Minęły dwa miesiące odkąd dostałem pozwolenie na ponowne uprawianie sportu. Dwa miesiące męczarni oraz walki z każdym treningiem. To był ciężki okres, podczas kontuzji przez chwilę nie sądziłem, że będzie tak ciężko. Ale chyba w końcu się udało. Zaczął się lipiec, zaczęło się latko, a ja w końcu czuję, że trenuję, a nie staram się, żeby nogi nadążyły za moją głową. A ponieważ zaczął się trening na poważnie, czas wracać do podsumowań tygodnia.
Od razu powiem, że zarówno swój powrót do sprawności po kontuzji, jak i ogólne zasady jak wracać po przerwie opiszę w najbliższych dniach. Będzie o czym pisać, to naprawdę nie jest łatwy okres. Dużo lepiej było i z kontuzją, przynajmniej nie miałem świadomości jak słaby jestem :) Ale wracajmy do tygodnia.
Poniedziałek
15 kilometrów po płaskim lesie. Tempo 4:37 średnie. Nieźle. Ale najlepsze było co innego, w końcu spokojnie biegnę cały czas w pierwszym zakresie. Średni puls to 133! Moja strefa kończy się na 141. Jak widać, organizm szybko reaguje na treningi i moja kondycja rosła bardzo szybko. Jeszcze miesiąc temu taki bieg równał się średniemu pulsowi prawie 160. Czyli prawie tyle, ile mam biegnąc maraton!
Wtorek
Postanowiłem zaszaleć. Chciałem zrobić lekkie BNP i przebiec pierwsze 20 km. To drugie mi się udało, pierwsze nie do końca. Chyba, że wzrost tempa od 4:00 do 3:50 można uznać za jakieś BNP :) Na początku było 7 km lekko. Później miało być 5 km po 4:00. Ale już po 10 minutach wiedziałem, że z tego nie przyspieszę. Stwierdziłem, że do końca postaram się utrzymać tempo. W rezultacie skończyłem na 12 km ze średnią 3:55 min/km. Szkoda, że zapomniałem paska od pulsometru. Ale obstawiam, że miałem niski puls. Zwyczajnie nogi nie chciały szybciej.
Zauważyłem też, że o ile jestem w stanie się już rozpędzić (biegałem 800 metrów w granicach 3:20 tydzień wcześniej) o tyle długi bieg sprawia mi problemy. Muszę jeszcze trochę wybiegać tych kilometrów, żeby to wróciło do normy. W sumie to była moja najmocniejsza strona!
Środa
Zrobiłem 11 kilometrów. Tempo wysokie, bo średnio 4:15 min/km. Kurczę, w sumie po takich 20 km to przed kontuzją rzadko łapałem takie czasy. Ale widać, że byłem zmęczony. Średni puls 146. Momentami skakał niemal do 160 jak po drodze miałem jakąś górkę. Więc postanowiłem skończyć po 46 minutach biegu.
Za to wieczorem wsiadłem na rower. Mocno kręciłem przez godzinę oglądając chyba jakiś mecz. Nie pamiętam już kto grał, ale musiałem być albo bardzo szczęśliwy, albo bardzo zły, bo po pulsie widać, że cisnąłem jak zły. To było BNP na rowerze, na koniec puls prawie 150.
Czwartek
Wolne. Wyjazd do Krasnopola. Mini obóz. Coś tam wieczorem miałem biegać, ale postanowiłem odpocząć. I zjeść kartacze. A po kartaczach to wiecie jak się biega… :)
Piątek
Zaczęło się. Rano postanowiłem pobiec mocno krosową trasą i zrobić zabawę biegową. Jedną z moich ulubionych. 2 minuty szybko, minuta truchtu, minuta szybko, 30 sekund truchtu, 30 sekund szybko, 90 sekund odpoczynku. Zrobiłem tak 8 razy, nie patrząc na ukształtowanie terenu. Czyli biegałem łącznie 24 odcinki. I uwierzycie, że ani razu nie miałem takiego, żebym cały czas zbiegał. Na każdym było przynajmniej kilka metrów podbiegu. A kulminacja była, jak dwie minuty wypadły mi pod 500 metrową szutrową górkę. Łzy w oczach na samą myśl. Ale właśnie o tym w takim treningu chodzi. W ogóle nie patrzyłem na tempo. Dyszałem jak lokomotywa. Kilometry leciały błyskawicznie, a ja ani się obejrzałem i imałem skończony trening.
Zaraz po biegu wsiadłem na rower i przejechałem spokojnie 20 kilometrów. Nie była to raczej część treningu, chciałem zobaczyć, czy wylali asfalt na drodze. Można powiedzieć, że rekonesans.
