Podsumowanie kontuzji. Czyli co mi dolegało i czego można się z tego nauczyć?

Podsumowanie kontuzji

Długo zastanawiałem się nad tym, czy pisać o swojej kontuzji. Z jednej strony to sprawa raczej osobista i wbrew temu, co mówią niektórzy, wcale nie mam obowiązku się tym dzielić. Z drugiej strony, skoro staram się przekazywać wiedzę, edukować i pokazywać swoje treningi, to uważam, że i te mniej przyjemne chwile powinniście poznać. Wiem, że szczerość i uczciwość procentuje. A do tego sporo możecie się z takich historii sami nauczyć.

Obawy przed publikacją

Największe moje obawy związane są z faktem, że to idealny grunt dla wszystkich „ekspertów” i zwyczajnych hejterów, którzy chcą Ci udowodnić, że nie masz pojęcia o tym jak trenować. Że niszczysz zdrowie, robisz błędy, eksploatujesz bez sensu organizm, ble, ble, ble. Pamiętam jak Kasia chcąc przede wszystkim uciąć spekulacje, ale jednocześnie napisać o swojej kontuzji, skąd się bierze, jak unikać, jak leczyć, dostała największą falę hejtu jaka ją spotkała od początku blogowania. Śmieszne jest to, że jak wygrywamy Wingsa albo zdobywamy slota na Mistrzostwa Świata w 1/2 IronMan, to wszyscy są pełni uznania, podziwu. A jak przytrafi się kontuzja, to źle trenujemy. Tak, jakby te sukcesu brały się z kosmosu i nie wymagały od nas przekraczania pewnych granic. Zresztą dwa znakomite wpisy Kaśki możecie przeczytać tutaj:

RunTheWorld.pl – Historia mojego przypadku.
RunTheWorld.pl – Jak się odnaleźć po złamaniu zmęczeniowym

W pewnym sensie do publikacji przekonało mnie jedno zdanie z książki Michała Szafrańskiego „Zaufanie czyli waluta przyszłości”.

Trzeba być naprawdę silną psychicznie jednostką, aby publicznie mówic w internecie o swoich wątpliwościach i jednocześnie mierzyć się z ludźmi, którzy chcę je potęgować”

Dążenie do perfekcji

Biegając od 10 lat tak naprawdę z sezonu na sezon chce być lepszy. Mam taki charakter, że nie zadowala mnie powtarzanie tych samych sukcesów, wyników. W 2018 roku chciałem być jeszcze lepszy niż na Wingsie w 2017. Marzyłem o złamaniu 2:20 w maratonie. Chciałem ponownie wygrać Wingsa, ale przede wszystkim być w optymalnej formie na MŚ na 100km. Nie owijając w bawełnę, chciałem tam jechać po złoto. I tak właśnie trenowałem. Żeby w każdej chwili, podczas każdego kilometra tego biegu, być w stanie zareagować i walczyć do końca. Nawet jakbym przegrał – co jest wielce prawdopodobne – to po biegu chciałbym mieć poczucie, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby ten medal zdobyć.

Początki kontuzji

Niestety 12 stycznia skończyła się moje przygoda z bieganiem, dokładnie na 4 miesiące. Ludzie się mnie pytają, czy można było tego uniknąć? Oczywiście, każdej kontuzji można uniknąć! Jednak czy zawinił zbyt mocny trening? Nie sądzę. To zdecydowanie nie był jeszcze okres ciężkiego treningu. Tego najcięższego, który już kilkakrotnie w życiu realizowałem. Z perspektywy czasu mogą stwierdzić, że zabrakło właściwej regeneracji. Więcej odpoczynku, snu, rozluźnienia mięśni, pracy nad mobilnością. Niestety jak masz ten czas ograniczony, to musisz wybrać to co najlepsze dla Ciebie. Żeby z powodzeniem trenować i osiągnąć formę, o jakiej myślisz. Tutaj może popełniłem trochę błędów. Napiszę o tym jeszcze trochę na końcu.

