Znamy już trasę tegorocznego 37. PZU Maratonu Warszawskiego. Trasę inną niż ostatnio, trasę dwóch brzegów Wisły. I jednocześnie trzeba pamiętać, że jest to ostatni raz, kiedy będziemy kończyli biegi na Stadionie Narodowym. W miejscu gdzie przeżywałem największe sukcesy i porażki. Wzloty i upadki. Czasem był to triumf, a czasem rozgoryczenie. Jednak finisze na Narodowym będę pamiętał do końca życia.
34. Maraton Warszawski
Wszystko zaczęło się w 2012 roku. To był okres, kiedy marzyło mi się złamanie 2 godzin 30 minut w maratonie. Jak z perspektywy czasu patrzę na ten bieg, to stwierdzam, że to nie mogło się udać. Miałem przerwę spowodowaną kontuzją. Na treningach ledwo biegałem z prędkościami startowymi. Do przodu pchała mnie wtedy niezwykła determinacja. Nie wiem czy jeszcze kiedyś miałem podobną. Może jak będę atakował kiedyś 2:20?
Pamiętam, jak na 30 kilometrze postawiłem wszystko na jedną kartę. Grupa zwalniała, wiał wiatr. Zaatakowałem, zyskałem przewagę i cisnąłem do mety ile sił. Wcześniej po drodze padł mi zegarek. Straciłem ok. kilometra z tego biegu. Nie znałem dokładnie czasu. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na zwolnienie, bo cały wysiłek pójdzie na marne.
To był jedyny maraton, na którym dosłownie chwilami nie wiedziałem, co się dzieje. Od 38 kilometra miałem już w głowie tylko jedną myśl „zakończyć tę męczarnię”. Wspierało mnie wtedy sporo osób, zagrzewało do walki. Został tylko Most Poniatowskiego i ok. 2 kilometrów do mety. Wykrzesałem z siebie absolutne maksimum (jakbym wtedy wiedział, że mam zapas, to zapewne bym nie dał rady). Ostatnie kilometry po 3:20 min/km, i wpadam na Stadion Narodowy.
Zobaczyłem tylko zegar. Już wiedziałem, uda się! Zobaczyłem rodzinę, zobaczyłem cały olbrzymi obiekt, setki kibiców i fotoreporterów. Nie wiem czy kiedyś miałem piękniejszy finisz. Jeszcze jak to piszę to przechodzą mnie ciarki. To chwile, o których od małego marzy każdy sportowiec. Nie ważne, czy bije rekord Polski czy jego celem jest ukończenie biegu. Zrobić to na Narodowym, to są emocje!
35. Maraton Warszawski
Uważam, że to był mój najlepszy bieg na tym dystansie. Życiówkę mam z Lipska, ale to właśnie wtedy, w Warszawie, pobiegłem bieg idealny. Ale też chyba nigdy później nie byłem tak dobrze przygotowany, pod każdym względem. Kompletnie nie wychodziły mi starty na wiosnę. Zły na siebie i swoją formę ostro wziąłem się do roboty. Po drodze zrobiłem życiówkę w biegu na 10 km w Sulejówku. Liczyłem w tym maratonie na rekord życiowy, ale 2:26 brałbym w ciemno przed biegiem.
To był bieg, gdzie nie miałem kryzysów. Nie zrozumcie tego na zasadzie, że się nie męczyłem. To olbrzymi wysiłek, ale biegłem jak po sznurku. Na początku 20 kilometrów prowadzony przez Kubę Wiśniewskiego (do dziś wiszę mu za to kolację :) ). Po 30 kilometrze było ciężko, ale spokojnie trzymaliśmy z Darkiem Nożyńskim tempo. Jak ja już nie mogłem, to on prowadził, a ja za plecami byłem w stanie cały czas kontynuować ten wysiłek. To był dzień, forma, warunki, w jakich robi się rekordy życiowe. Chciałbym mieć jeszcze takie biegi w przyszłości. Podobnie było w Lipsku, szkoda, że tam cały bieg musiałem walczyć tylko z trasą, i nie miałem z kim biec.