Zaraz po tych treningach pojechaliśmy z Kasią do mojego ulubionego miejsca regeneracji. Czyli litewskie Druskienniki. Nie będę się rozpisywał o tym miejscu, powiem tylko, że warto, na cały dzień. Albo cały dzień z pokojem w hotelu. Żeby po kilku godzinach saun, zabawy i wylegiwania się, spokojnie pójść sobie spać. Nigdzie nie widziałem tak rozbudowanego kompleksu z tyloma saunami, darmowymi seansami itd.
Sobota
Widziałem co robię dzień wcześniej siedząc pół dnia i się regenerując. W sobotę na początek pojechaliśmy z Kasią na rowery. A jak mu razem jedziemy na rower, to nasza jazda przypomina ostatnie kilometry wyścigu, kiedy ucieczka wie już, że dojedzie i zaczyna się czarowanie, ucieczki na pełnej mocy i siadanie na kole. Zrobiliśmy 60 kilometrów, łydki i uda napompowały mi się tak, jakbym spędził te prawie 2 godziny na siłowni, a nie na rowerze :)
No właśnie, miałem odpocząć do wieczora. Kaśka robiła zakładkę. No i rzuciła coś w stylu „no chodź, tylko 6 km, pobiegniemy razem”. No i pobiegłem. Pierwszy km nie wiedziałem co wyczyniają moje nogi. Jak dwa kołki. Tym bardziej, że en rower to dla mnie było jak zawody. Ale o dziwo po pierwszym km się rozkręciły. I spokojnie byłem w stanie biec tempem nawet sporo poniżej 4:00 min/km. Tak naprawdę to było moja pierwsza prawdziwa zakładka. Obstawiam, że na kilka lat ostatnia :D
Wieczorem spokojne 75 minut biegu w krosie. Noga nawet spoko, ale tętno wysokie. Ewidentnie musiałem odpocząć biegowo.
Niedziela
Fart chciał, że kilka kilometrów dalej wypoczywał mój znajomy Wojtek. A, że mieszka w super lokalizacji, zaraz przy trasie maratonu Wigry (który gorąco Wam polecam i który sam rozważam na sierpień) to z wielką przyjemnością pyknęliśmy razem 15 km. Tempo ok. 5:00, spokojnie, regeneracyjne. Tego mi było trzeba. Poza tym poznałem nowe trasy biegowe, które na pewno będę dalej poznawał przy następnej wizycie w tych okolicach. Okolice Rosochatego Rogu są przepiękne!!!
A po biegu rower z Kasią. 90 km. Pierwsza połowa po wiatr. Taki prawdziwy wiatr Suwalszczyzny. Czyli głowę urywało. Miałem dość po kilku kilometrach. Myślałem, że stoję w miejscu. Czasami ledwo przekraczałem 20 km/h. Było ponad kilometrowe podjazdy, gdzie serio czułem się jak w górach. Na szczęście po nawrocie jechaliśmy jak zawodowy peleton. Chwilami bałem się prędkości :) Już zawsze, kiedy podczas biegu zawieje mi wiatr, będę myślał o tym, że na rowerze jest trudniej :)
Następnego dnia był ogień. Ale o tym dowiecie się już w następnym podsumowaniu.
Pozytywy
- Jestem w stanie trenować niemal codziennie i nic mnie nie boli!
- Na rozbieganiach chwilami zapominam już, że miałem kontuzję. Tempa wracają!
- W końcu mogłem potrenować na Suwalszczyźnie. Zawsze nabieram tam ochoty na mocne bieganie.
- Mocna zabawa biegowa i naprawdę szybka regeneracja!
Negatywy
- Dużo jeszcze brakuje mi wytrzymałości. Te 12 km męczyłem niemiłosiernie.
- Po tych jazdach na rowerze odpada mi tyłek…
Nauka na przyszłość
Nie rób zakładek, bo pierwsze 10 minut zastanawiasz się, co się w ogóle dzieje W dodatku biegnę 4:00 min/km i nie wiem, czy cisnę 3:30, czy 4:30. Kompletny brak poczucia prędkości.
Dla początkujących
Pamiętajcie, że do formy wracamy powoli. To trwa, u mnie trwało dwa miesiące. I tak naprawdę nie wróciłem w tej chwili do mocniejszego treningu. Ale do formy sprzed kontuzji to jeszcze czeka mnie kilka miesięcy pracy. Wiele osób pyta się, jak wracałem. Przede wszystkim powoli. Biegałem same rozbiegania. Robiłem co drugi dzień wolny i obserwowałem organizm. A on cały czas krzyczał, żeby dać mu spokój. Dopiero, jak odczuwałem różnicę, lekko przyspieszałem (ale zawsze to było pokierowane samopoczuciem), albo zwiększałem kilometry. Nie robiłem nic na siłę i nie starałem się przeskoczyć raptem na inny poziom. Pamiętajcie, cierpliwość to podstawa w bieganiu!