Bieg z Radością – chyba najgorsze już za mną

To był ciężki tydzień. Ci co obserwują moją Stravę pewnie się zastanawiali co ten Olszewski robi. Zero akcentów. Nawet przebieżek brak. Same rozbiegania i widać, że raczej wymęczone. No nie był to dobry okres, był wręcz fatalny. A ja modliłem się o to, żeby puściło i żeby coś w tej Radości nabiegać. 

Jeszcze w poprzednią sobotę zrobiłem przyzwoity trening 3x(800/200 + 400/200 + 800/600) w czasie 2:28-2:29 800 metrów i 71-72 sek 400. Nie było lekko, ale ostatnie 800 nawet 2:26 więc stwierdziłem, że zwyczajnie z kimś trening poszedłby jeszcze lepiej. Niestety dzień później już zaczęły się problemy. Ogólnie cały tydzień nie miałem siły biegać nic poza rozbieganiami, odpuszczałem drugie treningi. Ale nawet te pojedyncze biegi luźne nie były. Podchodziłem dwa razy do biegów ciągłych. Za pierwszym razem skończyłem po 4 kilometrach. Za drugim już chyba po trzech dałem sobie spokój. Kiedy nie byłem w stanie na lekkiej nodze biec 3:30 min/km zwyczajnie potruchtałem i wróciłem do domu. 

Kiedy w czwartek nie byłem w stanie utrzymać tych 3:30 chciałem zrezygnować z zawodów. Postanowiłem zwyczajnie biegać spokojne biegi, nie zapominać, że za 8 tygodni czeka mnie maraton i liczyłem na to, że będzie lepiej. Przy okazji zrobiłem szybko morfologię.

Trzeba tutaj dodać, że ostatni okres był dość intensywny. Pod każdym względem. Półmaraton w Kopenhadze był dla mnie bardzo dużym obciążeniem. Całe przygotowania były. Prawie dwa tygodnie męczyła mnie infekcja gardła i ciągle zawalone zatoki. Mało snu, dużo obowiązków i stresu. Czyli standardowa mieszanka wybuchowa. 

Krew wyszła ok, anemii brak, wręcz przeciwnie. Hemoglobina i hematokryt jak na mnie super. Góry oddały jednak ;) Opiszę to w oddzielnym wpisie. Jednak wyniki wskazywały, że organizm ewidentnie walczy z jakąś infekcją. Postanowiłem biec zawody, ale nie robić taperingu. Szkoda mi było treningu. I tak cała rozpiska tygodnia legła w gruzach ;) W piątek jeszcze robiłem 15 km, w sobotę 10 km z przebieżkami (sobotę zluzowałem). I w tę sobotę to był pierwszy bieg, gdzie biegało mi się całkiem ok. Jeszcze noga ciężka, oddychało się trudniej, ale było dużo lepiej.

W Radości stwierdziłem, że biegnę na miejsce. Czyli to co lubię najbardziej. Na życiówkę nie było szans. Pierwszy kilometr 3:10, dość szybko. Dobrze się czułem, ale później grupa na 10 km mocno zwolniła to i ja się nie wyrywałem. Jeden zawodnik uciekł, na metę po samotnym biegu wpadł z sub 32 minuty. Dobrze, że się nie łapałem, bo bym umarł ;)

Widać jak szarpany był to bieg

Kolejne kilometry dość spokojne. 3:18, 3:13, 3:17 i 3:17. Kiedy zostaliśmy już sami bez biegaczy na 5 km, tempo dalej spadło. 3:20, 3:22, 3:21. Przyznam się, miałem tutaj możliwość na pewno podbiec to sporo szybciej. To było z wiatrem. Ale biegliśmy po miejsca 2-4 a mnie wynik w okolicach 33 minut serio zadowalał. To, że ja biegnę po 3:20 i jest luz to był cud patrząc na ten tydzień. Więc stwierdziłem, że to super przetarcie i trening pod decydujące 8 tygodni treningów. Jednak na 8 kilometrze nastąpił mocny atak. Myślałem, że tylko ja zachowałem trochę sił, ale nie do końca :D 

No ostatnie 2 kilometry były bardzo intensywne. W sumie to był niemal maks możliwości. Z boku na rowerze do walki zagrzewał Paweł (mój brat). Pewnie gdyby nie on, to bym puścił. Ale wyobraźcie sobie jak się czułem kiedy cisnę pod ten wiatr ile wlezie. Słyszę: „robisz przewagę, super, cały czas się oddalasz, jest dobrze, nie puszczaj, jesteś coraz dalej”. Po czym mijam 9 kilometr, umieram. Tempo jakieś 3:10 min/km. A Paweł mówi: „jest super, masz już jakieś 7 metrów przewagi” :D Myślałem wtedy, że się rozpłaczę. 

Na szczęście utrzymałem tempo, na metę wpadłem drugi z czasem 32:49 jakieś 50 sek za zwycięzcą. Oczywiście rok temu pobiegłem minutę szybciej, ale wtedy to był start docelowy. Dupy nie urywa, ale jest ok. Cieszę się, że utrzymałem przyzwoite tempo. Że byłem w stanie ruszyć i powalczyć. Po biegu zrobiłem jeszcze 7 kilometrów i biegło się fajnie, lekko. Kolejnego dnia biegałem 16 kilometrów i nie czułem zawodów. Tak jak chciałem. Tak, żeby można teraz było zacząć naprawdę solidnie pracować. 

Drugi rok z rzędu utwierdzam się też w przekonaniu, że Bieg z Radością to idealna trasa na życiówkę. Startowało tam kilku moich zawodników i wszyscy wracali z PB. A niektóre wyniki były już całkiem wyśrubowane. Więc jak myślicie o dobrych zawodach za rok, ciśnijcie do Radości po PB ;)

Podsumowanie – bywają gorsze okresy w treningu. Co prawda takich odlotów nie miałem od czasu półpaśca czy Covida. Ale bywa, że nie idzie. Nie należy wtedy załamywać rąk. Ale też nie należy za wszelką cenę codziennie iść i robić jakiś mocny trening bo może się uda. Jak odczekamy nawet tydzień, ale zachowując jakiś rytm samych treningów, to jak widać, dalej można szybko biegać kiedy już wszystko wróci do normy. Tylko zawsze starajcie się wywnioskować skąd taki zjazd (u mnie to był zlepek kilku czynników) i to naprawić. Przeważnie to długotrwały brak snu, brak energii związany z kiepskim odżywianiem lub długotrwały stres. Oczywiście najczęściej jest to zmęczenie treningiem, ale o ile nie jest to przetrenowanie (u amatorów jednak bardzo rzadkie) to zwyczajnie 2-3 luźne dni powinny pomóc wrócić do formy. Przy założeniu dobrego snu i odżywiania :)

Jak ktoś stał obok nas to wiecie, my tylko żartujemy ;)

More from Bartosz Olszewski
Wings for Life World Run – plany na 2016 rok
Wczoraj w Warszawie na Agrykoli odbył się trening przygotowujący do biegu Wings...
Read More