Długo myślałem, jak opisać tę trasę. 8 pętli, więc opis byłby naprawdę krótki. I wystarczy, że do zapętlicie. Ale tak sobie pomyślałem, że może opiszę całą trasę, cały maraton. Z perspektywy statystycznego maratończyka. Jego słowami. No to zaczynamy.
Ruszam spod Teatru Wielkiego. Fajnie tu. Tak reprezentatywnie. Mało nas, trochę jak w lokalnym parkowym biegu. A biegniemy najbardziej turystycznymi ulicami Warszawy. Ale będzie czad! I jeszcze kibicie zobaczą nas 3 razy na każdej pętli. Plus dobieg. Średnio co milę. Ale będzie! Grają Sen o Warszawie. Uff, mam gęsią skórkę. Ciary. Dobra, ciśnie mnie znowu do kibla. Ale to chyba stres. Odliczajcie już! 3, 2, 1. BUM! Lecimy!
Pętla 1 (z dobiegiem)
Piękny asfalt, odrazu z góry. Ale jest płasko, skręt w lewo, pięknie. Plac Piłsudskiego, walimy Ossolińskich w dół. Ale mi noga podaje! Zakręt w prawo. Krakowskie, kostka. Ale luzik. Równa, bez hardcoru. Nawet pod nogi nie trzeba patrzeć. Ale płasko. Już Świętokrzyska? No to hop w lewo nawrotka. Lecą z naprzeciwka biegacze. Pomacham im! Prosto do Ossolińskich, w lewo. Znowu asfalt. Focha, Moliera, z lewo i meta! Ale poszło!
To jest piękny dzień. Fajna ta trasa. Ruszam znowu to samo. Do Krakowskiego, nawrotka. Myślałem, że będzie ciężko. Ale jest na asfalcie, pięknie się nawraca. Teraz prosto, cały czas. Miodowa, Bonifraterska, nawrót, do Ossolińskich, w lewo, pyk i już jestem na mecie. Ale pięknie poszło! To będzie mój dzień!
Pętla 2
Na pierwszych kilometrach miałem wysoki puls, ale wszystko się uspokoiło. Wpadam w rytm. Idzie pięknie. Bałem się tej trasy, ale jest płasko, szybko. Do tego Ci kibice tak krzyczą, zagrzewają do walki. Piękne atrakcje po drodze. Szybko mi mija ta pętla. Zjadam po drodze żel, pomijam wodą. Pięknie wszedł. Zero oznak zmęczenia. Idealna pogoda.
Pętla 3
W ogóle zapominam. Biegnę jak w transie. Nie wiem kiedy się zaczęło a kiedy skończyło. Mijam metę. Naprawdę już pokonałem ponad 1/3 dystansu. Nie taki straszy ten maraton! Dobrze się bawię. Kibicie dalej dodają sił, biegacze obok współpracują i dobrze nam się razem biegnie. Ci mijani pozdrawiają, ja dopinguję tych pierwszych. Ale atmosfera!
Pętla 4
Hmmm, coś jakby nogi robią się ciężkie. Ossolińskich w dół pięknie idzie, skręcam w prawo i zaraz. Czy coś się zmieniło? Czy Krakowskie jest pod górę? Nie, wydaje mi się. A jednak, pod górę jak nic. Ciężko idzie, coś tempo spadło. Ale spokojnie, nawrócę i przyspieszę.
Nawracam, ale jakieś ciasne te nawroty. Ciężko się rozpędzić, wyrzuca mnie trochę. No i pod wiatr? Nie nadrobię. Ok, spokojnie trzymam swoje. Zjadam żel, popijam. Polewam się wodą. Miodową rzeczywiście trochę zbiegam. Nawrót, ja pierdziele, ile jeszcze tych nawrotów? I pod górą. Ciężko, a zaraz Ossolińskich. Tam to już grubo pod górę. Ale spokojnie robię swoje. Mała strata, nadrobię. Zwyczajnie zgubiona koncentracja…
Pętla 5
Ruszam spokojnie. Rzeczywiście nie jest płasko. Ten cholerny podbieg. Ale mi czwórki rozwala. Dyszę strasznie. I Ci cholerni turyści z Wielkiej Brytanii chodzą mi tutaj skacowani, a ja tak cierpię. Gdzie są kibice? Dlaczego nie dodają mi sił? Ok, byle do Bonifraterskiej, nawrót. Matko, jak to boli. Nie znoszę nawrotów. I wiatr w twarz? Ciągle wieje w twarz? Jak to się dzieje. Poleje się wodą, wypije coś. W prawo w Ossolińskich. Boże, dlaczego nie sprawdziłem tego przewyższenia. Ale ok, dobiegam do mety, 2/3 dystansu za mną. Już jestem prawie w domu! Dwaj, dawaj, dasz radę!
