Reykjavik Marathon – część pierwsza relacji

reykjavik marathon

Strasznie spóźniona ta relacja, musicie mi wybaczyć. Krajobrazy Islandii pochłonęły mnie do reszty, a w połączeniu z ciągłymi problemami z WiFi, niestety opóźniło to trochę relację z Reykjavik Marathon. Jednak, co się odwlecze, to nie uciecze. Zapraszam na 42 kilometry podróży po stolicy Islandii.

Zanim przejdę do startu, muszę napisać coś o piątku, kiedy to podróżowałem na Islandię. Musieliśmy jakoś zaplanować podróż. Start był w sobotę o 8:40, natomiast lot był z Gdańska ok. 17:00

Gotowy do drogi
Gotowy do drogi

Wyjechaliśmy z Warszawy przed 10:00 Polskim Busem. W Gdańsku byliśmy po 14. Później szybki transport komunikacją miejską na lotnisko i lot do Keflaviku. Lotnisko jest oddalone o jakieś 50 kilometrów od Reykjaviku, tam też zaplanowaliśmy pierwszy szybo nocleg, tam też wypożyczyliśmy samochód na czas wycieczki na Islandię. Wylądowaliśmy ok. 19, odebraliśmy samochód i pojechaliśmy do Keflaviku szukać sklepu. Udało się dość szybko, zrobiliśmy zakupy na kolację, śniadanie i ruszyliśmy do naszego hostelu.

Nie wiem jak to przeżyliśmy :) Zmęczenie pozwolało dobrze się wyspać.
Nie wiem jak to przeżyliśmy :) Zmęczenie pozwalało dobrze się wyspać.

Jak się okazało, była to straszna rudera, która na zdjęciach wyglądała jakieś 10 razy lepiej. Zdjęcia albo były robione jeszcze w XX wieku, albo przerabiał je mistrz photoshopa. Zjedliśmy pieczywo z dżemem, miodem i banany. Ja jeszcze wypiłem kawę.

I tak cały piątek na suchym prowiancie
I tak cały piątek na suchym prowiancie

Było po 22. Wstałem tego dnia przed 6 rano, ponieważ rano robiłem jeszcze rozruch. Byłem już mocno zmęczony, a następnego dnia miałem się ścigać w maratonie. W dodatku dopadła mnie jakaś infekcja. Katar plus bolące gardło. Modliłem się tylko, żeby nie rozłożyło mnie tak, jak kiedyś przed maratonem w Bostonie. Szybko położyłem się spać, nie miałem żadnych problemów z zaśnięciem. Byłem zwyczajnie zmęczony, na szczęście nogi miałem w miarę wypoczęte. Nie przejmowałem się, czekałem na poranek.

Śniadanie
Śniadanie

Wstałem o 5:30 rano. Poszedłem zjeść śniadanie i wypiłem dużą kawę. Katar i gardło dokuczały, ale nie było to nic strasznego. Nie miałem żadnej gorączki, pewnie jakieś zwykłe przeziębienie. Wyszedłem na zewnątrz zobaczyć jakie są warunki. Lekko siąpiło, lekko wiało. Było dość zimno. Ale parząc na to, co na co dzień dzieje się na Islandii, to były warunki wręcz idealne. Nie miałem co narzekać. Szybko wrzuciliśmy torby do naszego super samochodu i ruszyliśmy do Reykjaviku odebrać pakiety startowe.

Nasza rakieta!
Nasza rakieta!

Dojechaliśmy naprawdę szybko, zaparkowaliśmy 200 metrów od linii startu, z odbiorem pakietu nie było problemu. Przypięliśmy numery, zawiązaliśmy buty i powoli szykowaliśmy się na start. Maraton i półmaraton startują razem. Ja standardowo przebiegłem jakieś 3 kilometry, lekko narastającym tempem. Tym razem jeszcze trochę rozciągania dynamicznego, kilka wymachów. Szybka toaleta. Zapakowałem żel, napiłem się wody, zrobiłem dwie przebieżki i ruszyłem na start. Zostały cztery minuty. Wszystko było dobrze zorganizowane. Ludzie spokojnie ustawiali się w swoich strefach, nikt się nie pchał. Widać było, że większość startujących to raczej obcokrajowcy. Warunki nie były najgorsze. Martwiłem się tylko faktem, że nie będę do końca wiedział, czy zawodnicy przede mną biegną maraton, czy półmaraton. A plan miałem jasny, trzymać się z czołówką i walczyć o jak najlepsze miejsce na mecie.

Start nastąpił zupełnie niespodziewanie. Wszyscy rozmawiali i raptem BUM! Chwila konsternacji i ktoś ruszył, reszta z nim. Na szczęście ja nic na tym nie straciłem, byłem dobrze ustawiony i widziałem, co dzieje się dookoła mnie. Szybko wyłapałem, że biegnę razem z dwoma maratończykami. Jednak z przodu było już trzech zawodników. Nie wiedziałem co robić. Ścigać ich, czy zaryzykować fakt, że biegną półmaraton? Pierwszy wystrzelił jak z procy, jego nie brałem po uwagę. Jednak drugi i trzeci biegli tempem „akceptowalnym”. Zaryzykowałem, stwierdziłem, że w razie czego, będę miał 24 kilometry na pogoń.

