Po Półmaratonie Warszawskim pisałem, że jestem zapisany na Berlin i w tamtejszym półmaratonie może spróbuje swoich sił. Wiedziałem też, że słaby bieg w Warszawie to nie jesteś gorszy dzień i zwyczajnie coś nie funkcjonuje. Dałem sobie 10 dni na podjęcie decyzji, czy w Berlinie lecę po nową życiówkę, zrobię trening (sprawdzian) na tempie maratońskim czy zwyczajnie będę chciał przebiec.
Po półmaratonie nie było wesoło. Ogólnie bez tragedii, ale nie ukrywam, że ostatnie dni jestem ciągle zmęczony i obolały. Nie jest to kwestia żadnych urazów, zwyczajnie bolą mnie czasem nogi jakbym wczoraj skończył maraton a nie 10 km rozbiegania. Starałem się odpocząć, zregenerować. W sumie to robiłem co mogłem, ale luzu i lekkości nie odzyskałem. W sobotę strasznie się męczyłem na longu biegnąc w sumie na granicy pierwszego zakresu. Dziś dałem sobie ostatnią szansę. Biegałem 3×1600 plus 4×200.
Przez ostatnie trzy dni przebiegłem łącznie 30 km. Dziś jak ruszyłem, na początku było ok. Dość lekko i pod pełną kontrolą. Ale już drugie 1600 się męczyłem na tempie 3:18 min/km. Ostatni odcinek pobiegłem 5:10 ale kończyłem z pulsem 180. Słabo, wolno, nie szło. Było lepiej niż ostatnio, ale za ciężko. Do tego 200 metrów też 34-35 sek to było dla mnie zero luzu.
W bieganiu nie ma cudów a ja nie zamierzam walić głową w mur. O ile przed Warszawą było treningowo rewelacyjnie (6×1600 biegałem po 3:10-3:12 i się uśmiechałem) to teraz nie ma perspektyw na bieg po 3:17 min/km. Nie jestem samobójcą a druga sprawa, że też jednak szanuję swój organizm. I bardzo rzadko to robią, ale tym razem muszę niestety odpuścić.
Mam trzy dni luźne, postaram się jeszcze odbudować i pobiec po 3:24-3:25 min/km. Mam nadzieję, że przynajmniej to się uda a ja z jakąś nadzieją po tym biegu spojrzę na maraton w Hamburgu.
Niestety to jest sport. Może to pesel, może jakiś gorszy okres. Ale po okresie wręcz rewelacyjnym przyszedł dołek. Dołki w bieganiu są i trzeba się z nimi oswoić. Żałuję, że akurat teraz. I ciężko mi wymyślić, dlaczego akurat teraz biorąc pod uwagą sam trening i fakt, że to był większy zapas i kontrola niż kiedykolwiek przez ostatnie lata. No cóż, tak bywa.
Teraz postaram się zrobić wszystko, żeby do Hamburga jechać z nadziejami na mocny bieg i życiówkę. To jest coś co trzyma mnie w treningu. I pomimo gorszych dni cały czas skupiam się na wszystkim w koło. Diecie, odpoczynku i w końcu samym treningu. Mam nadzieję, że wrócę na właściwe tory a pod nogą jeszcze będzie tyle luzu i mocny co na początku marca.