Czas leci nieubłaganie. Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno cieszyłem się z wygranej rok temu. Pamiętam jak zaczynałem treningi w 2016 roku do tegorocznego startu. Zanim się obejrzałem, został mi już tylko tydzień. Dokładnie za 6 dni wielki sprawdzian formy, psychiki, wytrzymałości.
Rok temu jechałem na te zawody traktując je jako zwykłą przygodę. W tym roku nie ma co ukrywać, to już olbrzymia presja. Tysiące oczu patrzące jak Ci pójdzie, kibicujące, trzymające za Ciebie kciuki. W głowie setki pytań bez odpowiedzi. Zaczyna się stres, niecierpliwe odliczanie każdej godziny. Ale jak już kiedyś napisałem, uwielbiam ten stan. To podniecenie związane ze zbliżającymi się zawodami, adrenalinę, atmosferę wielkiego biegu.
W tym roku startuję w Kanadzie, w Niagara Falls. Pogoda podobna jak w Polsce. Cofam się o 6 godzin i start nastąpi dla mnie o 7:00 rano. W sumie to dobrze, szybko skończę i jeszcze zwiedzę wodospad Profil trasy również podobny do tej w Polsce. Obawiam się jedynie silnych podmuchów wiatru. To jednak spore otwarte przestrzenie, w koło duże zbiorniki wodne. Mam nadzieje, że to nie pokrzyżuje mi planów. Z drugiej jednak strony, najważniejsza dla mnie w tej chwili jest lokalna rywalizacja, a w Kanadzie warunki będą jednakowe dla wszystkich.
Koniec wywodów, czas napisać coś o moim treningu. Uważam, że zrobiłem kawał dobrej roboty. Oczywiście to się jeszcze okaże w Kanadzie, ale w połowie lutego byłem człapiącym miśkiem, teraz wytrzymałościowo wszedłem na wyższy poziom niż rok temu. Myślę, że gdybym ważył tyle co przed rokiem, śmiało mógłbym napisać, że stać mnie na dłuższe bieganie. Jednak szczyt formy planuję na jesienny maraton. Zamierzam stopniowo pracować nad wszystkimi elementami biegania. Na dziś mam znakomicie wytrenowaną wytrzymałość. Po Wings For Life przyjdzie czas na tempo, żeby przed samym maratonem mocno postawić na wytrzymałość tempową. Przy tym cały czas rozwijając elementy siły biegowej i sprawności oraz gubiąc po trochu wagę. Plan ambitny, ale czas ruszyć z tym maratonem z miejsca i poprawić zauważalnie życiówkę. Wings For Life jest gdzieś wpleciony po drodze, ale traktuję te zawody bardzo poważnie i ostatnie tygodnie były podporządkowane właśnie przebiegnięciu jak największej liczby kilometrów.
Jak już powiedziałem, start jest o 7 rano. Lecę w piątek, w Kanadzie będę późnym wieczorem. To dobrze, mam zamiar ziewać i ziewać, ale przetrwać ten stan, położyć się spać i wstać o 4:00 w sobotę (nie mówiłem jeszcze o tym Kasi ). Normalnie funkcjonować, iść wcześnie spać i ponownie wstać o 4:00 już na zawody. Dla mnie będzie to 10:00 polskiego czasu, więc całkiem dobrze. Myślę, że dla Kanadyjczyków może to być problem, bo ciężko biega się o 7 rano. Zobaczymy, tak sobie to sprytnie zaplanowałem.
W odróżnieniu od zeszłorocznej edycji zamierzam zabrać ze sobą przynajmniej 6 żeli energetycznych i jeść je co 10 km. Będę też więcej pił. Rok temu to była masakra. Przez te 73 kilometry zjadłem 3 żele i wypiłem może z pół litra wody. Byłem tak odwodniony, że do strefy startu wracałem na tylnej kanapie samochodu jak worek ziemniaków. To był też główny powód tego, że drastycznie spadło mi tempo biegu i zacząłem tracić przewagę i później dystans do czołówki światowej. No cóż, to był pierwszy mój start na takim dystansie, pierwsze doświadczenia. Mam nadzieję, że zaprocentują.
I ostatnia ciekawa rzecz, rok temu na trasie biegu miałem naprawdę wysoki puls, średni 157. W tym roku na treningach utrzymywałem podobne tempo biegu przy niższym pulsie. Czy to dobry prognostyk czy efekt zajechania organizmu? Okaże się.
Ok, koniec tych wywodów, bo ten post powoli przeradza się w rozmowę z samym sobą Jak ktoś z Was był w Niagara Falls albo w Toronto to proszę napiszcie co warto zobaczyć. I trzymajcie kciuki. Ja ze swojej strony na pewno dam z siebie wszystko. Na ile to wystarczy, zobaczymy. Mam nadzieję, że wrócę z Kanady z podniesioną głową.