Poczytałem trochę komentarze, odebrałem kilka telefonów, przeczytałem wszystkie SMSy. Dziękuję wam wszystkim za gratulacje! Ale nie zgodzę się, że powinienem się cieszyć, bo to super czas. Byłem rozczarowany, bo cel był inny. Ale spokojnie, nie załamany, to zupełnie dwie różne rzeczy.
W przygotowanie włożyłem naprawdę bardzo dużo pracy. Czułem się dobrze. Byłem w lepszej formie niż przed rokiem. Dzień przed startem na rozbieganiu wręcz latałem nad asfaltem :) Naprawdę musiałem bardzo mocno się hamować, żeby to było tempo rozbiegania. Rozgrzewka też była super. Pogoda, zero wiatru. Nic tylko robić życiówkę.
Niestety. Na trasie popełniłem sporo błędów taktycznych. Przede wszystkim zakwasiłem się mocno między 3 a 8 kilometrem, które pokonałem w 15:59. To było strasznie głupie i nie mogłem tego wytrzymać. Później było już po biegu. Do 12 kilometra jeszcze walczyłem. Ale ostatnie 9 km już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. 30 minut biegu z myślę, że po frytkach. Więc jak bym się cieszył na mecie to chyba by było trochę sztuczne, prawda?
No bo niby z czego miałem się cieszyć? Że dobiegłem? Że mimo wszystko złamałem 1:11? Nie o to chodziło. Więc nie skakałem z radości. Ale spokojnie, bo po Waszych komentarzach, wnioskuję, że uważacie, że byłem wręcz załamany :) Nic z tych rzeczy. Załamany to bym był, jakbym np. złapał kontuzję i nie mógł biec. Zwyczajnie nie cieszył mnie ten wynik. Jeżeli wszystkie wyniki by mnie cieszyły to małe szanse, że bym się poprawiał. Coś mnie musi napędzać, tym czymś są czasy na mecie i miejsca jakie zajmuje.
Inna sprawa to czas. Wiadomo, że dla większości z Was to znakomity czas i piszecie, żeby się nie martwić, bo taki czas to marzenie wielu. Ale trzeba pamiętać, że każdy ma inne odniesienie. Ja jak biegłem pierwszy maraton to czas w ogóle się nie liczył, cieszyłem się, że ukończyłem. Jak łamałem 3h w maratonie to cieszyłem się jak dziecko. Ale czasu z półmaratonu nie mogę poprawić od 18 miesięcy. A to już nie może mnie cieszyć, pomimo, że czas 1:10 dla wielu jest marzeniem. Ale tak samo jakby Henryk Szost pobiegł 2:15 to by się cieszył? A ja bym chyba zwariował ze szczęścia :) Więc pamiętajcie, że każdy ma inne cele. I ważne, żeby było osiągalne. Wtedy realizacja ich sprawia olbrzymią radość. I nie ważne, czy jest to złamanie 1:10, 2:00, ukończenie czy przebiegnięcie w przebraniu Batmana :D
Na koniec jeszcze raz dziękuję za troskę i gratulacje. I do zobaczenia na następnym biegu. Nie bójcie się zagadywać mnie po biegu, bo takie komentarze też były. Nawet jak jestem skwaszony a podchodzą do mnie czytelnicy to od razu mam banana na twarzy, bo wiem, że to co robię ma sens! :)
Fotografia: Bartosz Rymkiewicz