W ostatni weekend, postanowiłem pobiec ostatnie zawody, przed minimum trzema tygodniami przerwy od ścigania. Idealnie pasowało mi 10 kilometrów w Ursusie. Dość płaska trasa. Bez atestu, ale biegłem już tam wcześniej i wiedziałem, że jest to dobrze wymierzone 10 km. Mogłem zrobić bardzo mocny trening. Sprawdzić formę. I powalczyć o całkiem fajne nagrody.
Bieg już był wcześniej odwołany. Z różnych powodów musiał zostać przesunięty o miesiąc. Start odbywał się o 10:00. Na starcie nowa bieżnia przy ośrodku OSiR Ursus. 400 metrów, sześć torów. Otwarta dla biegaczy. Super, naprawdę oby więcej takich obiektów powstawało w Stolicy. Wielkie brawa dla Ursusa za wybudowanie tego obiektu i udostępnianie go biegaczom.
W sobotę od rana było gorąco. Spociłem się już mocno na rozgrzewce, ale w sumie noga „dobrze mi szła”. Byłem dobrej myśli. Zrobiłem jeszcze 4 szybkie, dobre przebieżki. Ustawiłem się na stracie. Trochę znajomych twarzy, ale stawka nie wyglądała na jakąś bardzo silną. Jeszcze kilka łyków wody, strzał startera i pobiegliśmy. Na początku spokojnie. Szybko utworzyła się grupa trzech zawodników. Na prowadzenie wyszedł biegacz z Wilgi Garwolin, Robert Głowala. Jednak tempo jak najbardziej mi pasowało. Trzymałem się i starałem kontrolować sytuację. Na plecach miałem jeszcze jednego, młodego zawodnika, Aleksandra Kuśmierza. No i tak sobie biegłem w tempie ok. 3:12 min/km aż na 4 kilometrze zacząłem odstawać. Na początku do przodu wyrwał chłopak z Wilgi. Nie było szans na pościg, zostałem. On miał pewnie 15:50 na połówce, ja 16:00. Jeszcze do szóstego kilometra jakoś mi się biegło, później to już była masakra.
Masakra, jakiej dawno nie przeżywałem. Kompletna niemoc. Chciałem, ale nie mogłem. Zostałem na trzeciej pozycji. Błagałem, żeby się to skończyło. Tempo spadło drastycznie. Po 8 kilometrach widziałem, że drugi zawodnik się obraca i też już ledwo biegnie. Ale nie miałem siły, kompletna niemoc i złość, że nie mogę przyspieszyć nawet do 3:15, 3:20 na 1 kilometr! Zerwałem się na 9 kilometrze. 200 metrów biegłem chyba po 3:00 min/km, bardzo zmniejszyłem dzielącą nas różnicę, ale na więcej nie było mnie stać. Zwolniłem zupełnie, doczłapałem do mety. Czas na stoperze 33 minuty, 20 sekund. Trzecie miejsce. Czekałem na Kasię. 41:00, 4 miejsce i pierwsza w klasyfikacji wiekowej. Dobrze, że to nie był jakiś główny start, bo miny były nietęgie ;)
Po biegu medal, jabłka, woda. Dekoracja, puchary, nagrody. A te naprawdę fajne. Pierwsze miejsce to laptop HP, drugie to zegarek Timex a trzecie słuchawki HP. Jak na taki bieg osiedlowy to warto było przyjechać i się przemęczyć te 32 minuty. Były też kosmetyki, upominki. Miła, przyjemna atmosfera. Muzyczka grała, wszyscy się dobrze bawili, słońce przygrzewało. Całą imprezę oceniam naprawdę pozytywnie, mam nadzieję, że z roku na rok będzie się odbywała i rozwijała. Ale, żeby się rozwijała, to kilka rzeczy musi się zmienić. Nie piszę tego na złość, piszę, ponieważ kilka spraw nie może być akceptowanych na takich biegach:
- Zabezpieczenie trasy – kilka razy biegliśmy ulicami mijając jeżdżące samochody. Nikt tego nie kontrolował. Raz wybiegając zza zakrętu 90 stopni, zza zabudowy, wbiegliśmy prosto w jadący samochód. Jechał jakieś 20 km/h, ale jakby jechał szybciej to nie byłoby tak kolorowo.
- Bieg skończył się o 11:30. A dekoracja była o 12:00. Pytanie, po co te 30 minut? Naprawdę takie przeciąganie dekoracji na każdych zawodach prowadzi tylko do tego, że jest na niej mniej osób bo spieszą się do domu.
- Nie można było odebrać pakietu w dni biegu. Przecież nie wszyscy mieszkają w Warszawie i tutaj pracują. Dla niektórych to może być spora wyprawa. Nie wiem czemu nie można było odbierać pakietów np. w godzinach 8 – 9 w dniu biegu?
- Jak jest punkt z wodą, to fajnie, jakby więcej osób podawało kubki. W biegu na 10 km wpada ława ludzi i dwie osoby nie podołają zadaniu.
Trawa, rzecz święta!
I oddzielna sprawa. To już w ogóle chyba wymaga oddzielnego wpisu, debaty i zastanowienia się, dlaczego w Polsce dzieją się takie rzeczy. Po biegu jak już pisałem, 30 minut czeka się na dekorację. Po końcu biegu. Ja skończyłem go o 10:30 a czekałem do 12:00. Więc postanowiłem potruchtać w tym czasie. Pobiegałem po bieżni. Później zdjąłem buty i chciałem chwilę pobiegać po trawie, już nawet nie po samym boisku, ale w koło, na bosaka. Nie minęła sekunda, jak przyleciał Pan z OSiR Ursus i pogonił mnie z trawy. Nie wolno, nie bo nie! Kurcze, organizowany jest bieg. W koło pełno biegaczy, więc nawet jak jest bezsensowny zakaz to przynajmniej w dniu biegu możecie Państwo pomyśleć i zamiast gonić kogoś to pokazać się z jak najlepszej strony. Siebie, cały OSiR, dzielnicę, miasto. Ale rozumiem, że w końcu nie chodzi o to, żeby zachęcić do korzystania z obiektu. Bo najlepiej jak stoi pusty, wtedy jest mało roboty. Kiedy się zmieni taki punkt widzenia? Chyba jeszcze muszą minąć pokolenia. Na tych boiskach grają kluby piłkarskie orając je korkami wzdłuż i wszerz. Naprawdę biegając po nim na bosaka nic, ale to kompletnie nic, nie uszkodzę murawy!
Nie mniej jednak zachęcam do korzystania z tego obiektu. Macie ładnie wymierzoną, 400 metrową bieżnię. Sześć torów, tartan. Jest ogólnie dostępna.
A u mnie pora skupić się na treningu. Odpuszczam starty i pewnie ponownie sprawdzę się na Biegu Powstania Warszawskiego. W tej chwili muszę odpocząć i zrobić kilka dobrych, mocnych treningów na tempie zawodów na 10 km. Mam nadzieje, że przygotuję się w 4 tygodnie i później będę mógł się skupiać już tylko na maratonie.