Ale to był bieg! Serio miałem obawy przed startem w tej piątce. Forma ruszyła, z tygodnia na tydzień było lepiej, ale totalnie nie przygotowywałem się pod 5 kilometrów. Nie wiedziałem na co mnie stać. Z drugiej strony wiedziałem, że przyszedł czas powiedzieć „sprawdzam”. W końcu zawsze powtarzam, najlepiej o naszej dyspozycji i możliwościach treningowych świadczą same starty. No i tak stanąłem z bandą śmigaczy na linii tego niezwykle szybkiego biegu!
Ostatnie treningi
Zanim przejdę do zawodów, może chwilę o ostatnich treningach. Mało o tym ostatnio pisałem. Starałem skupić się na bieganiu. I odbudować formę. A ta niestety mocno ucierpiała. Po chorobie i kuracji antybiotykowej niestety trenowałem jakby mi ktoś zabrał jedno płuco. W Hiszpanii pobiegłem 10 km w niespełna 33:40, co wtedy uważałem za sukces. Myślałem, że to kwestia 1-2 tygodni i wskoczę na normalny swój poziom. Niestety męczyłem się strasznie. Chwilami było bardzo źle, a ja zwyczajnie musiałem zaakceptować gdzie jestem i starałem się odbudować formę. Do końca pobytu w Hiszpanii średnio mi się biegało. Na sam koniec zrobiłem 10x1km/200m. Każdy km w 3:20, przerwa w jakieś 70-80 sek. Ale to była mordęga. Serio dawałem z siebie wszystko a łapałem jakieś 3:20 z hakiem i nie miałem z czego przyspieszyć. To pokazuje, gdzie byłem. A to był i tak najlepszy trening w Denii.
Po powrocie zacząłem czuć się lepiej. Ale dalej 4×3 km po 3:30 to była męczarnia. Robiłem wszystko. Ja, WarszawskiBiegacz zacząłem się przykładnie odżywiać :D Odstawiłem wino ;) Spałem ponad 8h dziennie. Zwyczajnie wcześnie się kładłem. I skupiałem na treningu jakby to były niemal zawody :) No musiało ruszyć, bo inaczej do Hamburga mógłbym jechać sobie na piwo i kiełbasę.
Przełamanie
Poszedłem zrobić 14×1 km po 3:25-3:27. Nie było to jakoś szybko, ale to był w końcu luz! Zmierzyłem kwas po 8 odcinku, 3,0 mmol! Eureka, wracam. W Hiszpanii to chyba na rozbieganiach miałem 5 :D To był już znak. Od tej pory wszystkie treningi raczej pozytywnie. W końcu bardzo weryfikujące 2×6 km po 3:24 min/km. Lekko, swobodnie. Pod kontrolą. Fajne wszedł long po Suwalszczyźnie, 37 km po 3:46 min/km, płasko nie było ;) I to było klasyczne steady. Jeszcze 10×1 km po 3:20, tym razem z uśmiechem. I na koniec przed zawodami w końcu coś na tempie startowym. W środę przebiegłem 5 km po 3:35, 3 km po 3:20, 2×800 po 3:09 min/km i 4×400 od 75 do 70 sek. I te 2×800 to była jedyna klasyczna praca na interwałach VO2max. Ale te dwa odcinki pokazały, że w Wiązownie można ruszać na sub 16.
Przed zawodami
Nie ma co się za bardzo rozpisywać. To 5km. Ogień, boli, boli, bardzo boli, umieram, meta. A tak serio po spokojnej rozgrzewce, kilku rytmach z Kubą Jończykiem i Hubertem Groenem poszliśmy na start. Oczywiście była z nami też Kasia i Mateusz Kołodziej, który w profesjonalnym stylu przeją od nas kurtki i dresy :)
Start 10:15. To zawsze interesuje większość czytających, więc nie z obowiązków sponsorskich, ale zwyczajnie zaspokajając ciekawość. Na śniadanie klasycznie 3 godziny przed startem podwójne espresso (ekspres mi pada, więc jakby tutaj się znalazł ktoś do współpracy ;) ), półtorej kajzerki, dwie połówki z miodem, jedna z dżemem. Popijałem izo arbuzowe Trec, bo zdecydowanie to mój ulubiony smak. Chociaż niektórzy na jago widok krzywią się jak Kielczanie na widok majonezu Winiary. Wtedy polecam orange (to taki odpowiednik Kieleckiego ;) ).
50 minut przed startem 200 mg kofeiny w shocie Speed Trec Endurance. Nie wiem czemu, ale shot lepiej mi się sprawdza niż pastylki. Lepiej reaguję. Pastylka czasem mi zawiśnie w przełyku i mi się odbija. W shocie jest 200 km, to trochę mało, bo chciałbym 300-400. Dlatego przetestuję rozpuszczenie jednej pastylki w tym shocie. Ale to już kolejnym razem. I tyle, siusiu i lecimy! Po biegu albo mocnych treningach zawsze staram się pić białko Whey 100, moje ulubione to podwójna czekolada.
Z obowiązku prawnego: współpracuję z Trec Endurance, więc jest to współpraca reklamowa. Odrazu przypominam, że zawsze możecie wykorzystać nasz kod: Olszewscy na trec.pl i dostać 12% rabatu przy zamówieniach od 149 zł.
