To taki wpis trochę dla mnie. Jak po latach będę chciał sobie przypomnieć jak wyglądał Maraton Warszawski 2013, gdzie było idealnie, gdzie zrobiłem błędy, to będę miał ładnie spisane. Można powiedzieć, że to taki pamiętnik. Ale jak kogoś zainteresuje to bardzo fajnie. Postaram się pokazać przy okazji jak najmniejsze błędy potrafię później zabrać nam cenne sekundy na mecie.
Na początek wykres pulsu i tempa biegu. Ogólnie od początku zupełnie nie zwracałem uwagi na rytm serca. Widziałem jaki jest ale nic mnie to nie interesowało. Liczyło się tempo na kilometr i samopoczucie. I jedno i drugie było dobre. Tempo wynikało z moich przygotowań i startów kontrolnych. Natomiast puls często bywa zwodniczy. Zresztą tak było i tym razem, ale na początek wykres:
Do 21 kilometra nie ma zupełnie o czym pisać. To wyglądało tak jak pisałem na blogu i jak uczyłem wszystkich maratończyków. Zero zrywów, równo, z zachowaniem jak największej ilości sił na drugą połowę trasy. Miałem to szczęście, że w idealnym dla mnie tempie biegł Kuba Wiśniewski i poprowadził mi ten półmaraton na 1:12:10 Puls cały czas 161 – 165, w sumie mały. Widać skok przy wybiegu z tunelu na Wisłostradzie, nie było to spowodowane samym podbiegiem, ale tym, że jednak Kuba mi tam odskoczył i później 500 metrów go „kleiłem”. Trochę piłem, zjadłem żel Power Bar Green Aple z kofeiną na 15 kilometrze. Tempo idealnie równe, jak po sznurku, między 3:22 a 3:28, ale większość 3:24, 3:25. Na wykresie może to inaczej wyglądać, bo Garmin trochę oszukuje, ja łapałem czasy na znacznikach.
Kuba zostawił nas samych na drugą połowę :) Zacząłem współpracować z Darkiem Nożyńskim. Zmienialiśmy się co kilometr, zmiany były równe i cały czas mocne. Tempo może trochę spadło (widać to też po wykresie pulsu) ale jednak to cały czas było 3:27 I tak dobiegliśmy do tych nieszczęsnych uliczek z kostki bauma, gdzie w dodatku co kilkadziesiąt metrów trzeba było przeskoczyć te cholerne spowalniacze ruchu. Na koniec Arbuzowa. I powiem szczerze, to był jedyny moment, kiedy miałem chwile zwątpienia. Zmęczyłem nogi, zadyszałem się a przed nami w perspektywie było 14 kilometrów do mety z czego 10 pod wiatr. Na szczęście po tych męczarniach przyszedł czas na równy, płaski odcinek, wyrównaliśmy tempo, nogi odpoczęły, kilka głębszych oddechów i jazda! Na 30 km zjadłem drugi żel. Wodę cały czas popijałem małymi łykami. Na całej trasie na pewno nie wypiłem nawet pół litra płynów. Pogoda była idealna, nie chciało mi się pić więc nie piłem na siłę. I tak zaczął się decydujący moment biegu. Do tej chwili wszystko było niemal idealnie.
Ten odcinek między 30 a 40 kilometrem to festiwal wzlotów i upadków. Miałem siły, nie było mowy o kryzysie. Co więcej, na 32 kilometrze już kalkulowałem czas na mecie, byłem pewien, że to dobiegnę. Tylko, że jednak psychiczne zmęczenie i wiatr nie pozwalały utrzymywać równego, mocnego tempa. I tak jeden kilometr był w 3:24 a następny w 3:36 Szczytem był 35, który pobiegliśmy w 3:41 Zwyczajnie ciężko było nam się chyba zebrać w sobie i cisnąć na 100%, a rezerwy były. Zmienialiśmy się na prowadzeniu, staraliśmy trzymać tempa 3:30 ale naprawdę było ciężko. Myślę, że straciłem tutaj jakieś 20 – 30 sekund. To był ten zapas, który mogłem dowieźć do mety, ale niestety straciłem go na pojedynczych kilometrach. Od 38 kilometra kiedy to pachniało stadionem i metą już ostro przyspieszyliśmy. Kilometr w 3:27 i 3:24 to było naprawdę szybko jak na ten fragment trasy. Między 39 a 40 zaczął uciekać mi Darek. Nie byłem w stanie go utrzymać, przyspieszyłem do 3:19 między 40 a 41 kilometrem. Następny w 3:21 i upragniona meta.
Zwrócę tutaj uwagę na mój puls, był potwornie niski! Nie wiem czy to kwestia dobrego przygotowania, pogody, zmęczenia. Biegnąc np. na Pucharze Maratonu Warszawskiego 25 km po 3:30 puls był zdecydowanie wyższy. Chętnie bym poznał odpowiedź na to pytanie, skąd tak niski puls. Druga sprawa to zero dryfu. To pokazuje, że byłem dobrze przygotowany. Nawet ostatnie 2 km, gdzie biegłem już po 3:20 spowodowały wzrost pulsu do 165 czyli tyle ile miałem na początku biegu przy tej samej prędkości.
Druga sprawa to rozkład sił. Pierwsza połowa to ok. 1:12:10 a druga 1:13:50, można powiedzieć, że nie było optymalnie, ale według mnie było. Po pierwsze od startu 21 kilometrów miałem idealne prowadzenie. Poza tym druga połowa trasy jest trudniejsza. 10 kilometrów biegło się pod wiatr. Ostatnie kilometry przyspieszałem, co pokazuje, że zachowałem siły. Moim zdaniem tutaj było bardzo dobrze i jak bym biegł jeszcze raz to pierwszą połowę pobiegł bym w identycznym czasie.
Na mecie miałem czas 2:26:03. I jestem z tego czasu bardzo zadowolony! Ale lubię sobie pogdybać i szacować „optymalny bieg”. Myślę, że mogłem pobiec 2:25:00, żeby to zrobić potrzebował bym równego prowadzenia przez drugie 21 kilometrów. Ale to nie wchodziło w grę. Gdyby nie chwile dekoncentracji to biegnąc we dwóch mogłem wykręcić 2:25:40 To pokazuje, że jeszcze trochę zapasu było i mogę patrzeć z nadziejami na przyszłość. Na mecie byłem niesamowicie szczęśliwy i nie brakowało mi siły, co pokazują poniższe zdjęcia :)