To była długa podróż. Długa, wyboista, pełna przygód. I nie piszę tutaj o samym biegu, ale o czasie jaki minął od mojego ostatniego ważnego biegu, a właśnie tego maratonu. Nigdy nie myślałem o tym, żeby biec w sierpniu w Helsinkach. Ale czasy pandemii i fakt, że jestem w pełni zdrowy i po długich przygotowaniach skłoniły mnie do startu właśnie w stolicy Finlandii.
Tak naprawdę ostatni bieg, kiedy byłem w pełni zdrowy i w pełni sił biegłem w 2017 roku. Nie będę przechodził przez lata prowadzące do Helsinek, ale uwierzcie mi, to była bardzo ciężka podróż. Pełna kontuzji, bólu, momentów kiedy miałem tego biegania naprawdę dość. I mimo, że jestem powściągliwy w okazywaniu emocji, kolejne walki z pozostałościami urazu + kolejne odwoływane biegi sprawiały, że zaczynałem wątpić czy ja w ogóle jeszcze wrócę do biegania na swoim starym poziomie. To były ciężkie dni.
Ale koniec z biadoleniem. Kiedyś pochylę się nad tym tematem. Teraz wracajmy do 2021 roku. Ale zaraz, jeszcze muszę się cofnąć i trochę pobiadolić. Zrobiłem dwa pełne przygotowania maratońskie. Na 3 tygodnie przed Maratonem Warszawskim 2020 złapałem kontuzję podudzia. Uraz który nie był jakiś poważny, ale na 6 tygodni wyłączył mnie z trenowania. Byłem sfrustrowany, ale wróciłem i zapisałem się na Dębno. Wszystko było super, aż jakieś 2 czy 3 tygodnie przed starte złapałem COVID. I chciało mi się płakać… A teraz już serio, wracamy do przyjemnych rzeczy.
Po chorobie biegało mi się średnio, ale bez tragedii. Pamiętam jak wisiałem Bartkowi Falkowskiemu na plecach sapiąc jak lokomotywa. Albo jak wydawało mi się na podbiegach, że on lata. Ale nie, on biegł swoje a ja zwyczajnie jak parowóz. Było ciężko, ale na szczęście obyło się bez żadnych komplikacji i tydzień za tygodniem wracałem do formy. Spokojnie, nie szalejąc z objętością. Ja już wtedy zwyczajnie chciałem tylko coś pobiec. Walić formę, trasę, warunki. Miałem taki głód zawodów, że szukałem maratonu dla siebie. I zależało mi na maratonie. Bo ja zwyczajnie kocham ten dystans.
Wykonałem kawał dobrej roboty. Starałem się trenować z głową, nie szaleć ani z intensywnością ani objętością. Tydzień za tygodniem przyspieszając. Ale główny cel to było dotrwać w zdrowiu i stanąć w końcu na starcie biegu. Przez cały maj się męczyłem. W czerwcu coś ruszyło. Już przed obozami na Suwalszczyźnie które robiliśmy z Kasią zrobiłem kilka mocnych jednostek. Bałem się, że na obozie nie będę miał już sił na swoje biegnie. Ale mieliśmy super grupy, wszyscy się wzajemnie wspierali i mi się chyba też udzieliła ta atmosfera. Co prawda zmieniałem jednostki ale co miałem zrobić to zrobiłem. A kto był na obozie i zna przygody z naszymi chorobami i Niny, ten wie, że pewnie snu łącznie przez ten czas miałem tyle, że to nie miało prawa się udać.
Na koniec obozów odpocząłem. Miałem dzień wolny, sporo snu i wskoczyłem na wyższy poziom. To się czuje. Biegi ciągłe w krosie szły po 3:30. I to 14 km nawet. Robiliśmy z Bartkiem odcinki 6×2 po 3:15 na stadionie i było przyjemnie :) Do tego trzy treningi w drodze do maratonu, które zapamiętam na długo. To były biegi sprawdzające moją formę. Ale też takie typowe “rzeźniki” do maratonu, które budują wytrzymałość. Pierwszy to 2×3 km po 3:20 + 3×2 km po 3:18 + 5×1 km po 3:15 + 6×500 po 3:10. Przerwy 1-2 min. Potem było 25 km BNP, 5+5+5+5+5 km w tempie 3:56, 3:46, 3:36, 3:26 i 3:16. I na koniec 2×10 km w 35 min i 33:15 (3:30 i 3:20). Wszystko to pokazało mi, że jestem w bardzo dobrej formie. Może nawet życiowej. Nie chcąc już przedłużać przygotowań i igrać z ogniem, zapisaliśmy się na maraton do Helsinek. Dlaczego tam? Bo atestowana trasa w sierpniu to problem. Albo upały albo jakieś biegi od czapy. Został Reykjavik który z powodu COVID przełożyli. Więc nie było wyjścia. Jedziemy do Finlandii!
