GP Warszawy i niedzielny trening – pracowity weekend

gp warszawy

Do Półmaratonu Warszawskiego został już tylko tydzień. Wiadomo, że na tym starcie zależy mi szczególnie. Chcę w końcu uporać się z barierą 1:10 w półmaratonie i chcę zrobić to jak najszybciej. Mieć spokojną głową przed kolejnymi startami, a nie myśleć, gdzie tu po raz kolejny atakować tą granicę. Jako ostatni mocny trening wybrałem GP Warszawy.

W tym tygodniu zmniejszyłem już kilometraż robiąc jakieś 70% normalnej objętości. W dodatku biegałem tylko jeden akcent. W środę 12 x 1 km w tempie półmaratonu na przerwie 1:15 – 1:30 w truchcie. Poszło dobrze, tempa wytrzymałem, ale strasznie wszedł mi ten trening w nogi. O ile w czwartek jeszcze jakoś funkcjonowałem, to w piątek dosłownie miałem nogi z betonu. Biegnąc z bratem przez las, tylko się patrzyłem pod nogi, żeby się nie potknąć o żaden korzeń. Wróciłem do domu, ogarnąłem się i postanowiłem już do sobotnich zawodów nie wychodzić z łóżka. Nogi musiały odpocząć.

I nawet się udało. Wstałem w sobotę całkiem wypoczęty. Zawsze pierwszym testem jest droga do łazienki. Ten marsz uznałem za udany i byłem dobrej myśli :) Na śniadanie jak zwykle dwie kajzerki, miód, dżem. Pojechałem na kabaty, odebrałem pakiet i przygotowałem się do startu. Rozgrzewka i byłem gotowy. Biegaczom na pierwszy dzień wiosny naprawdę dopisała pogoda. Było niezwykle ciepło i spokojnie można było biec w stroju startowym. Słońce świeciło jak oszalałe. Z drugiej strony nie oszczędzał nas wiatr. No ale zawody odbywały się w lesie.

puls_gp_warszaway

Ruszyliśmy punktualnie o 11:00. Ja startowałem z zamiarem trzymania tempa półmaratonu. I tak też robiłem od pierwszych metrów. Z każdym kolejnym kilometrem zyskiwałem przewagę. Za moimi plecami biegł Sebastian Polak i Paweł Krochaml. Po trzech kilometrach naprawdę czułem się znakomicie i nawet myślałem, żeby przyspieszyć, ale stwierdziłem, że nie ma sensu. Biegłem sam, ale nie miałem problemu z utrzymaniem tempa. Dopiero po ósmym kilometrze, kiedy teren stał się dość nierówny i było kilka podbiegów i dołków do przeskoczenia, nogi zaczęły boleć. Ostatni kilometr wybiegaliśmy na pole i wiało mocno w twarz. Tam się już męczyłem, ale to już była sama końcówka. Czas na mecie 32:28. Podobno trasa jest niedomierzona o 150 metrów, więc tempo wyszło mi idealne.

No cóż, nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolony. W samotnym biegu pobiegłem szybciej niż rok wcześniej ścigając się bark w bark z liczną grupą zawodników. Kilka sekund szybciej, ale zawsze. W dodatku wtedy ledwo żyłem na mecie a teraz nie kosztowało mnie to aż tak wiele wysiłku. Z drugiej strony nie jestem też mega optymistą. Wiem, że to kilka sekund różnicy. I na półmaratonie wszystko może rozstrzygać się właśnie o te sekundy. Już się nie mogę doczekać. To będzie ciężki tydzień :)

gp warszawy

Do końca dnia można powiedzieć, że skupiłem się na regeneracji (no dobra, jeszcze poćwiczyłem trochę w domu, ale już leżąc). Trochę pospacerowałem. Dobrze się wyspałem i w niedzielę ponownie byłem w bardzo dobrej formie. Jak zobaczyłem swój puls spoczynkowy przed treningiem, to aż nie mogłem uwierzyć. 34 i to stojąc i łapiąc GPS. Oby to był objaw dobrej formy a nie przemęczenia. Ale dawno nie byłem tak wypoczęty, więc o przemęczeniu ciężko mówić.

Kusiło mnie, żeby pobiec coś mocnego, ale się opanowałem. Nauczony doświadczeniem obiecałem sobie co najwyżej biec na granicy pierwszego i drugiego zakresu. No i biegłem. Puls średni z treningu to 138. Tempo 3:55… Takie liczby również pierwszy raz widziałem na swoim treningu. Co ciekawe dzień wcześniej na zawodach było podobnie. Jeszcze półmaraton w Wiązownie biegłem na średni pulsie 175 a już 10 km podczas GP Warszawy to 172. Normalnie 10 km biegam na około 180. Coś mi się krew chyba zagęściła :)

trening_25k_puls_138

Trochę nabiegałem tych kilometrów, bo równo 25. Ale lekko, bez męczenia się. A później ponownie laba. Ostatni tydzień to już mocno zmniejszony kilometraż. Ale chcę w niego wejść wypoczęty. Często robiłem ten błąd, że lekkości szukałem na ostatnią chwilę. Jeszcze środa i czwartek potrafiłem ledwo chodzić. Teraz od wtorku chcę już czuć w nogach głód startu.

No i żeby nie było, w niedziele jeszcze robiłem kilka zdjęć na Agrykoli. W końcu muszę skądś brać te fotki na bloga, a same się nie zrobią. Była piękna pogoda, ale jednocześnie tak zimno, że po powrocie do domu nie czułem stóp. No i było to przed treningiem, więc przez pierwsze kilka kilometrów modliłem się tylko o to, żeby w końcu zrobiło mi się ciepło. Może stąd taki puls i takie tempo, sam już nie wiem :)

Jeszcze na koniec chciałem pogratulować organizatorem GP Warszawy. Naprawdę bardzo fajna, kameralna impreza. 20 zł wpisowego, fajna trasa, miło i przyjemnie. Polecam i zachęcam do biegania w tych zawodach.

O biegu pisali też na festiwalbiegowy.pl

More from Bartosz Olszewski
Spełnionym być. Leipzig Marathon, relacja część 2.
Wczoraj skończyliśmy na 21 kilometrze 39. Leipzig Marathon. Nie ma co się oszukiwać....
Read More