Co to był za tydzień! Dopiero co człowiek jakoś ogarnął się po świętach. A tu Sylwester, Nowy Rok! Cały miesiąc to dramat. Roztrenowanie, święta i Nowy Rok. Nawet nie wiecie jak ja się starałem to przetrwać w sensownej formie i bez gigantycznego nadprogramu kilogramowego :) A do tego lód na chodnikach, zimno wieje i w ogóle źle. Ale swoje robić trzeba!
Odpowiadając na pytanie z tytułu artykułu, oczywiście nie warto odpuszczać. Ale czasem nie warto zawsze być upartym jak osioł i czasem nam to wyjdzie na dobre. O tym przekonacie się później w tym tekście. W tym tygodniu mi się udało, ale nie zawsze to wychodzi. Częściej jestem jak osioł, ale czasem zabłysnę ;)
Tak w moim wykonaniu wyglądał ten wspaniały tydzień:
Poniedziałek – 15 km po Suwalszczyźnie. Znowu śnieg. Znowu zimno jak cholera. I jeszcze mnie psy pogoniły. Ale tak, że 500 metrów zamiast biec to musiałem przejść z badylem w ręku. Inaczej pewnie już bym nie pobiegał w 2021 roku. Co ciekawe właściciel stał w oknie. I miał w dupie (żeby nie było biegłem po drodze a nie jego posesji). I co zrobisz? Nic. Możesz popyskować i co najwyżej w nagrodę dostać widłami albo siekierą. Niestety taką czasem ludzie mają mentalność. Najbardziej szkoda mi w tym wszystkim zawsze psów.
Wtorek – 15 km na bieżni mechanicznej z podbiegami 10x10s na maksa. Nie był to jakiś dobry bieg. Byłe osłabiony trochę i od początku nie szło łatwo. To dziwne, bo biegi na bieżni mają to do siebie, że są bardzo powtarzalne. Jak przy tej samej prędkości było trudniej to znaczy, że jednak ten organizm jest zmęczony.
Po bieganiu poćwiczyłem prawie 90 minut. Nie jakoś bardzo mocno, ale liznąłem wszystkiego po trochu ;)
Środa – Tak naprawdę pierwszy ciężki trening od maratonu. 20 minut LT (lactate threshold, trening progowy). Ustawiłem prędkość 18.4 km/h (na bieżni bo wszędzie dalej lód) i trafiłem idealnie. Skończyłem ze średnim pulsem 171 (próg mam 171-172. Kilometr truchtu i 5×200 metrów na nachyleniu 2.5% i prędkości 20km/h. Zwyczajnie na płasko byłoby za łatwo. Dlatego lekko podniosłem. A szybciej się już nie dało.
Na schłodzeniu strasznie bolały mnie łydki. Nie wiem czemu, bo już było ok wszystko, ale tutaj masakra. Nawet nie skończyłem schłodzenia i przerwałem 800 metrów do końca.
Poszedłem i potrenowałem jeszcze trochę z ciężarami. Niby było ok, ale nie robiłem nic co wymagałoby spięcia łydek. Zwyczajnie cholernie bolały.
I teraz ważne, miałem robić drugi trening. 8-10 km lekkie bieg. Ale po pierwsze łydki cały czas jak kamienie. Po drugie ja jakiś śnięty i ledwo się ruszałem. Wydaje mi się, że ciężki trening plus kilka serii z dużym ciężarem i organizm powiedział stop. Z ciężkim sercem odpuściłem ten drugi bieg (chociaż już zacząłem się ubierać :) ). Ale rozpisałem sobie w głowie plan do końca tygodnia, lekko poprzestawiałem i miałem go zamknąć z taką objętością jaką planowałem. Więc można powiedzieć, że odłożyłem to w czasie a nie zupełnie olałem.
Czwartek – Rano 20 km na bieżni. Spokojnie i pod kontrolę. Nogi dużo lepiej. Samopoczucie też. Strasznie się nudziłem bo zapomniałem słuchawek, ale szło. W sensie noga lekka, bo prędkości w pierwszym zakresie.
Wieczorem 11 km już po Warszawie. Było wszystko ok.
Piątek – Sylwester! Nie ma to jak umówić się z Liderem (Piotrkiem Mielewczykiem) na zabawę biegową w ten piękny dzień. Wiedziałem, że będzie cholernie szybko (dla mnie). Pogoda do dupy. Ale jak kończyć rok to z przytupem.
Wyszła z tego naprawdę fajna robota. 15×40’’/1’20’’. Gdzie te szybkie odcinki wychodziły wszystkie poniżej 3:00, a kilka poniżej 2:50. To jest duża zaleta biegania z szybszymi od siebie. Jak idę na trening z Piotrkiem to wiem, że muszę być w 100% skoncentrowany na robocie. Inaczej szybko odpadnę i tyle z treningu :D
No i zabawa Sylwestrowa. Fajnie było. Udało nam się zrobić kilka naprawdę super dań. Wypiliśmy kilka naprawdę znakomitych win. I nie padliśmy trupem! Obroniła nas chyba ilość zjedzonego sera plus ilość masła jaka poszła do risotto :)
Sobota – Leniwe 15 km z rana (około 11 :D ). I 9 km wieczorem. Było dobrze. Jak na Nowy Rok to wręcz rewelacyjnie.
Niedziela – Long Run. Postanowiłem wpleść w długie wybieganie 8 przyspieszeń po 45’’. Jakoś pod koniec. Biegałem razem z Bartkiem Falkowskim i po 18 km po 3:57 jak zaczęliśmy 8×45’’/2’15’’ to wyszło nam z tego 6 km po jakieś 3:35. I 27 kilometrów w 3:52. Dobra robota!
To był dobry tydzień. Czasem warto coś poprzestawiać, bo jakbym poszedł na 2 trening w środę to nie wiem czy dalej ten tydzień wyglądałby tak dobrze. A tak skończyłem go robiąc wszystko co chciałem i mając 150 km na liczniku (tyle ile chciałem).
Skończył się też okres rozpusty. Czas wziąć się bardziej za odżywianie i powolne gubienie wagi. To było dobre roztrenowanie i nie przybyło mi jakoś specjalnie wagi. Zwyczajnie dałem głowie odpocząć, złapałem pewnie ze 3-4 kg i czas powiedzieć stop. Odwracamy trend.
A już za tydzień pierwsze zawody w 2022 roku. City Trail w Warszawie. Zawsze lubiłem budować formę przez starty. A to świetna okazja na przetarcie. Do tego będzie bieg zmienny, podbiegi i long w niedzielę. Będzie ciekawie ale kolejny odcinek tego serialu dopiero za tydzień.