Maraton mam za sobą. Przygotowania w pełnym zdrowiu, praktycznie bez odpuszczania już skończone. Po biegu w Walencji długo się nie zastanawiając zapisałem się odrazu na edycję w 2022 roku. Teraz się zastanawiam, czy na wiosnę Mediolan czy Rotterdam (raczej Włochy, bo mam dobre wspomnienia z Mediolanu :) ). Wings na liście. Motywację co najwyżej zyskałem. I już zabrałem się do roboty.
Oczywiście nie tak natychmiast. Nie pisałem tego, ale miałem zdezelowane mięśnie czworogłowe. Co chwila łapały mnie skurcze. Nie mogłem normalnie zginać nóg. A ze schodów schodziłem bokiem. Jakbym się cofnął do pierwszych maratonów. Z drugiej strony wiedziałem, że z tymi nogami wszystko ok. Nic mocno nie bolało. Normalnie funkcjonowałem, a jak nie było trzeba zginać nóg, to potrafiłem chodzić cały dzień. W każdym razie z dnia na dzień było lepiej. I tak w niedzielę, równo tydzień po maratonie poszedłem na pierwszy trening. Spokojne rozbieganie. I powoli zacząłem zaprzyjaźniać się z siłownią.
Ja uwielbiam siłownię. Mógłbym na niej spędzać więcej czasu niż na bieganiu. I lubię duże ciężary. Więc taka zmiana bardzo mi się podoba. W sezonie jesiennym nie robiłem siły bo zwyczajnie się bałem. Byłem po przerwie. COVID. Jakiś uraz. Kiedy już byłem zdrowy i w pełni sił, nie chciałem jednocześnie wchodzić w ciężki trening, zwiększać objętości i jeszcze dowalić siłowni. Teraz jestem na to gotowy. Więc żelastwo będzie (już jest) przerzucane.
Pierwszy bieg był ciężki. Dalej mięśnie ud nie chciały do końca współpracować. Ale taki bieg regeneracyjny chyba dobrze im zrobił. Każdy kolejny dzień był lepszy. Nie biegałem jakiś ciężkich treningów. Nie było tam interwałów, treningów progowych, longów. Ale ponieważ przez okres zimowy chcę z jednej strony zdecydowanie zwiększyć siłę, a z drugiej poprawić szybkość, były sprinty pod górę (8x10s), były minutowe przyspieszania na rozbieganiu wplecione w trening i była zabawa biegowa 15×1’/1′ w kolcach. Te kolce to była głupota. Od dwóch dni łydki bolą, jakby miały wybuchnąć :D Ale biegało się świetnie. I miałem z tego dużo frajdy. Skończyłem tydzień ze 100 km na liczniku.
Trochę przybyło mi wagi. Ale wszystko w granicach rozsądku. Z tym, że teraz święta i sylwester. I trzymajcie kciuki, żebym z taką wagą przetrwał ten okres, to wejdę mocno w 2022 i nie będę płakał w styczniu, że wyglądam jak Kardaszianka (nie wiem czy taka pisownia jest poprawna, ale wiecie o kogo chodzi :) ).
Dwa tygodnie minęły. W tej chwili zupełnie nic mnie nie boli (może trochę poza starym urazem przyczepu przywodziciela, który się ciągnie od lat) i jestem gotowy na porządną robotę na wiosnę. Oczywiście nie wskakuję w jakieś grube i szalone treningi i objętości. Zdaję sobie sprawę, że dwa tygodnie temu biegłem maraton. I, że nawet jak nie boli, to organizm leczy rany. Ale ogólnie fizycznie a tym bardziej psychicznie jestem gotowy na kolejny cykl maratoński. Cholernie chce mi się trenować. I nawet ta pogoda i wieczna szarość za oknem mnie nie przeraża.
To chyba tyle. Chciałem tylko zaznaczyć, że pociąg jedzie dalej. Od kolejnego tygodnia będą podsumowania. Jakby ktoś bardzo chciał, to oczywiście wszystko jest na Strava. W tym tygodniu wpadnie też na pewno jakiś wartościowy tekst treningowy więc Stay Tuned! I nie dajcie się tej szarówce. Pogody nie zamówicie, więc nie myślcie o niej, tylko idźcie trenować.