Czego oczekiwałem po tym biegu? Plus minus znałem profil trasy i opowieści o niej. Absolutnie nie zakładałem życiówek. Chciałem po pierwsze się pościgać. Poczuć rywalizację. Przypomnieć sobie jak to jest. A po drugi po takim czasie zobaczyć jak reaguje mój organizm na zawodach. Bo trening to jedno. A rywalizacja na trasie biegu to już zupełnie co innego. I z perspektyw czasu to był znakomity wybór. To nie był bieg idealny o czym później. Ale popełniłem tam błędy, których już w tym roku nie popełnię. Wiem lepiej na co mnie stać i na ile mogę sobie pozwolić. I ponownie pobiegłem poniżej 2:30! Wiem, że to mnie nie powinno jarać, ale jara. Po tych wszystkich przygodach i na zdecydowanie najtrudniejszej (w tym miejscu przed “najtrudniejszej” wstawiłbym jakieś 10 brzydkich i niecenzuralnych słów, ale już sobie daruję) trasie maratonu, na jakiej biegłem.
To chyba wszystko jeżeli chodzi o wstęp. Czas przejść do biegu. Może nie będzie to taka porywająca relacja bo i waga biegu inna. Ale było ciekawie, jest o czym pisać. A mi nudzi się w samolocie i nie mam co jeść :D A tym bardziej pić, bo w Finnair jest woda, kawa albo soczek jagodowy ;)
Bieg startował o 8:30 miejscowego czasu. W Polsce to była 7:30. A ja przez miesiąc myślałem, że odwrotnie, że to będzie 9:30. I dwa dni przed biegiem Kasia mnie załamała. Bo o 7:30 to ja wyszedłem biegać w tym roku może raz. I to nie był udany bieg :) Obejrzałem w piątek przed startem razem z Kasią kilka odcinków All American na HBO (nie jest to porywające dzieło, ale nas wciągnęło jak np. Walking Dead :) ). Wcześniej standardowo zjadłem pizzę. Luca Pizza. Bardzo dobry placek w Helsinkach. Za to obsługa przeciwnie proporcjonalna do jakości placka :) Ale my spokojni ludzie, zjedliśmy do końca, popiliśmy i poszliśmy się regenerować. O 22:30 poszedłem spać. To była 21:30 w Polsce. Więc zanim na dobre zasnąłem to było po północy. Ale coś tam drzemałem. Wstałem nieprzytomny o 5:20. Śniadanie, kawa, spacer. I autobusem na start. Godzina do biegu a ja ziewałem jakbym dopiero wstał z łóżka.
Pogoda była dobra. 15-16 stopni. Mały wiatr. Zachmurzone niebo. Zrobiłem 3 km lekko narastająco. Do tego dwie przebieżki. Nie leciałem ale nie było źle. Na pewno trochę się obudziłem. Zjadłem jeszcze żel przed startem. Duży buziak od żony (chyba pierwszy raz używam tego określenia na blogu :D ). Stanąłem na starcie i bum. Ruszyliśmy w nieznane. Przynajmniej ja.
Ile ja się nakląłem przez pierwsze kilka kilometrów to ciężko opisać. Wiedziałem, że to jest ciężka trasa. Ale seri byłem w szoku. Lecieliśmy chodnikami, ścieżkami rowerowymi, szutrem, kamieniami i brukiem. Do tego poza pierwszymi 800 metrami nie było płaskiego odcinka. I to często takie krótkie sztywne ścianki. A zakręty… Naliczyłem ich ponad 90 na całej trasie. Takich co miały 90 stopni albo więcej. Tak, 90!!! I to nie były zakręty szerokie na jezdni tylko na chodnikach i tych cholernych ścieżkach. Takie typowe jak w parku. Przy tempie 3:30. I dalej mam kostki całe a biegłem w karbonach :D
Do trasy wrócę. Narazie zacisnąłem zęby i nie patrząc na nic, biegłem swoje. Do przodu skoczył mocno zawodnik z Kamerunu. Za nim jeszcze maratończyk z Finlandii i Rumunii. Ja biegłem czwarty. A biegłem szybko! Nie chciałem stracić kontaktu wzrokowego więc chwilami nawet dawałem trochę za mocno jak na ten etap biegu. 5 km miałem w 17:12 a 10 km strzeliło mi w 34:32. Serio to było mocno o czym wszyscy się później przekonaliśmy.
Po minięciu 10 km, pomimo, że tempo spadło, zacząłem powoli się zbliżać do czołówki. W tym momencie też trasa zapewniała kolejne atrakcje. Były długie odcinki szutrowe, był odcinek 1 km na którym było tyle zakrętów, że pomimo ok 20 sek straty ani razu nie widziałem biegaczy przede mną :) I na koniec piękny odcinek przez plac budowy. Były koparki, dźwigi a przede wszystkim rozkopane błotniste podłoże jak to na budowie :D Piszę to teraz z uśmiecham na twarzy, ale uwierzcie, że wtedy nie mogłem uwierzyć, że to tak wygląda. No nic, myślałem sobie, może to ich zabije a nie mnie :D