Podsumowanie tygodnia 26.2015

tydzień 26

Tydzień 26 to był tydzień z serii „cuda w bieganiu się nie zdarzają”. W połowie czerwca chciałem złamać 32 minuty na 10 km, zabrakło. Powinienem dać sobie spokój, ale wypatrzyłem jeszcze bieg w Ursusie. Trasa bez atestu, ale sam sobie chciałem pokazać, że stać mnie w tej chwili na takie tempo. Tydzień niby odpuściłem pod start, ale nie tak do końca. W sumie sam nie wiem, co chciałem zwojować i wyszła z tego jedna wielka kiszka. Nie tylko ze startu, ale i z całego tygodnia.

Więc ten wpis ma jedno przesłanie, tak nie postępujcie! Zaczynamy od poniedziałku. Trochę ołowiane nogi. Boli mnie pasmo. Cały dzień zalatany, ale te swoje 21 kilometrów wyklepałem. Analizując tempo, wyglądało to całkiem dobrze. Jakieś 4:20 min/km. Jakbym miał ocenić samopoczucie, to daje 6/10 za pierwsze 10 kilometrów (tutaj powinienem skończyć ten bieg) i 2/10 za następne 11 kilometrów (te kilometry były bez sensu).

on_the_run

Wtorek rano to siłownia. 10 kilometrów biegu, całkiem dobrego biegu. I trochę ćwiczeń. A wieczorem On The Run. To miało być zamiast mocnego treningu interwałowego. Na start przyjechałem tak śpiący, że jakbym sam siedział w samochodzie, to pewnie bym usnął. Trochę się rozruszałem na Agrykoli. Start był o 23:00. Ruszyliśmy. Mocny bieg. Mój czas to jakieś 15:55, byłem drugi za Wojtkiem Kopciem. Nawet się za bardzo nie zajechałem. W sumie to szczęśliwy wracałem do domu. Dobry bieg. Dobry trening. Organizm w dobrym stanie. Zapowiadał się dobry tydzień. I w tej chwili do sobotniego startu powinienem powiedzieć STOP! Odpoczywamy. Ale nie, ja zawsze przed oczami mam starty za kilka miesięcy i szkoda mi treningu…

ITBS, wałek, płacz...
ITBS, wałek, płacz…

A więc o 6:00 następnego dnia biegałem już na Agrykoli (zdjęcie z nagłówka). Później nie mogłem. Powinienem w ogóle zrobić wolne tego dnia, albo potruchtać tyko wieczorem. Ale prawie 12 km zrobiłem. Wieczorem 8 km i 3 km z grupę treningową.

FMW Runners
FMW Runners

Byłe lekko mówiąc padnięty. W czwartek ćwiczyłem sporo, ale mało biegałem. Tylko 4 kilometry z grupą po 6:00 min/km. W piątek wyszedłem potruchtać. Chciałem rozruszać nogi przed zawodami, ale znowu mnie podkusiło, zrobiłem 10 km i to całkiem szybko bo od 6 kilometra wszystkie poniżej 4:00 min/km.

tydzien_26_3
Zabrakło siły na sam bieg…

No i przyszła sobota. Nawet dobrze się czułem. Pewnie zrobiłbym znakomity trening tego dnia. Ale na tempo na 32 minuty to było za mało. Pisałem o tym już we wczorajszym wpisie. Cierpiałem i męczyłem te 10 kilometrów, jakbym pierwszy kilometr ruszył po 2:50 min/km :) Strasznie byłem wkurzony tym startem. Jeszcze 20 minut po biegu zrobiłem kilka odcinków 100 do 400 metrów na bieżni. Chyba, żeby rozładować emocje. W sumie nic mnie lepiej nie odstresowuje. Po takich biegach to nawet nie mam siły się denerwować :)

Wieczorem w sobotę poszedłem na roztruchanie. W niedzielę za to zaplanowałem ciężki, długi trening. 4 pętle po Lesie Bielańskim. Każda około 6 kilometrów. Miało być 4:30, 4:00, 3:45, 3:30. No i było. Ostatnie 5 kilometrów zrobiłem w 17 minut i 8 sekund. Po dość trudnym terenie. Zawsze dzień po zawodach dobrze mi się trenuje i chciałem to wykorzystać. Natomiast później jestem warzywem. Dlatego wieczorem już tylko ćwiczyłem. A poniedziałek zaplanowałem wolny.

wykresy

To tyle na dziś. Jedna nauczka. Jak planujecie start na konkretny wynik, to w tygodniu trzeba myśleć o tym starcie a nie o maratonie za trzy miesiące. Inaczej taki start nigdy nie będzie optymalny. I w tym wypadku był to zwykły tune-up race (przepraszam, że nie po polsku, ale lubię ten zwrot). Teraz przerwa od startów. Zamierzam wystartować w Biegu Powstania Warszawskiego. Czy z zamiarem ataku na 32 minuty? Zobaczymy, jak będzie szedł trening. Na razie skupia się właśnie na nim. Przede mną trzy trudne tygodnie. Duża objętość i dużo szybkiego biegania.

More from Bartosz Olszewski
Zabiegane Walentynki – relacja z zawodów
To był naprawdę szalony weekend. Z jednej strony sprawdzian formy. Z drugiej...
Read More