Nie wiem czy to nie najtrudniejsza relacja jaką piszę po zawodach. Siedzę od poniedziałku i serio nie wiem co napisać. Nie dlatego, że jestem jakiś zły po tym biegu. Ale to był taki start bez historii. Pewnie równie dobrze mógłbym zrobić relację z treningu. Ale, że zawsze podsumowuję te swoje maratony, to postanowiłem i tym razem to zrobić. No i byłem 4 w Mistrzostwach Polski w maratonie. Niby WOW, ale na mecie zero emocji z tym związanych. O tym będzie na końcu. I może to będzie najciekawsza część tego wpisu.
Do Dębna ruszyliśmy dzień wcześniej. Zabraliśmy się z moim bratem. Podróż przebiegła bez problemu. W ogóle po ostatnich treningach byłem w życiowym gazie. Wiem, że to często takie pisanie. Ale serio ja ostatnie dwa tygodnie biegałem najszybciej w życiu. Kiedy tydzień przed maratonem podbiegłem 9 km w tempie 3:18 min/km (warunki były super) ze średnim pulsem 164 (to mój puls maratoński), wiedziałem, że jest dobrze. Dalej zresztą też wszystko ok, regeneracja super.
Kurczę, ja naprawdę super przepracowałem te przygotowania. Od stycznia robiłem wszystko co miałem w planach. Co więcej wszystko mi wychodziło. Świetnie się regenerowałem. Czułem się mocny i gotowy na maraton. Ale jak to dobrze napisał Andrzej Witek po swoim starcie w Gdańsku. Maraton to hazard. Miałem dobrą kartę, ale to i tak było za mało. Wszedłem All In, ktoś powiedział sprawdzam i miał pokera :D
Na rozgrzewce przed biegiem czułem się świetnie. Spokojnie truchtałem po 4:00 min/km (serio bez żadnego wysiłku). Dobrze szły przebieżki, przyspieszenie. Ponieważ było zimno i wiał zimny wiatr postanowiłem włożyć koszulkę z krótkim rękawem a nie singlet. Cztery żele na drogę (trzy miałem w planach, jeden zapasowy). Na start i ruszamy!
No i ruszyliśmy. Z przodu trzech Kenijczyków, Emil Dobrowolski, Błażej Brzeziński, zawodnik z Ukrainy, Damian Świerdzewski i ja na 8 miejscu. Przebiegamy kilometr. Pierwszy był bardzo szybki bo lekko w dół i z wiatrem. Damian jest kilkanaście metrów z przodu ale biegnie tempem na 1:09 półmaraton. Za mną daleko nie ma nikogo. No i już się wyjaśniło, lecimy solo. Co ciekawe biegło mi się lekko i przyjemnie. Kolejne kilometry łapałem w czasie jaki chciałem. Zrobiliśmy dwie rundy po mieście i ok 9 kilometra wylecieliśmy na prostą w kierunku zachodnim, pod wiatr. Nie było tragedii. Oczywiście biegniesz sam, nie widać nikogo, ciężko się zebrać i nadawać tempo. Ale się udawało. Puls też trzymałem w ryzach.
Myślę, że gdzieś tak koło 15 kilometra zacząłem tracić luz. Wiem, że to śmiesznie brzmi, bo to 1/3 maratonu. Nie wiem, czy to kwestia tego, że zwyczajnie wiedziałem, że nie pobiegnę dziś tyle ile bym chciał. Nie mam z kim, nie mam warunków. Co bym nie zrobił, nie wskoczę na miejsce medalowe. Nie wiem, czy odebrało mi wiarę? Ciężko to przetrawić. To maraton. Biegniesz go na 100% i długo dochodzisz do siebie. Jesteś sponiewierany, obolały. Może zwyczajnie moja głowa stwierdziła, że to gra nie warta świeczki. Że wynik na mecie nie jest warty takiego poświęcenia. Półmaraton minąłem w 1:12. Dużo poniżej oczekiwań. Byłem wtedy 4 w Mistrzostwach Polski (nic to nie daje), 7 open (nic to nie daje) i bez szans na wynik, który mnie zadowala. Jak mijałem Pawła na 24 kilometrze to powiedziałem mu, że mam dość. Znowu zimno, znowu w twarz. Naprawdę byłem załamany. I dalej nie miałem z kim swoich smutków dzielić. Biegłem sobie sam od punktu nawadniania do punktu nawadniania.
