Zanim zacznę pisać, od razu złagodzę atmosferę. Trochę nauczony doświadczeniem, wiem, że niektórzy się gotują, zanim doczytają do końca. Żeby było jasne. Nie oceniam w tym tekście Twojego poziomu biegowego. Nie twierdzę, że są biegacze lepsi i gorsi. Nie staram się nikomu powiedzieć, że od jakiegoś tempa, to już nie jest bieg. Nie o to mi chodzi. Więc spokojnie, cokolwiek poniżej przeczytasz, nie czuj się urażony. No to do lektury.
Biegam już od jakiegoś czasu. Nie jest to wieczność. W sumie to nie jest to nawet długo, bo to raptem sześć lat. Jednak interesuję się bieganiem, sporo czytam na ten temat, mam świadomość tego jak bieganie wyglądało dawniej. Jak się rozwijało. Gdzie było w latach siedemdziesiątych, a gdzie jest teraz. Jeszcze nie tak dawno byliśmy brani na ulicy za wariatów. Za ludzi marnujących swoje siły i cenny czas na coś zupełnie bezużytecznego. Teraz jesteśmy już postrzegani jako naturalny element krajobrazu. Nie wszędzie, ale jednak idzie to w dobrym kierunku.
Na przestrzeni lat zmieniała się nie tylko ilość biegaczy, postrzeganie biegania jako sportu masowego, ale również cele, dla których biegamy. W chwili obecnej aktywność fizyczna i ruch z nią związany jest zwyczajnie modny. A bieganie to najpopularniejsza forma aktywności fizycznej. Najłatwiejszy dostęp do zawodów, wspólnych treningów, spotkań. Biec może niemal każdy. To kolejny punkt, który mnie niesamowicie cieszy. Im nas więcej tym lepiej.
Obecnie na ulicy można spotkać setki biegaczy wychodząc na trening. Na treningach grupowych potrafi pojawić się więcej osób, niż jeszcze jakiś czas temu startowało w zawodach. Biegaczy, z których każdy ma jakieś inne cele. Dla jednego to będzie przełamywanie własnych słabości i walka z kolejnymi sekundami. Ktoś będzie biegał, żeby schudnąć lub zwyczajnie dla zdrowia. Jest też grupa biegaczy, która lubi się przy tym dobrze bawić. Spotykają się ze znajomymi, robię selfie, zdjęcia, dla nich to nic innego jak forma spędzania wolnego czasu. Kiedyś może bym się z tego śmiał. Teraz mówię, czemu nie! Każdy ma swoje bieganie i każdy powinien czerpać z niego radość.
Mam nadzieję, że udało Wam się przebrnąć przez ten wstęp. Teraz przejdźmy do sedna sprawy. Jako, że biega nas coraz więcej, również zawody są oblegane przez biegaczy. Na maratonach i półmaratonach są bite rekordy frekwencji. W mniejszych biegach pakiety czasem kończą się po kilku minutach. Biegi to czasem już nie imprezy sportowe. Nazwałbym je eventami. Przykład to On The Run w Warszawie. I po raz kolejny dla mnie to bardzo fajne zjawisko. Po liczbie zainteresowanych i poziomie organizacji widać, że takie imprezy mają sens i trzeba je organizować. Ale…
No właśnie. Moim zdaniem czasem bieganie schodzi trochę na drugi plan a najważniejszy staje się start w zawodach. Do końca nie rozumiem w jakim celu. Tzn. rozumiem cele typu pokonać samego siebie, przebiec te 5 kilometrów. Zrealizować marzenie, pokonać dystans maratonu. Tylko problem jest gdzie indziej. Często staramy się to zrobić po linii najmniejszego oporu. I tak biegnę w biegu na 5 kilometrów i widzę ludzi maszerujących po pierwszym kilometrze! Widzę jak na maratonie ludzie idą po 4 kilometrach, oszczędzają siły i kontrolują czas, żeby zmieścić się w limicie, 6 godzin! A jak to za mało to poszukają jakiegoś biegu z większym limitem. W ostateczności wystartują w jakimś ultra. Tam często sama wędrówka wystarczy, żeby w takim limicie się zmieścić. A biegacz ultra, to brzmi dumnie!
I pytanie, czy na pewno o to chodzi? Czy startując w zawodach biegowych powinniśmy skupiać się na tym, żeby zmieścić się w limicie czasu? Albo, żeby jakość dojść do mety? Nie zaczniemy jeszcze na dobre biegać, ale już chcemy dostawać medale. Nie przebiegniemy na treningu ciągiem 20 kilometrów, a już chcemy być maratończykami. Nie przebiegliśmy nigdy maratonu, ale już chcemy być biegaczami ultra. A, że większość potrafi przy okazji jeździć na rowerze i pływać żabką, to może od razu triatlon? Jakoś w limicie się zmieścimy.
Pytanie czy o to chodzi? Bo na pewno znajdzie się maraton w którym limit czasowy będzie taki, że cały przejdziemy pieszo z kilkoma postojami na lunch. Tylko pytanie po co? Bo chcecie się pochwalić? Bo to jakoś podbuduje wasze ego? Według mnie sami powinniście czuć, że to co zrobiliście, to było coś. Czy takie pójście na łatwiznę, po najmniejszej linii oporu, naprawdę daje Wam to poczucie? Nie lepiej trochę potrenować? Nie mówię tutaj o treningu jaki ja robię. Mówię o regularnym, przemyślanym bieganiu. Nawet powoli. Stopniowym zwiększaniu objętości i tempa biegu.
Zacznijmy od mniejszych zawodów, na 5 kilometrów. Ostatnio usłyszałem, że to dystans dla dzieci. Niestety teraz mamy takie właśnie myślenie, że to ilość kilometrów robi z nas herosów. Lepiej przejść 42 kilometry w 6 godzin niż przebiec 5 kilometrów w 15 minut. Nie utrwalajmy tego błędnego przekonania. Mamy bardzo dużo startów na 10 kilometrów. Jeżeli wszystko będzie dobrze szło, wystartujcie w dużych zawodach, poczujcie atmosferę dużego biegu masowego. Przed wami teraz otworem stoi półmaraton i maraton. Przygotujcie się do niego. Zobaczycie ile Wam radości sprawi przekroczenie linii mety, kiedy odpowiednio się przygotowaliście i zrealizowaliście swoje cele. A jeżeli nie macie czasu, siły, możliwości, wagi, wieku, determinacji (niepotrzebne skreślić) to może zwyczajnie ten maraton nie jest dla Was. I nie widzę sensu, żeby go odhaczyć tylko po to, żeby go odhaczyć. Bo to nie jest wyczyn.
Na koniec pozostaje mi życzyć Wam udanych zawodów. Mam nadzieję, że będziecie dobierać je rozsądnie i w zgodzie z własnymi możliwościami. Pamiętajcie, startujecie w zawodach biegowych. Jeżeli w biegu na 5 kilometrów przeszliście 4, to sami odpowiedzcie sobie na pytanie: po co startowaliście w tych zawodach? Ja chyba wolałbym iść na spacer. Albo mówiąc wprost, spiąłbym poślady, potrenował nawet miesiąc i całe te 5 kilometrów przebiegł. Wolno bo wolno, ale na raz. Dumny z tego, że nie poszedłem najmniejszą linią oporu!