Start
Była idealna pogoda. W ogóle maraton w Walencji, idealna. 10 km w Walencji, idealna. Dziś idealna. Kolejny mój start to Półmaraton Warszawski, wiecie jaka będzie pogoda ;)
Ścisk na starcie, ale w koło widzę samych szybkobiegaczy. Myślę sobie, cała szybka Warszawa i okolice. Plus pół Lublina :) Większość zaczynała przygodę z podstawówką jak ja zaczynałem z bieganiem. Byli tacy, dla których mógłbym być ojcem. To przerażające! :D Wiem, że i tak wywalą wszyscy po 3:00 lekko. Do tego samego wniosku dochodzi stojący obok mnie Kamil Rowiński i nigdzie się nie pchamy. Strzał startera i lecimy. 300 metrów za mną, tempo jakieś 3:02, miałem rację, wcale nie musiałem się przepychać, i tak wszyscy są z przodu.
Pierwszy kilometr idzie bardzo fajnie. Strzela w jakieś 3:05-3:06. Mega grupa, jest z kim biec. Widzę obok Kubę Jończyka, miał łamać 16 minut. Chciałem żeby biegł 3:08-3:10, ale jesteśmy w biegu. Nawet chciałem powiedzieć, spokojnie. Ale to 5 km, widzę, że ma fajny rytm, lecimy, będziemy myśleć później. Grupa super, pogoda ekstra, trzeba korzystać.
Drugi kilometr dalej przyjemnie. To dziwne, ale pierwszy raz biegłem 5 km i nie cierpiałem w ogóle jeszcze na całym drugim kilometrze. Ba, nawet dobiegając do nawrotki dalej czułem się dobrze. Miałem jakieś 7:50 i na tym etapie wiedziałem, że 16 minut rozmienię. Taki postawiłem sobie cel i chyba to mnie trochę rozluźniło. Wiecie, jak już poczujesz, że zrobiłeś co miałeś zrobić, to ciężko z siebie coś wykrzesać. A tutaj cel powinien być bardziej ambitny.
Nie chce, żeby ktoś zrozumiał źle. Nie, nie pobiegłbym 15:30 czy szybciej. Ale między 3 a 4 kilometrem lekko puściłem i straciłem jakieś 2 sek do dużej grupy. To dalej był międzyczas na życiówkę! Ale ostatni to chciałbym zapomnieć. Nie było we mnie woli walki. Osobiście uważam, że mogłem ostatni km pobiec w jakieś 3:05-3:06 a nie 3:12. Biegłem z taką kontrolę, żeby przypadkiem się nie zajebać (przepraszam za słowo, ale ono najlepiej oddaje o co mi chodzi). W pewnym momencie wyprzedził mnie Kuba. Wpadł na metę w czasie 15:47 (15:44 netto), ja równo sekundę za nim, 15:48, netto nie mam ;)
Na mecie
No szczerze, nigdy tak dobrze nie czułem się po zawodach na 5 km. Może to fakt, że po Praskiej Piątce dochodziłem do siebie tydzień i zupełnie wybiło mnie to z treningu? Nie wiem, ale ten ostatni kilometr trochę mi w głowie siedzi po tym biegu.
Pierwszy raz dostałem bęcki od swojego zawodnika. Ale cieszyłem się z tego 15:44 Kuby chyba nie mniej niż on sam :) W ogóle to był dobry bieg dla całej ekipy Olszewscy Running Academy. Posypały się życiówki, pękło wiele granic. Biorąc pod uwagę, że to dla większości pierwszy start sezonu, naprawdę z każdym rokiem mam większą satysfakcję z pracy trenerskiej i obserwacji jak rozwijają się zawodnicy. Nie ważne, czy lecą 15:44 5k, czy łamią 2h w półmaratonie. Gratulacje dla wszystkich startujących w ten weekend, czy to w Polsce, czy gdzieś na Malcie ;)
Nie zdążyłem pogadać z Kubą już leci Kasia i też w końcu wraca do mocniejszego biegania. Po cichu liczę, że Olszewscy w tym roku jeszcze pokażą, że są jak wino ;)
Co dalej?
Dzień odpoczynku i lecimy dalej z treningiem maratońskim. Przed tymi 5 km wcale tak mocno nie wypuściłem treningu. Poniedziałek miałem wolny (po niemal 40 km w niedzielę), ale potem wtorek 2 treningi i 30 km, Środa 2 treningi z akcentem i 30 km. Czwartek 15 z rytmami, piątek 9 km, sobota 6 km z rytmami. Łącznie z niedzielą, 115 km.
Kolejny przystanek to Półmaraton Warszawski. Szczerze, nie mogę się doczekać. Naprawdę strasznie stęskniłem się za bieganiem w Warszawie. A Półmaraton i Maraton Warszawski to zawsze będą moje TOP imprezy! Więc do zobaczenia pod koniec marca, a teraz czas brać się za treningi! :)
PS – sorry, za tylko jedno zdjęcie (od Śmietana, który szalał i nakręcił chyba z 20 biegaczy ;) ). Ale spodobało mi się te 8 godzin snu dziennie, i chyba będę kontynuował ten zwyczaj. Czytam też genialną książkę. I w tym momencie muszę Was pożegnać i dowiedzieć się, co stanie się w kolejnym rozdzielne!