Żeby nie przedłużać, bo pewnie większość z was przewija w dół i szuka tej kontuzji. Miałem złamanie zmęczeniowe kości krzyżowej. Brzmi raczej przerażająco. Aż takie straszne nie jest. Natomiast niezwykle rzadka to kontuzja, ciężka do zdiagnozowania i niestety zupełnie eliminująca nas z biegania.

Wszystkim może się wydawać, że musiałem przez długi czas tuszować ból, biegać, trenować, kiedy powinienem leżeć w łóżku. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Trzeba pamiętać, że złamania zmęczeniowe to długotrwały proces. I często jest tak, że nawet nie wiemy, nie czujemy, że coś tam złego się w naszej kości dzieje. Stąd wszyscy trenerzy, łącznie ze mną, tak bardzo naciskają na długi odpoczynek po maratonach i biegach ultra. Może nam się wydawać, ze wszystko jest ok. A nie do końca tak jest.

Pierwsze objawy poczułem chyba w czwartek. Biegałem odcinki interwałowe na bieżni mechanicznej, ponieważ na zewnątrz było dość ślisko. Dwa razy coś mnie dziwnie zabolało w odcinku lędźwiowym. Ale dosłownie na sekundę. Z perspektywy czasu wiem, że to były początki złamania. Ale w tamtym momencie absolutnie nie przypuszczałem nawet żadnej kontuzji. Ot, zwyczajnie coś mnie przez chwilę zabolało.

W niedzielę poszedłem na 25-30 km do Kampinosu. Z Mariuszem Giżyńskim (tak, tak, to Mariusz mnie zniszczył :D ). Nie biegliśmy szybko. Jakieś 4:30-4:40 min/km i na koniec kilka przebieżek. No i oczywiście herbatka po treningu. Tutaj po 15 kilometrach czułem, że coś mi się plecy spinają. Nie bolało nawet, ale tak, jakbym coś dźwigał cały dzień. Albo robił martwy ciąg przez pół godziny. W każdym razie skończyłem spokojnie bieg i możecie podpytać Mariusza, że żadnych oznak takiej kontuzji nie dawałem.

W poniedziałek wyszedłem na rozbieganie, lekkie, krótkie. I to był koniec. Po 10 km wróciłem do domu. Plecy mi bardzo dokuczały, byłem spięty i ciężko było mi normalnie biec. Wróciłem do domu i pojechałem na Warszawiankę. Miałem w planach saunę i lodową kąpiel. Jak wysiadłem z samochodu, to myślałem, że nie dojdę. Po saunie i kąpieli było lepiej. Zakładałem, że pospinały mi się mięśnie. Nie tyle bolał mnie odcinek krzyżowy, co cały pośladek. O bieganiu nie było mowy.

Diagnoza i leczenie

Początki były spokojne. Wszyscy, łącznie ze mną, zakładali mięsień pośladkowy średni. Jednak po 10 dniach ja byłem już przekonany, że to coś innego. Zwyczajnie miałem kilka razy w życiu jakieś problemy mięśniowe i był to inny dyskomfort. Ciężko mi to opisać. Może ból nie był taki głęboki, przeszywający. Chociaż muszę zaznaczyć, ze wcale bardzo nie bolało. Czasem wręcz zapominałem o bólu. Ale jak tylko odbiłem się z nogi to koniec. Zwyczajnie dyskomfort nawet by mi na to nie pozwolił.

Trochę już zdenerwowany, po dwóch tygodniach poszedłem do lekarza, który z kontuzji wyprowadził Kasią. Maciej Tabiszewski na szybko mnie „obejrzał” i zasugerował, że jego zdaniem ból nie jest związany z urazem mięśni w pośladkach, ani bioder (pomimo, że tam bolało), ale promieniuje z kręgosłupa. Ponieważ sam jest ekspertem od kończyn dolnych, wysłał mnie do lekarza z którym współpracuje, jeżeli chodzi o urazy kręgosłupa. Do Łukasza Antolaka. Przy tym wszystkim nie wziął złotówki, stwierdzając, że w sumie nic mi nie pomógł, tylko wskazał właściwego lekarza. Prawda jest taka, że gdyby nie on, jeszcze tygodniami mógłbym diagnozować swoją dupę ;) Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że to nie tylko znakomity lekarz, ale także wspaniały człowiek.

