Ciężki mam ten rok, jeżeli chodzi o trening. Niby wszystko idzie zgodnie z planem, wszystkie treningi zrobione, ale… No właśnie, nie czuję, żebym był w formie. Zresztą moje wyniki to potwierdzają. W tym roku nie mam jeszcze żadnej życiówki na koncie. Biegam w sumie równo, solidnie, ale ciężko wskoczyć mi na jakiś wyższy poziom. Do tego cięgle jakieś małe urazy i już w sumie dopadło mnie zniechęcenie.
Nie żebym cokolwiek odpuszczał, ale zaczynałem się irytować. Jakimś pozytywem był start na 20 km w Pucharze Maratonu Warszawskiego. W potwornym upale pobiegłem całkiem szybko. Ale później znowu średnio wychodził mi trening. Jakimś przełomem miał być Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego. Szybka trasa, dobre warunki. Chciałem w końcu złamać 1:10 i nic z tego nie wyszło. Za to wyszło zmęczenie. Po bardzo ciężkich treningach w poniedziałek, wtorek i środę nie zdążyłem się zregenerować. Jednak ja cały czas trenuję docelowo pod maraton i nie potrafię odpuścić do mniej ważnych startów. W tym wypadku powinienem. Przy czasie poniżej 1:10 na pewno dużo lepiej psychicznie podszedłbym do ostatniego miesiąca treningów.
Moja mina nie kłamie, miejsce TAK, wynik NIE :)
No i został Puchar Maratonu Warszawskiego na 25 km. W sumie ostatni sprawdzian. Znowu biegany z ciężkiego treningu. Więc wiedziałem, teraz, albo nigdy. Jak zawalę to w maratonie będę biegł ze świadomością, że tylko cud może mi pomóc. A ja w cuda nie wierzę. Na pewno bym walczył, jednak szanse na dobry wynik bardzo by spadły.
Ale jak zwykle ratują mnie psychicznie te zawody. Od początku sam, całe 25 km. Po lesie. Czas na mecie lepszy o 20 sekund niż przed rokiem. Cały bieg z lekką rezerwą. Bez żadnego dryfu tętna. W każdej chwili mogłem spokojnie szarpnąć (jakby trzeba było kogoś urwać). Średnia na mecie 3:28 min/km. Do dziś nie wiem jak to się mogło stać. Z czego, jakim cudem? Tydzień po półmaratonie. A w środę robiłem jeszcze 12 x 1km. Jestem przekonany, że w sobotę mogłem powalczyć o życiówkę w półmaratonie. Jak widać dzień ma znaczenie :)
A w niedzielę BMW Półmaraton Warszawski. Co prawda bylem zającem na 1:25, ale dawno nie dostałem tyle pozytywnej energii i nie miałem tyle satysfakcji z biegania. Super sprawa, o czym pisałem już wcześniej: Zającem być
Ale koniec tego smęcenia. Musi płynąć z tego jakiś przekaz, bo to nie pamiętnik :) Pamiętajcie, starajcie się w swoich planach uwzględniać jakieś wydarzenia, dzięki którym Wasza motywacja rośnie i nie popadacie w stagnację w treningu. Już nie raz się na tym złapałem, że po udanym jednym treningu, zawodach, natychmiast wszystko zaczyna wychodzić. Często się mówi, że głowa biega. I to jest prawda. Same nogi nas nie poniosą, wymagana jest dobra współpraca z psychiką. A przez cały sezon przygotowawczy ciężko cały czas utrzymywać się na szczycie możliwości zarówno psychicznych jak i fizycznych. Więc jak najczęściej podbijajcie tą piłeczkę mentalną. Wyluzujcie się, potwierdźcie formę jakimiś zawodami, odpocznijcie psychicznie kiedy trzeba. A na starcie docelowym nogi i głowa poniosą Was do zwycięstwa!