Pierwszy start w sezonie przygotowującym na wiosenne starty już za mną. 10 km w Mediolanie, na sprawdzenie formy. Po roztrenowaniu i kilku tygodniach lekkiego biegania, budowania bazy, chciałem sprawdzić gdzie jestem. Na ile mnie obecnie stać, jakie są moje słabe strony i nad czym dalej pracować.
Jak ktoś śledzi mojego bloga, albo nasze nagrania Live na Facebooku to wie, że dzielę starty na te najważniejsze (starty A), mniej ważne, starty B i starty C. To był właśnie start C, sprawdzian, z treningu. Ale bez żadnego oszczędzania, to zawody, starałem się wycisnąć co mogłem.
Pakiety na bieg odebraliśmy w sobotę. Małe biuro zawodów, fatalna pogoda, małe kolejki. Szybko poszło. Pakiet całkiem bogaty. Fajna koszulka z długim rękawem, jakiś baton, orzeszki, garść ulotek i oczywiście numer startowy. Ale ta pogoda. Chcieliśmy z Kasią biec w Mediolanie, ponieważ zakładaliśmy, że tam będzie cieplej. Było jakieś 6 stopni, cały dzień deszcz i wiatr. Więc zjedliśmy szybko pizzę, wróciliśmy do hotelu, czekaliśmy już spokojnie na niedziele. Miało być słonecznie.
I było. Piękne słońce, ale temperatura nad ranem około 2 stopni. No nic, mogliśmy jechać na południe Włoch. Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy na start. No i zaczęła się przygoda.
We Włoszech maja bardzo zaostrzone kontrole bezpieczeństwa. Od lata tego roku. Cała strefa startu jest ogrodzona. Żeby w nią wejść, trzeba stać w kolejce i czekać, aż ochroniarz sprawdzi Twój worek. Trochę jak na lotnisku. Po 15 minutach dostajemy się za bramki. W biegu bierze udział 6.5 tys. ludzi, a uwierzcie mi, że nie da się ogrodzić zbyt dużego terenu. Jest ciasno. Stajemy do kibelka. Rozglądam się w koło i już wiem, że o rozgrzewce mogę zapomnieć. Trzęsą się już z zimna. Do startu zostaje 20 minut, idziemy oddać depozyt. Zaczyna się horror…
Uwierzcie mi, polscy organizatorzy biegów nas rozpieszczają. Był taki tłum, że 15 minut przeciskałem się, żeby zostawić worek. Kasia poszła już na start, ja walczyłem w tłumie. W końcu powiesiłem już gdzieś na haku, inaczej nie wyrobiłbym się na 9:15 na start. Szybko przecisnąłem się do linii startu, wszedłem, 9:10. Kilka wymachów, skip A i C w miejscu. I znowu się przepycham, jak najbliżej pierwszej linii. Widzę Kasię, również nie miała okazji przebiec nawet 100 metrów. Za minutę mamy startować, chwila koncentracji i… No tak, w końcu to Włochy.
O 9:15 zaczynają tańczyć dziewczyny z pomponami. Później prezentacja elity. Jakieś przemówienia. A my stoimy i marzniemy. Ja mam gęsią skórką i drugi raz w życiu trzęsą się na starcie. Pierwszy raz był na Półmaratonie Warszawskim, jak było -8 kiedy ruszaliśmy na bieg. Po fakcie, we wtorek dowiedziałem się, że zwyczajnie ludzie nie mogli się przecisnąć na start. Organizator wstrzymywał zawody, ale ostatecznie i tak wiele osób zwyczajnie musiało poczekać aż bieg ruszy i dołączyć się gdzieś na końcu.
No nic, w końcu strzał startera i ruszamy. Stoję w jakimś 6 rzędzie. Bliżej już mi się nie udało. Oczywiście jak to zwykle bywa, zaczyna się slalom. Wymijam, ale staram się nie szaleć. Nie chcę wszystkich sił stracić na pierwszych 500 metrach. Przeskakuję z jednej grupy do drugiej. Ale mam tak zmarznięte nogi, że ciężko mi wejść w rytm. Drobię, przebieram nogami jak nie ja, nie mam jeszcze siły się mocno i sprężyście odbić. Po 500 metrach mam tempo 3:40 min/km, pięknie. Ale w końcu jest miejsce, przyspieszam. Mijam kolejne grupy. W końcu po 1500 metrach dopadam grupę biegnącą w granicach 3:20 min/km. Podłączam się i biegniemy razem. Odetchnąłem głęboko. Ten odcinek mocno mnie zmęczył, do tego zaliczyliśmy spory podbieg. Chcę wyrównać rytm, oddech, tempo. Odpocząć na plecach grupy.
