Po ostatnich postach wielu może pomyśleć, że bieganie powoli schodzi u mnie na drugi plan. Latam po świecie i wygląda to tak, że bardziej skupiam się na pisaniu postów z tego co robię niż na bieganiu. W sumie jeżeli tak myślicie, to się nie dziwię. Sam bym tak pomyślał, bo tak to wygląda. Ale jest zupełnie inaczej.
Bieganie zawsze było i będzie miało pierwsze miejsce przed wszelkim blogowaniem, facebookiem, instagramem i innymi mediami społecznościowymi. Jeżeli byłoby inaczej, to w tej chwili byłbym dużo lepszym blogerem i dużo słabszym biegaczem. Niestety nie mam tyle czasu, żeby w pełni realizować obie te rzeczy.
Jednak do maratonu w Vegas wykonałem jeden z najlepszych i najcięższych treningów w życiu. Po Maratonie Warszawskim szybko się zregenerowałem i postanowiłem w pełni wykorzystać formę jaką miałem. Zmniejszyłem trochę objętość, ale nigdy jeszcze nie biegałem tak szybko treningów w tempie progowym. Nigdy tak dobrze nie szło mi BNP. Do tego dorzuciłem podbiegi i siłownię. Każdy trening miałem zaplanowany, nic nie działo się z przypadku. W dodatku nawet odżywiałem się zdrowo ☺ i starałem jak najwięcej regenerować. To wszystko razem kosztowało mnie naprawdę dużo poświęceń. Ale wiedziałem, że mam życiową formę.
No i niestety to jest maraton. Nie wykorzystałem tego. Nie dlatego, że koncentrowałem się na innych rzeczach. Byłem w pełni skupiony na biegu. Pisałem w wolnych chwilach, leżąc w łóżku i się regenerując. Albo w samolocie (tak jak robię to w tej chwili). Nie pojechałem zwiedzić Wielkiego Kanionu, bo wiedziałem, że to mnie zmęczy przed samym startem. Zrobiłem wszystko, żeby jak najszybciej się przestawić na inną strefę czasową. No i cóż, wszystko zagrało. Wszystko było idealnie, aż do 24 km maratonu. Ja naprawdę biegnąc ten maraton nie myślałem w kategorii, będę na podium w Vegas. Ja myślałem cały czas, kiedy i jak zaatakować, żeby wygrać ten bieg.
Bo jeżeli miałbym oceniać ten start na podstawie samopoczucia, to nigdy nie biegło mi się lepiej maratonu. Jeżeli na podstawie pulsu, to nigdy nie miałem tak niskiego przy takim tempie. Wszystko grało, musiało się udać, a jednak…
No cóż nigdy nie przewidzi się, co wydarzy się podczas maratonu. Dlatego ten dystans jest tak niewdzięczny. Ale też dlatego cieszy się takim wielkim szacunkiem. Tym razem się nie udało. No i czas powiedzieć stop. Robię sobie zasłużoną przerwę. Przynajmniej dwa tygodnie. Więc stąd taki atak zdjęć na Instagramie ☺ Raz, że muszę odpocząć psychicznie. Dwa, że muszę się trochę nareperować. Niestety zarówno moje rozcięgna podeszwowe jak i cała prawa noga dawno już powinny trafić do fizjoterapeuty. Poskładam się i czas ruszać z przygotowaniami na wiosnę.
I o tym będzie pewnie jeden z najbliższych postów. Na pewno będzie to jeden docelowy maraton. Na pewno będę chciał pobiec jakieś 10 km i półmaraton. Jak i gdzie, jeszcze nie wiem. Jak będę się przygotowywał, jaki plan i schemat wybiorę. Coś już mam w głowie, ale nie mam siły na razie myśleć o szczegółach. Cieszę się wolnym czasem. Więc może najpierw będzie podsumowanie sezonu (którego w tym roku bardzo nie chce mi się pisać ☺ ) a później plany na najbliższy sezon wiosenny. A tymczasem kończę posta. Lądujemy w Warszawie. Stewardesa każe mi schować laptopa ☺