Dr. Antolak od razu wysłał mnie na rezonans. Jak wyjeżdżałem z tej tuby, radiolog spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i spytał się, czy mam zaraz wizytę u lekarza i czy poruszam się o kulach? Już wiedziałem, że nie jest dobrze. Jak się okazało, złamanie jest dość spore. W dodatku z bardzo dużym obrzękiem szpiku. Prawdę mówiąc czułem się trochę jakbym dostał młotkiem w głowę. Wracając do domu przed oczami przelatywały mi tylko kolejne imprezy. Maraton w Londynie. Wings w Rio. MŚ na 100 w Chorwacji. W dodatku zaraz lecieliśmy do Australii. Nie był to dobry czas na kontuzję.

Żeby nie przedłużać i nie opisywać całego przebiegu kontuzji, tym zajmę się pisząc dokładnie o złamaniach zmęczeniowych. Po Australii miałem drugi rezonans. Trochę lepiej, ale złamanie cały czas spore. Wtedy zacząłem używać Exogen (ultradzwięki, które potrafią przyspieszyć zrost kości) i położyłem się do łóżka na 3 tygodnie. Po tym okresie udało mi się zrobić rezonans z pakietu medycznego w pracy. Było dużo lepiej. Mniejszy obrzęk, kość już się zrastała. Ale dalej kule i zero aktywności. W końcu, tydzień temu, po 4 miesiącach kontuzji zrobiłem rezonans i okazało się, że kość jest zrośnięta. Ok, nie jest idealnie. Jest jeszcze lekki obrzęk. Mam miesięczny okres próbny. Ale mogę zacząć treningi. Co, jak widzicie, robię od zeszłego tygodnia. Chciałem tutaj również podziękować dr. Antolakowi za prowadzenie mojego przypadku i wyprowadzenie mnie z tej kontuzji.

Przyczyny kontuzji?

Powracając do początku wpisu. Myślę, że na tę kontuzję złożyło się naprawdę wiele czynników. Oczywiście trening. Chociaż moim zdaniem nie miał decydującego znaczenia. W ogóle po wpisie Kasi odzywały się do niej dziesiątki osób po złamaniach. Były przypadku osób, które biegają kilka kilometrów 3 razy w tygodniu i też przez to przechodziły. U mnie na pewno decydujące znaczenie miała regeneracja. Zwyczajnie było jej zbyt mało. Zbyt mało snu, rolowania, odpoczynku, dni wolnych. Do tego lekko zrotowana miednica. I dość słaba mobilność. No i moja technika biegu. Z jednej strony idealna do biegów ultra, z drugiej, niestety obciążająca mocniej odcinek krzyżowo-lędźwiowy. Mam nad czym pracować, sporo się nauczyłem, wyciągam wnioski. I może zabrzmi to butnie, ale swoje na trasach biegowych zamierzam jeszcze pokazać. Narazie, po 10 dniach, jestem w stanie utrzymać się na plecach Kasi podczas rozbiegania :)

Życzę Wam, żebyście nigdy nie byli kontuzjowani. Ale prawda jest brutalna i ciężko spotkać biegacza, który nie przechodził jakiejś kontuzji. Co nie zmienia faktu, że bieganie jest bardzo zdrowe. Rozwija nas nie tylko fizycznie, ale również dzięki bieganiu dużo lepiej funkcjonuje nasz mózg. Czujemy się zdrowsi, mądrzejsi i silniejsi psychicznie. I dlatego jak kiedyś przytrafi Wam się kontuzja, to zaciśnijcie zęby, przeczekajcie, wyciągnijcie wnioski i wracajcie na biegowe ścieżki!

More from Bartosz Olszewski
10 porad jak unikać kontuzji
Z kontuzjami jest tak jak w słynnym powiedzeniu „mądry Polak po szkodzie”....
Read More