Kolejny tydzień za mną. Tydzień, w którym prawie udało mi się zrobić znakomity trening pod maraton. W którym nauczyłem się, co to znaczy nałożyć na siebie dwa bardzo ciężkie akcenty. No i w końcu tydzień, który zakończyłem zawodami na 10 km w ramach GP Warszawy. Zawodami zdecydowanie nieudanymi, gdzie fantazja poniosła mnie jak nigdy w życiu :)
1) Poniedziałek
Dzień wolny. Nic nie robiłem. W sobotę robiłem potwornie ciężki 4×4 km w tempie 3:24 a w niedzielę długie, wolne wybieganie i zaliczyłem basen. Musiałem odpocząć. Poczytałem sobie książkę :)
2) Wtorek
Miałem biegać to w środę, ale tak się złożyło, że idealnie podpasował mi wtorek. Miałem czas, byłem na Agrykoli, miałem odmierzone odcinki. A w środę mogłem nie mieć czasu na tak długi i ciężki bieg. Zaryzykowałem. Trening to 8 km po 3:35 min/km + 6 km po 3:30 min/km + 2 x 1 km po 3:15 min/km + 4 km po 3:30 min/km. Nie dałem rady. Zrobiłem 8 i 6 km. Kilometrówki już wolniej. A ostatnie 4 km to już był drugi zakres… No cóż, nogi miałem już jak z ołowiu, łącznie prawie 30 km na kółku 1 km. Ale w sumie i tak byłem umiarkowanie zadowolony. Problemy zaczęły się od środy.
3) Środa
Niestety zmęczenie weekendu plus ten wtorek się skumulowało. W środę robiłem rano 10 km lekko i wieczorem 15 km lekko. Oba biegi jak przez mgłę. Ledwo przebierałem nogami. Nawet nie chce mi się o tym pisać. Za dużo, za ciężko, za często!
4) Czwartek
Myślałem, że gorzej już nie będzie. A było. Czwartek to trening z grupą na Agrykoli. Truchtałem sam 12 km. Dosłownie truchtałem, żeby jakoś te nogi rozbiegać bo były jak z ołowiu. Nic nie mogłem na to poradzić. To pokazuje, jak ważne przy tak ciężkich treningach jest zadbanie o odpoczynek. Nie można robić takich treningów tak często. Kolejna nauczka i nauka na przyszłość.
5) Piątek
Lekkie 11 km bo jutro zawody. I tak wiedziałem, że nie ma szans na pełną regenerację. Ba, nawet na przyzwoitą regenerację na zwody nie mogłem liczyć. Przebiegłem swoje, najadłem się i poszedłem spać.
6) Sobota
Jaki bieg taka mina… :)
GP Warszawy. O samym biegu więcej napiszę jutro. Fantazja poniosła mnie kompletnie. Chciałem się trochę przetestować, zobaczyć na ile starczy mi sił. I tak pierwsze 3 km zrobiłem po 3:09 a 5 km osiągnęliśmy w czasie poniżej 16 minut. Oczywiście zabiło mnie to tempo. Między 6 a 7 km puściłem zupełnie, strasznie się zakwasiłem. Odpocząłem kilometr, złapałem się Krzyśka Wasiewicza i biegłem z nim do mety po jakieś 3:20 min/km. Czas na mecie praktycznie taki sam jak dwa tygodnie wcześniej, ale po biegu byłem dużo bardziej zmęczony. Ledwo roztruchtanie zrobiłem. Przyszedł czas na regenerację. Pierwszy raz w tym roku odwiedziłem Warszawiankę i studnię lodową. A później poszedłem spać. Wieczorem wyszedłem na ok. 10 km roztruchtania. Było już całkiem dobrze.
7) Niedziela
16 km spokojnego biegu. Tempo ok 4:10, więc już bardzo ładnie. Dużo snu i odpowiednie jedzenie zrobiło swoje. Ufff….
8) Podsumowanie
W sumie treningowo to nie był udany tydzień. Nic co zakładałem się nie udało. Za tydzień Półmaraton Warszawski. Nie wiem jakim tempem biec. Chyba zwyczajnie postaram się powalczyć o życiówkę. Następny tydzień to już dużo mniejszy kilometraż. Tylko jeden lekki akcent i ogień w niedzielę :) A co jeszcze powiem o tym tygodniu? Dużo mnie on nauczył jeżeli chodzi o dobieranie ciężkich treningów. Na przyszłość będę mądrzejszy.