Na mecie chyba nie tylko ja się zdziwiłem, że już jestem. To ponownie był piękny finisz. Śmieszne to, co teraz powiem, ale też mały niedosyt. Jak zobaczyłem zegarek na 200 metrów do mety, to wiedziałem, że zabraknie sekund do złamania 2:26. Jeżeli pobiegłbym końcówkę tak jak przed rokiem, to spokojnie zmieściłem bym się poniżej tego wyniku. Trochę się skrzywiłem jak zobaczyłem zegar, ale tylko trochę :) Nie dość, że ponownie poprawiłem rekord życiowy, to jeszcze z Warszawiakami wygraliśmy klasyfikację drużynową!
36. Maraton Warszawski
Jak już pisałem, są chwile wzlotów, są chwile upadków. Niestety ostatni Maraton Warszawski to nie był mój bieg. Problemy żołądkowe na trasie. Kompletnie stracona szansa na dobry czas i walkę o czołowe lokaty. W końcu bieg w stylu, byle dopiec i żeby Cię nie wyprzedzili. Ostatnie 10 km było naprawdę szybkie, bo już doganiali mnie rywale. Ale wyobraźcie sobie, biec 30 kilometrów maratonu ze świadomością, że cała praca, jaką włożyliście w przygotowania, poszła na marne. Psychicznie byłem kompletnie rozbity. Dobiegłem, czas poniżej 2:29, ale nie o taki wynik tam walczyłem. Wygraliśmy drużynówkę.
Pamiętam jak wtedy wbiegałem na Stadion Narodowy. Byłem potwornie zły. Musiałem ochłonąć. Po biegu poszedłem do szatni z Łukaszem Oskierko. Dobrze, że on jest dobrym kabareciarzem. Na masażach w szatni z Kanijczykami, tak mnie rozśmieszył, że mało nie popłakałem się ze śmiechu. Śmiali się tez masażyści i nie mieli siły nas masować. Tylko zawodnicy z Afryki chyba nie wiedzieli, czy nam kompletnie odbiło, robimy sobie z nich żarty, czy zwyczajnie tak na nas działa bieg maratoński. Oni siedzieli w ciszy i spokoju. Rozluźniłem się trochę, patrzyłem w przyszłość.
37. Maraton Warszawski
Ostatnia przygoda na Narodowym. Czym będzie tym razem? Chwilę triumfu i radości? Czy może kolejny raz będę musiał przełknąć gorycz porażki? Nie wiem, czas pokaże. I to jest w tym sporcie piękne, nigdy niczego nie wiadomo. Na maratonie na pewno coś się zdarzy, nie wiesz tylko co. Jednak nie ważne, jak pójdzie mi sam bieg i czy zrealizuję cel, jaki sobie postawię na ten start. To będzie moje pożegnanie ze Stadionem Narodowym, jako miejsce, w którym przeżyłem tyle pięknych chwil, tyle razy się wzruszałem. Na pewno będę tęsknił za ty obiektem. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji wbiec na Stadion Narodowy, to nie zastanawiajcie się długo, serio. To może być okazja jedyna w swoim rodzaju. Szansa, która się nie powtórzy. Szansa, którą warto wykorzystać!
DO ZOBACZENIA 27 WRZEŚNIA 2015 NA NARODOWYM!
Fot: Andrzej Chomczyk, sztukakadru.pl
PS – przy okazji przypominam również o akcji #BiegamDobrze Jeżeli chcesz wesprzeć fundację charytatywną, na którą zbieram pieniądze w ramach startu w tegorocznym maratonie, kliknij w poniższy przycisk. Każda złotówka się liczy. Przypominam, że wszystkie pieniądze trafią do fundacji Rak’n’Roll. Wygraj Życie!