W niedzielę zakończyłem piętnasty, ostatni dzień kluczowego okresu w moich wiosennych przygotowaniach do Wings For Life World Run. Okres, z którego jestem bardzo zadowolony i który udało mi się przetrwać bez urazów i problemów zdrowotnych. Za to skończyłem go jakiś kilogram lżejszy i zdecydowanie bardziej pewny siebie.
Wszystko zaczęło się w dzień Półmaratonu Warszawskiego. Tam to pobiegłem trening 2×21 km w tempie 3:50 – 3:45 min/km. O ile dość ciężko się rozkręcałem, to drugie 21 km biegane już na trasie warszawskiej połówki poszły naprawdę bardzo dobrze. Był to dobry prognostyk przed najbliższym czasem. Teraz musiałem tylko dobrze odpocząć.
Poniedziałek i wtorek to rozbiegania. Natomiast zmieniłem jedną rzecz. Na pewno za późno, ale lepiej późno niż wcale. Otóż dorzuciłem trening ogólnorozwojowy. Więc zacząłem robić sprawność biegową (skip A i B oraz wypady). Do tego stabilizacja i mięśnie brzucha. Zostało mi 5 tygodni do startu. W miesiąc jestem w stanie dużo poprawić w tej kwestii, więc postanowiłem, że warto cisnąć.
Środa to już bieg ciągły. 10 km po lesie, średnie tempo 3:29 min/km. Ciężko, bardzo ciężko, ale byłem zadowolony. Nie biegałem tego na lekkich nogach, las to dodatkowe utrudnienie. Znowu czwartek i piątek to rozbiegania i ćwiczenia uzupełniające. Natomiast na sobotę szykowałem się na bardzo ciężki bieg.
Robiłem 25 km BNP, czyli biegu z narastającą prędkością. Wszystko biegałem po lesie na Bemowie, w Łosiowych Błotach. Kolejne 5 km biegałem w tempach 4:10 min/km, 4:00 min/km, 3:50 min/km, 3:40 min/km i wreszcie ostatnie 5 km 3:30 min/km. Ten ostatni odcinek to już absolutnie pełna moc. Chciałem utrzymać czas 3:30, ale nie było łatwo. Walczyłem na każdym kroku. W końcu skończyłem z czasem 17:27 i zapasem trzech sekund. Posiedziałem kilka minut i zrobiłem schłodzenie. Tydzień zakończyłem lekkim rozbieganiem i ćwiczeniami. Zostało jeszcze 7 dni…
Od niedzieli dość mocno ograniczyłem węglowodany. Chciałem się lekko wypłukać, zrobić małą symulację ładowania i jednocześnie cały czas myślałem o tym, że daleko mi do wagi startowej. Zacząłem lekkim treningiem w poniedziałek. Następnie we wtorek postanowiłem zrobić w lesie na poligonie WAT 10 km biegu ciągłego na pętli 1 km. Wyszło po 3:29 min/km. Ale tym razem biegło mi się lepiej niż przed tygodniem. Na końcu byłem już bardzo zmęczony, ale to efekt wypłukania z węglowodanów. Pierwsze 4 km szły jak po sznurku i mogłem nawet przycisnąć. Jednak dalsza dieta i duży kilometraż powoli bardzo mnie męczyły. W środę miałem siłę tylko na rozbieganie, a planowałem drugi zakres. W końcu w czwartek wymęczyłem 18 km drugiego zakresu po 3:55 min/km. Byłem wykończony i fizycznie i psychicznie.
Zacząłem więcej jeść, zbliżała się niedziela a ja musiałem być gotowy na cholernie trudny trening! W piątek oraz sobotę przebiegłem razem 45 km po gminie Krasnopol. Piękne tereny, w końcu wychodziłem biegać z uśmiechem na twarzy. Do tego genialna pogoda. W sobotę już mocno ładowałem węgle i czekałem z niecierpliwością na niedzielę.
A w niedzielę planowałem symulację Wings For Life. Miałem zamiar przebiec dystans maratonu w tempie 3:45 – 3:50 min/km. Dobrze się wyspałem, zjadłem porządne śniadanie. Wypiłem kilka kaw, spakowałem dwie małe wody, trzy żele. Założyłem strój startowy, buty Adidas Adios 3, ale przede wszystkim zabrałem ze sobą towarzysza treningu, czyli Kasię, która dzielnie towarzyszyła mi prawie 3 godziny na rowerze!
W skrócie napiszę, że trening w pełni się udał. Miałem super pogodę. Genialnie się również bieganie, jak nic nie jeździ, a w koło mamy las. Inaczej się oddycha, inaczej noga pracuje. Dystans pokonałem w założonym tempie, bez większego kryzysu. Problemem na końcu były już bolące stopy i pośladki. O ile ze stopami trzeba się pogodzić przy butach startowych, to nad tyłkiem powinienem pracować. Niestety olałem to w zimie i teraz muszę liczyć na to, że na zawodach za bardzo mnie nie spowolni.
Po biegu jestem w dobrym humorze. Psychicznie to bardzo dużo mi dało. Fizycznie czuję się dobrze i nic mnie specjalnie nie boli. Tempo utrzymałem do końca i cały czas miałem dodatkowy bieg, żeby przyspieszyć. Oczywiście to nie 70 km, a dopiero po 50 kilometrze zaczyna się zabawa, ale jednak ten trening utwierdził mnie w przekonaniu, że te 70 km po raz kolejny mogę pokonać. Mogę już spokojnie skupić się na kolejnych trzech tygodniach treningu. Już lżejszych, już z mniejszą objętością i bez tak długich biegów. Dziś już wiem, że udało mi się odbudować formę wytrzymałościową i jestem w stanie biegać biegi ultra na podobnym poziomie jak przed rokiem. Nie mogę się doczekać 8 maja i rywalizacji w Kanadzie.
A dla tych, których interesuje niedzielny trening, wkrótce postaram się napisać o nim oddzielny post. Mam z niego bardzo dużo śmiesznych filmików i zdjęć. Więc jak ktoś chce zobaczyć jak wygląda takie 42 km okiem Kasi a raczej jej telefonu, a przy tym dobrze się pośmiać, to na pewno się nie zawiedzie. Napiszę też więcej o poszczególnych odcinkach biegu, odżywianiu, nawadnianiu i profilu trasy.
Powiązany wpis: Długie wybiegania – jakość a nie czas!
PS – muszę dodawać taką klauzulę pod tego typu wpisami. Taki trening prawie zawsze jest głupim pomysłem. Bieganie 42 kilometrów treningowo to idiotyzm, chyba, że ma to bardzo konkretny cel. Trening do maratonu w 99.9% przypadków nie wymaga takich biegów. W dodatku musicie brać pod uwagę czas wysiłku a nie kilometry. Mi to zajmuje ok. 2 godzin 40 minut, więc wcale nie tak dużo. Lepiej zrobić konkretne 25 km niż klepać 42! Pamiętajcie o tym w swoich przygotowaniach do maratonu!