W ostatni weekend w mojej opinii. ale również wielu osób z którymi rozmawiałem, odbyła się najlepsza impreza biegowa w historii Polski. Wiem, że to gruba słowa. Wiem, że mamy wiele znakomitych biegów. Ale rozmach, logistyka, organizacja, oprawa i trasa NN Maratonu Warszawskiego i Nice To Fit You Warszawskiej Dychy naprawdę były na poziomie światowym. Najwyższym!
Całe miasteczko maratońskie w koło PKiN to genialny pomysł. Trasa Warszawskiej dychy cała wybitna. Ok, nie jest to najprostsza dycha jaką biegłem. To jasne. Ale dwa razy Most Poniatowskiego, Stadion Narodowy, start i pierwsze kilometry do palmy na De Gaulle’a, Bracka i ten ślimak na Złotej! Był straszny, ale miał niesamowity klimat! Wybieg na Marszałkowską, Świętokrzyska i Emilii Platter na metę. 10/10, bez dyskusji.

Wszystko to wyglądało jak olbrzymia impreza biegowa (i taka była) na najwyższym poziomie. Oczywiście może być lepiej, zawsze jest coś do poprawy i przede wszystkim rozwoju. Ale spokojnie mogę powiedzieć, mamy maraton na TOP poziomie i chętnie zaproszę na niego każdego znajomego zza granicy. Bo nie ma się czego wstydzić. Ba, trzeba się chwalić, że mamy taki bieg.
Tyle tytułem wstępu. Powyższe nie ma nic wspólnego z żadnymi współpracami. Żeby było jasne. Wiem, że można rzygać tęczą, ale kurczę, no tak było, tak się biegło, tak się bawiłem :)

NTFY Warszawska Dycha
Traktowałem to jak start C. Bardzo nie lubię określenia „start treningowy”. Zwyczajnie uważam, że w 90% przypadków to jest tłumaczenia, dlaczego mi nie wyszło. Natomiast zawsze warto sobie podzielić starty na starty A, B i C. A to wiadomo, np. docelowy maraton. B to zawody po drodze, gdzie już robimy tapering i zależy nam na wyniku, ale mimo wszystko nie jest to priorytet. Powiedzmy, że tak jest z Biegiem Radości 8 października. No i start C, z treningu, jako forma przygotowań i sprawdzenia dyspozycji. Natomiast zawody to zawody, nie ma co się oszukiwać, lecimy mocno. Bywa, że ktoś bieganie sobie rozbieganie, komuś prowadzi etc. Ale umówmy się, to „start treningowy” to prawie zawsze pewnego rodzaju tłumaczenie się, zanim jeszcze ruszy się na trasę biegu.
Rano przed biegiem myślałem, że odpuszczam te 10 km. Serio, miałem mętlik w głowie. W nogach 120 km i ciężką noc… Urodziny Kasi fajnie się świętowało, a warsztaty winne trochę nas zniszczyły ;) Ogarnąłem się na ile mogłem i ruszyliśmy metrem na Maraton Warszawski! Zacząłem rozgrzewkę o 9:00. Po pierwszym kilometrze chciałem położyć się pod palmą na De Gaulle’a i przykryć kocem :) No nie szło. Ciężko, wszystko źle. Ale truchtałem dalej. Zrobiłem 4 kilometry, w tym 4 przebieżki. Poszedłem na start i stwierdziłem, że co będzie to będzie. Ale serio, w tym momencie bałem się, że może mnie czekać cierpienie.

Też nie zrozumcie mnie źle. Nie zabalowałem tak, żeby jeszcze alkomat coś pokazał albo wyglądałbym jak nieboszczyk :) Zwyczajnie prawie nie spałem, a przyjmowane pokarmy i napoje nie są optymalne przed zawodami na 10 km. I to było czuć.

A później po raz kolejny przekonałem się, jak bardzo kocham biegać w Warszawie! Pierwsze kilometry były łatwe, trochę z górki i przeważnie zawiewało w plecy. Ten doping! Ta atmosfera mojego miasta! Zacząłem bardzo asekuracyjnie bo totalnie nie wiedziałem na co mnie dziś stać. Do przodu poszły dwie spore grupy, ja zostałem w trzeciej. Biegłem z Pawłem i fajnie się zmienialiśmy. Chociaż w sumie to było na tym etapie bardziej w sferze mentalnej, bo i tak wiało w plecy :) Zbiegliśmy z mostu, nawrotka, mijamy 5k. Czas 16:15. Naprawdę nieźle. Mam świadomość tego, że dopiero teraz trasa da w kość, ale czuje się bardzo dobrze. Wbiegamy na most, oj już nogi pieką. Tutaj mocno dostają mięśnie czworogłowe. Chyba zmęczone całym tygodniem. Ale dalej trzymam mocne tempo i doganiam kolejne grupy. W końcu dołącza do nas Łukasz Więckowski. Ruszamy razem do przodu. A raczej on rusza a ja z nim ;)

Z boku cały czas dopinguje nas masa kibiców. Mariusz Giżyński zagrzewa do walki. Śmietan z kamerą mówi, że jest piekielny luz i kręci filmy. Duklan uśmiecha się od ucha do ucha. Słyszę ludzi z NBRC. Znajomych, swoich zawodników. Kurde, ale fajnie mi się biegło! Kocham to.

Lecę sobie tak z Łukaszem do mety. Złoty chłopak, nie wziął złotówki za takie holowanie :D Super jest ten moment jak się wbiega do tunelu na 9 km i kostką wybiega ślimakiem na Marszałkowską. Nie zrozumcie mnie źle, to straszne dla nóg i cierpiałem. Ale ma to swój smaczek i mi się podobało. Na górze gra muza w strefie kibicowania NB.

Lecimy tak razem do końca, jeszcze udaje się kogoś wyprzedzić. Łukasz kończy na 6 pozycji, ja na 7. Czas 32:46 netto, SUPER! Serio każdy kto biegł wie, że to nie jest łatwa trasa. Brałbym w ciemno. Tym bardziej, że po biegu czuję się super. Uśmiechnięty nawet idę zrobić schłodzenie :) A dzień po robię fajnego longa. Trochę za długiego, bo zgubiłem się w Kampinosie, ale noga żwawa, przynajmniej przed 20k :)

I’ll Be Back
Na pewno wrócę na tą trasę. Dawno się tak dobrze nie bawiłem podczas biegu. Nie po życiówkę, nie po wygraną, a radość miałem niesamowitą. I o to w tym wszystkich chyba chodzi, żeby cieszyć się tym, co w danej chwili robimy. Jak mówi tegoroczna kampania New Balance: Run Your Way.

Na koniec jeszcze raz wielkie gratulacje dla wszystkich biegnących. Podziękowania za kibicowanie i wszystkie okrzyki na trasie! I ukłon w stronę organizatorów i partnerów biegu. Zrobiliście kawał dobrej roboty!
Fot: Katarzyna Milewska, Marcin Klimczak, Paweł Bejnarowicz