający dwie godziny. Jeszcze do 30 kilometra biegli na rekord świata. Niestety wtedy zaczęły się wielkie kryzysy. Odpadali jak much. Kimetto, potem Kipsang w końcu Bekele. Nic nie mogło zatrzymać dwójki, Biwotta i Kipchoge. Tempo trochę spadło. W końcu wyglądający jak robot Kipchoge zrzucił rękawki i ruszył do mety zostawiając w sekundzie Biwotta daleko z tyłu. Tak spektakularnego biegu nie widziałem nigdy. On nawet uciekając po 39 kilometrze wyglądał dalej jak maszyna, nawet raz się nie skrzywił. Kiedy wypadł na ostatnią prostą i zobaczył zegar pognał co sił do mety. Skończył z czasem 2:03:05 tylko 8 sekund gorszym od rekordu świata! Złapał się za głowę i pokręcił tylko skrzywiony, widząc chyba jak niewiele zabrakło. Moim zdaniem nie zdawał sobie sprawy na jaki czas biegnie, bo miał na pewno zapas mocy. Kipchoge 7 razy startował w maratonie. Raz był drugi (w Berlinie), poza tym wygrał 6 startów. Hamburg, Rotterdam, Chicago, Londyn, Berlin, Londyn. Najgorszy czas to 2:05:30 w debiucie. Poza tym 2:04:05, 2:05:00, 2:04:11, 2:04:42, 2:04:00, 2:03:05. Najlepszy maratończyk w historii?
Tyle relacji na dziś. Muszę ochłonąć po tych weekendowych występach maratońskich. Gratuluję Artur i Heniu, znakomite występy! Gratulacje również dla wszystkich startujących za tak wspaniale rozbiaganą Warszawę! Wiele też było na trasie biegowych porażek. Te w maratonie zawsze będą. Ale robota jaką zrobiliście jest w nogach i zaprocentuje na jesieni. Więc głowa do góry i dalej robimy swoje!