Zbliża się 3 kilometr. Zaczyna mi się dobrze biec. Widzę, że półmaraton odbija w lewo, 10 km biegnie prosto. Dobiegamy i zostaję sam. 30 metrów przede mną dwóch biegaczy. Tego dnia mocno wieje. Chwilami w porywach wiatr potrafi naprawdę kompletnie zniechęcić, szczególnie jeżeli biegnie się samemu. Szybko muszę podjąć decyzję, biec samemu, czy ryzykować. Postanawiam gonić. Kolejne dwa kilometry pokonuję w tempie 3:15 min/km. Dopadam grupkę i ponownie staram się odpocząć. Myślę sobie, że jak oni troszkę przyspieszą, to ze mnie nic nie zostanie. Na szczęście lekko zwalniają. Zaczynają się najtrudniejsze kilometry, po parku.
Z perspektywy czasu, mogliśmy to biec szybciej. Było niemal 3:30 min/km między 5 a 7 kilometrem. Nikt nie chciał wziąć mocnego prowadzenia na siebie. Jeden z biegaczy, starszy, widać, że ciężko oddychał, podobnie jak ja. Drugi, młody Włoch, jakby się w ogóle nie męczył. 8 kilometr w 3:21 i się zaczęło.
Młody ruszył, ja przylepiony na jego plecach, na moich drugi Włoch. Kilometr w 3:11 min/km. Od połowy sierpnia tylko 1 kilometr w treningu pobiegłem szybciej. Trzeci zawodnik puszcza. Ja oddycham rękawami, jeszcze przyspieszamy i to na podbiegu. Wytrzymuję do 400 metrów przed metą. Zaczynają plątać mi się nogi. Ostatkiem sił dobiegam, ostatni km w 3:07 min/km. Na ostatnich 400 metrach dostaję 7 sekund, dlatego nie lubię ścigać się z młodymi na finiszu :D Ale utrzymuję pozycję i wpadam na metę z czasem 33:25!
Przed biegiem brałbym taki czas w ciemno. Zakładałem, że jestem w stanie pobiec maks 33:20, ale przy idealnym biegu. Oczywiście nie ma co gdybać, ale jeżeli bym się rozgrzał, wystartował z pierwszej linii i nie odpuścił między 5 a 7 kilometrem, to nawet 33:05 byłoby możliwe. Przy obecnym treningu i wadze to naprawdę dobrze. Bardzo dobrze.
Na pewno olbrzymim pozytywem tego biegu był fakt, że nic mnie nie bolało. Dużo treningu ogólnorozwojowego, szczególnie kilka sesji pod okiem Kasi zrobiło swoje. W ogóle już kilka minut po biegu o nim zapomniałem. A naprawdę przekraczając metę plątały mi się nogi. Na drugi dzień lekkie zakwasy rano, ale to raczej ogólne zmęczenie, w ciągu dni minęło.
Podsumowując mocne i słabe strony. Jak zawsze wytrzymałość to moje mocna strona. Nie mam pojęcia jak wytrzymałem to tempo. Na pewno widzę pozytywne efekty treningu uzupełniającego. Teraz muszę dojść do wagi startowej i zwiększyć wytrzymałość szybkościową. Praca na VO2max i trening tempowy to robota na najbliższe kilka tygodni. No i musze dokładnie czytać informacje o biegu, żeby ponownie nie walczyć o to, żeby w ogóle wyrobić się na start ;)
A podsumowując sam bieg. Szczerze, to nie polecam specjalnie lecieć z Polski. Mało kibiców, sama trasa też nie jest jakaś super. No i nie jest to bardzo szybka trasa, na pewno można znaleźć wiele szybszych. Warto było wystartować, jak zwykle to super przygoda a każda wizyta w Mediolanie kończy się nie tylko bieganiem, ale również wspaniałą pizzą i zakupami :D ale to nie był bieg, na który będę chciał wrócić.
Za to kulinarnie mamy już Mediolan tak ogarnięty, że możemy chyba przewodnik napisać, szczególnie Gluten Free ;) Jeszcze nie wylądowałem w Polsce, a już tęsknię. No i osobiście nie przepadam za zwiedzaniem kościołów, ale koniecznie wejdźcie do Katedry na placu Duomo. 3 Euro a przekraczacie próg i robicie WOW! Z zewnątrz zachwyca, wewnątrz zapiera dech!