Biegłem w grupie jakiś 8 biegaczy. Było wśród nas dwóch maratończyków z Danii, ja i kilku półmaratończyków. Zrobiłem szybką weryfikację i wyszło mi, że jeden z zawodników może być naprawdę groźny. Dobrze wyglądał, ładnie biegł, bardzo ekonomicznie. Jak urodzony maratończyk. Drugi też radził sobie całkiem dobrze, ale miał za dużo gadżetów. Jakaś saszetka, jakieś wisiorki na ręku, opaski kompresyjne, okulary itp. Obstawiałem, że odpadnie. Jak pokazał rozwój wydarzeń, moje typy się sprawdziły.

Ostatnie zdjęcie przed samym startem, później już skupienie i koncentracja na biegu.
Ostatnie zdjęcie przed samym startem, później już skupienie i koncentracja na biegu.

Pierwsze kilometry to stałe i równe tempo, około 3:30 min/km. Czasem trochę wolniej, jak kilometry były pod górę albo wiał silniejszy wiatr. Biegliśmy szerokimi ulicami. Dość często rozstawione były punkty odżywcze. Raczej nie mogę się jakoś przyczepić do organizacji. Jednak szczerze, trasa wcale nie jest jakaś ciekawa. Szeroka ulica. Z jednej strony miasto, z drugiej woda. Ale to nie jest rajska plaża :) Czasem port, często śmierdzi rybami. Zwykła trasa biegu maratońskiego, raczej nie ma co podziwiać po drodze. Czasem nawet podnosiłem głowę i się rozglądałem, tempo nie było zabójcze, ale nie było co oglądać. Kilka mniejszych podbiegów na pierwszych 12 kilometrach, chwilami mocniej powiało. Ale ogólnie jest to szybki odcinek trasy.

Schody zaczynają się po 14 kilometrze. Wtedy to wbiegamy długim na niemal kilometr podbiegiem. Nie jest on bardzo sztywny, ale w połączeniu z przednim wiatrem, potrafił dać w kość. To tam odpadli pierwsi półmaratończycy. Później zbieg, jeszcze raz podbieg, chwila prostej i jeszcze jeden podbieg. Razem Już mocno wszystkich wymęczył ten profil. Zostało nas trzech i jeden półmaratończyk. W dodatku na nawrocie zauważyłem, że wszyscy trzej zawodnicy, którzy biegną przede mną, to półmaratończycy. Cieszyłem się, że nie będzie szalonej pogoni. Wiedziałem, że teraz muszę zachować spokój. Oszczędzać siły, obserwować rywali, czekać na dogodny punkt do ataku.

Minąłem też Kasię. Szybko życzyliśmy sobie powodzenia. Dostałem wtedy dodatkowej adrenaliny i urwałem na chwilę zawodników biegnących ze mną. Szybko zwolniłem i się ogarnąłem. Za daleko do mety. Po 18 kilometrach trasa się rozwidlała. Półmaratończycy biegli prosto na metę. Za to maratończycy skręcali w lewo i kontynuowali swój bieg.

Jak tylko skręciliśmy w lewo, to wbiegliśmy na ścieżkę rowerową. W dodatku przed oczami miałem ponownie niemal kilometrowy podbieg. Słyszałem jak jeden z maratończyków sapie. Postanowiłem też przetestować drugiego. Zwiększyłem intensywność. Jeden szybko odpadł i tracił dystans z każdym metrem. Jak się okazało na mecie, jego tempo biegu, które sam zresztą dyktował, było dla niego zabójcze. Natomiast drugi biegacz nie odpuszczał na krok. Bieg ładnie, czasem zrównywał się ze mną, nie pokazywał oznak zmęczenia. Trasa cały czas prowadziła ścieżkami rowerowymi. Było naprawdę kręto, co chwila zmieniał się profil, cały czas coś się działo. O ile pierwsza połowa trasa była dość znośna i nie mogę powiedzieć, żeby nie dało się tam szybko biec. To teraz było już naprawdę ciężko. Puls trochę urósł, ja zacząłem czuć pierwsze oznaki zmęczenia. Nawet biegnąć w tempie 3:26 min/km nie urywałem się nawet na metr. Co więcej, widziałem, że jest to tempo w miarę akceptowalne dla zawodnika z Danii. Powoli układałem plan w głowie. Wyszedłem na prowadzenie. Wiedziałem, że mogę tym tempem biec do końca. Półmaraton zrobiliśmy w czasie 1:15:15. Miałem spory zapas sił. Planowałem biec tym tempem do 35 kilometra. Jak do tego czasu nie zacznę zyskiwać przewagi, to mocno zaatakuję. Jak to wszystko się skończyło? Pewnie już wiecie. Jak przebiegała rywalizacja, o tym dowiecie się w drugiej części relacji, która ukaże się jutro rano. A w tym czasie możecie oddać swój głos w plebiscycie na biegowego dziennikarza roku. Z góry dziękuję za wsparcie!

Druga część relacji z Reykjavik Marathon 2015

More from Bartosz Olszewski
Jak zaprzyjaźniłem się z deszczem
Nie znoszę deszczu. Planujesz sobie trening, już masz wychodzić i raptem słyszysz...
Read More