W weekend zaplanowałem sobie, że pobiegnę start kontrolny. Do wyboru było trochę biegów w Warszawie. Darmowy bieg w ramach GP Białołęki na ok 10 km, bieg w Żabieńcu i Interrun Warszawa na Młocinach. Wybrałem ten trzeci z kilku względów. Raz, że często tam biegam. Trasa jest płaska i po lesie a ja nie chciałem walczyć z podbiegami (następnego dnia miałem jeszcze wybieganie). No i w dodatku były nagrody pieniężne. Stwierdziłem, że jak już biec na 95% mocy to przynajmniej na kolację może zarobię :D
Byłem w mocnym treningu. Przed startem miałem już 100 kilometrów w nogach od poniedziałku. Ale czwartek i piątek już zdecydowanie luźniejszy. Same wybiegania, parę rytmów. Zero akcentów. W dzień startu czułem się naprawdę dobrze, z samego rana jeszcze poprowadziłem trening grupy Orange i pojechałem na start. A tam z minuty na minutę coraz większe zaskoczenie. Na początek widzę samochód z Białorusi. Ok, o zwycięstwo będzie już raczej trudno. Ale kolacja gratis cały czas w zasięgu. Później widzę Kubę Nowaka. Trochę się zdziwiłem i już powoli przestawiałem z walki o wygraną na dobry trening. Po paru minutach widzę też Tomka Szymkowiaka i Łukasza Parszczyńskiego! Nie no, w takiej obsadzie jeszcze w tym roku nie biegłem :D Już wiedziałem, że za kolację zapłacę z własnej kieszeni, ale bieg zapowiadał się ciekawie. Na rozgrzewce czułem się wręcz super, więc wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na mocny bieg.
Wystartowaliśmy wszyscy razem. Na początku ok 3:18 więc w miarę przyzwoite tempo. Na drugim kilometrze chłopaki szarpnęli do 3:12 ale spokojnie biegłem tym tempem. Cały czas wręcz miałem lekki zapas patrząc na puls, w nogach i płucach też wszystko było ok. Później trochę zwolniliśmy i do 5 kilometra miałem średnią 3:17. Niasamowita sprawa dla takiego amatora jak ja biec z takimi zawodnikami. To jest właśnie rewelacyjne w bieganiu, że możesz bark w bark rywalizować z najlepszymi. No ale w końcu zaatakował Białorusin, za nim ruszył Parszczyński i Szymkowiak. Ja z Arturem Jabłońskim i Kubą Nowakiem postanowiliśmy trzymać tempo. I udało się to bez większych problemów. Kuba zszedł z trasy, ponieważ wraca po kontuzji robił drugi zakres. Ja z Arturem biegliśmy do 8 kilometra. Wtedy Artur ruszył mocniej, ja postanowiłem już biec tym tempem do końca. I tak wiedziałem, że nie miał bym szans a w perspektywie niedzielnego wybiegania i maratonu zarzynanie się na ostatnich dwóch kilometrach w tym wypadku nie miało sensu. Skończyłem z czasem 32:55, po szutrowej ścieżce. Więc z wyniku jestem bardzo zadowolony, świetny prognostyk i wyznacznik formy. W dodatku na roztruchtaniu czułem się na tyle dobrze, że mogłem jeszcze parę kilometrów tym tempem pocisnąć :) Bieg wygrał Łukasz przed Białorusinem i Tomkiem.
Co prawda na kolację nie było, ale w nagrodę za pierwsze miejsce w klasyfikacji wiekowej (klasyfikacje się nie dublowały) dostałem kupon na skarpety CEP. Biegam w nich dość często, więc bardzo fajna nagroda. W dodatku bieg był bardzo fajnie zorganizowany, dopisała pogoda. Pakiet startowy zawierał naprawdę dobrą koszulkę. Na mecie czekał medal, pączek i woda. Wszystko obyło się sprawnie i bez zgrzytów.
Mam nadzieje, że za rok impreza również zawita do Warszawy i przyciągnie jeszcze większą rzeszą biegaczy. Naprawdę warto!