Pętla 6
Koncentruję się. Łapię siły. Plac Piłsudskiego, kibice. W dół Ossolińskich. Trzymam tempo. W prawo, GÓRA!!! Co tu się stało. To jest poważny podbieg. Człapie jak inwalida. Ktoś mnie wyprzedza. Koleś przyspiesza. Nie, ktoś mi dubla wsadza. Co za menda! Przynajmniej by przeprosił.
Dwaj, dwaj, dawaj! I jeszcze te kamenie. Twarde gówno, ledwo biegnę tak już boli. nawrót, w miejscu, w dupie to mam. Kilka sekund ale nie chce stracić stawów. Oddychaj głęboko. Żel, woda, polewam się, kibice, 100, 200, 300 metrów. Byle do nawrotu, jest z góry. Tempo w miarę ok, ale nawracam, co się dzieje. GPS wariuje. Co to za tempo. Znaczniki muszą być źle rozstawione. Biegnę szybciej! Nie możliwe. Ok, kończę to i zostaną dwie pętle. Siłą woli, byle to skończyć! Minuta straty, ale to przez podbiegi, nie jest źle. I gdyby nie ten wiatr. I ta kostka. Jadę, weź się w garść!
Pętla 7
Co ja sobie myślałem. Umieram. Zbiegam jeszcze Ossolińskich, a potem szczyt do zdobycie. #7%@! krzyczę sobie pod nosem. Ktoś krzyczy, że dobrze wyglądam. Niech spie%$@ dziad jeden. Gdzie ten nawrót? Jak kostki bolą. Kto wymyślił ten bruk! Mamy XXI wiek a my walimy po bruku. I jeszcze odjechali mi towarzysze biegu. Ale widzę, ktoś już idzie. Łyknę go. Nawrót. Nie wiem już który. Boże, mijam punkt, biorę wszystko. Wylewam na głowę, jem. Dlaczego moje nogi są jak z waty? Dlaczego ta trasa jest tak trudna? Kto to rysował. Raptem jestem na Ossolińskich. Zawiesiłem się. Która to pętla? 6,7,8? Ile jeszcze do mety? Klikam w zegarek, coś mi się posrało. Znowu Ci kibice. Dajcie Wy mi święty spokój! O meta! Jeszcze mam biec? Jeszcze 5 km? Nie, nie dam rady! Mogę skończyć? MAM DOŚĆ!!!
Pętle 8
Mijam teatr, maszeruje. Asfalt z dupy, popękany. W lewo. Po co mi to było? Krakowskie. Nie, nie będę znowu biegł pod tę górę. Idę do nawrotu. Ok, trochę poczłapie. Ale błagam, zamknijcie się i nie krzyczcie, że już niedaleko bo Was pozabijam!
Nawrót! Mam tak zajechane nogi, że idę szerokim łukiem i łapie mnie skurcz! Jeszcze tego brakowało. Straszna ta trasa! Teraz prosta, końca nie widać. Zygmunt patrzy na nas z kolumny i się śmieje. Ta cholerna Miodowa! Bruk wszędzie! Cholerny bruk! Jak w Rzymie za Cesarzy… Ile można? Już nawet iść ciężko. Jeszcze gorąco jak cholera! Byle do Bonifraterskiej. Nawrót. Zatrzymuję się w miejscu. Bo mi nogi odpadną. Jeszcze zbiegamy i nawrót… Przecież tutaj kostki można stracić!
I pod górę. Aż do Focha. Szkoda, że nie mam kijków. Krok za krokiem. Co za górzysta trasa. Ale mam 40 km! Już blisko. Ja pi$%#*%$, znowu skurcz! Szybki marsz, i patobieg. Byle do mety. Wbiegłem pod Ossolińskich. O WarszawskiBiegacz. Było trzeba biec obiboku to byś zobaczył jak boli!
Moliera, widzę dużo kibiców. To na pewno meta. Przyspieszam. Dzida! O jakaś dziewczyna. Wyprzedzę ją, niech wie kto jest szybszy! Ogień, 3:30 tempo. Zaraz serce mi wyskoczy. Wyprzedzam ją. Cisnę dalej, ostatnie 100 metrów. Trzeba się pokazać. Bum! Jestem na mecie. Kończę ten piekielny bieg. I co?
Nic! Nie ma medalu? Nie ma posiłków, celebracji? Co Ty mi dajesz? Maskę? Mam teraz założyć maskę? WTF? Chce medal! Puchar. Przynajmniej uścisnąć rękę Dyrektora! Chce pomidorową! Nie dość, że zrobili trasę najbardziej wymagającymi ulicami Warszawy to jeszcze pełna olewka na mecie. W dupie mam to bieganie. To był mój ostatni maraton. Idę się napić!
POWODZENIA
A ja mam nadzieję, że Wasza historia będzie przyjemniejsza, a trasa płaska jak stół :) Powodzenia i trzymam kciuki, żeby w trakcie biegu poziom trudności się nie zmieniał ;)
Fot: Ala Benedyk