Dobiegłem do 30 kilometra. Trochę się odbudowałem, już całkiem blisko do mety. I wtedy zaczął walić grad. Potem deszcz, śnieg. Leciałem przez las i sobie bluzgałem pod nosem. Zaczęło się dublowanie i bardzo duże wsparcie od biegaczy. Dopingowali mnie, zagrzewali do walki. I to na pewno jakoś pomogło. Lekko przyspieszyłem. Ale szczerze, to za bardzo mi się nie spieszyło. Wbiegłem do miasta. Jeszcze jedna pętla, mijam kibiców. Ostatnie prosta i jestem na mecie. 2:27:46. 7 miejsce na mecie. 4 miejsce w Mistrzostwach Polski w maratonie.
Nie będę ukrywał, że biegłem Dębno z nadzieją na medal. Wiedziałem, że jakaś szansa zawsze jest. Czas, czasem, ale medal MP mieć w kolekcji to jest coś. Podjąłem ryzyko, ale nie wyszło. W tym miejscu chciałem pogratulować medali Błażejowi i Emilowi. Ale przed wszystkim Damianowi. To jest piękna historia, forma budowana rok po roku. Życiówka zrobiona w solowym biegu i do tego brąz MP. Mega robota i wielkie brawa! Wielkie gratulacje też dla Moniki Jackiewicz! 2:29:51 w debiucie! Naprawdę czapki z głów! Gratulacje również dla Moniki i Wioletty za kolejne medale!
A teraz wróćmy do tych MP. To jest smutna impreza. Oczywiście to jest moje zdanie. Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę na 4 miejscu w MP to skakałbym z radości. A kompletnie to po mnie spłynęło. Nie dlatego, że mam jakieś większe oczekiwania. Nie doceniam tego. Zwyczajnie tego w ogóle nie czuć. Nie czuć rangi biegu. Nie czuję po tym biegu, że właśnie skończyłem na 4 miejscu. Oczywiście gdybym miał medal, to byłoby co innego. Bo jest medal. Ale dalej… Nic, większe emocje mi towarzyszą, kiedy ścigam się na City Trail.
Nie chce, żebyście mnie źle nie zrozumieli. To nie wina Dębna. Zresztą nie mam nic do zarzucenia. Trasa była dobrze przygotowana, doping w mieście ekstra, punkty dobrze przygotowane. Zwyczajnie ja sam nie mam pomysłu, co musiałoby się stać, żeby MP były ponownie Mistrzostwami Polski. Myślę, myślę i nie wiem. Dobra kasa dla pierwszej dziesiątki? Ale czy to się komuś opłaci? Nie wiem, smutne to, ale tak jest.
Co dalej? Od maratonu minęło kilka dni. Jestem zdrowy i spokojnie dalej trenuję. Wypiłem kilka piw. Zjadłem trochę niezdrowego jedzenia :) I wracam do roboty. Następny przystanek Wings for Life 8 maja w Poznaniu. I tak sobie myślę, jest duża szansa na samotny bieg i średnie warunki. Więc może tak miało być w tym Dębnie. Może taki „trening” był mi potrzebny. Czas pokaże. Do zobaczenia w Poznaniu!
PS – myślałem nad tytułem godzinę (tekst napisałem w 30 minut). I tak mi utkwił ten wpis Andrzeja Witka, że sobie pożyczyłem. Mam nadzieje, że mi wybaczy :D
Fot: Patryk Dulny, Piotr Krawczuk