Dean Karnazes „Ultramaratończyk” – recenzja

Ultramaratończyk

Już czytając tą książkę wiedziałem, że będę miał olbrzymie problemy, żeby napisać jej recenzję. Bo niestety trzeba oddzielić treść książki „Ultramaratończyk”, tego jak jest napisana i czy jest to dobry tekst od tego czym autor, czyli Dean Karnazes, się zajmuje. A to w ogóle mnie nie kręci, nie fascynuje, nie imponuje mi w żaden sposób. Nie mniej jednak będę obiektywny, a przynajmniej będę się starał.

 

 

Książka reklamowana jest tak:

 3 dni biegu, 560 km bez snu
 50 maratonów w 50 dni
 The Reley – 320 km biegu sztafetowego. Zamiast 12 zawodników, Dean wystawia jednego – siebie.

No właśnie. Mnie to jakoś nie kręci. Skąd mam wiedzieć, czy to jest wartościowe osiągnięcie? Ostatnio jakaś kobieta chyba biegała codziennie jeden maraton przez cały rok, a dopiero niedawno zaczęła biegać. A jakiś francuz zrobił chyba 30 Iron Man dzień po dniu :) Nie mam porównania, dla mnie wyznacznikiem jest jakość, czas. Mierzalny współczynnik który mogę porównać. Trasy mają atesty, maratony biegają miliony, jest to sport olimpijski na najwyższym światowym poziomi. Natomiast tutaj mamy grupę pasjonatów, których celem jest pokonanie dystansu. Najlepiej jak są najmniej sprzyjające warunki, trzeba walczyć z bólem i przy okazji jakąś kontuzją. Jeżeli jakiś z tych ultrabiegaczy uważa się za wybitnego specjalistę w swojej dziedzinie to zapraszam na Comrades Marathon, zobaczymy jak wypadną w starciu z zawodowcami. Ale rozumiem, że ktoś może mieć taką pasję i nie mam nic przeciwko niej, tylko dla mnie to już nie ma wiele wspólnego z bieganiem.

Ale przejdźmy do książki. Dean prezentuje nam w niej swoje historie, cztery „biegi” w których brał udział. Western States Endurance Run rozgrywany na olbrzymiej wysokości, pośród skał, śniegu, w nocy i w dzień na dystansie 100 mil. Badwater Ultramarathon, rozgrywany w dolinie śmierci przy temperaturze dochodzącej do 50 stopni. W dodatku rozpoczynamy na poziomie morza (nawet poniżej) a kończymy na najwyższym szczycie kontynentalnym w USA. Trzecia historia to maraton na biegunie przy gigantycznym mrozie. No i na koniec sztafeta 320 km pokonana bez żadnych zmienników :) Mamy jeszcze opis życie Karnazesa, jego dzieciństwo. Dojrzewanie, bardzo udane karierę zawodową. I opisaną historię jak to się stało, że w końcu postanowił to wszystko rzucić i stać się ultramaratończykiem.

I muszę powiedzieć, że książka napisana jest bardzo fajnie. Z wielką dozą humoru, bez jakiś dziwnych odwołań i przemyśleń jak w przypadku chociażby „Jedz i biegaj” Scotta Jurka. Czyta się to trochę jak fantastykę z elementami samoprzetrwania :) Historie opowiedziane są ciekawie, język książki jest prosty i powinien się wszystkim spodobać. Więc jak ktoś ma ochotę zobaczyć jak wygląda uczestnictwo w jednym z wyżej zaprezentowanych biegów to zachęcam do przeczytania.

W dodatku na koniec mamy jeszcze uzupełnienie przez autora kwestii treningu i odżywiania. Ponieważ w książce o tym nie ma prawie nic, a Dean był zasypywany mailami, to postanowił opisać do na końcowych stronach książki. Możemy się dowiedzieć co je, czego unika, jak z grubsza trenuje.

I choć nie kręci mnie to co robi Karnazes, to robi dużo dobrego dla promowania aktywnego trybu życia w USA. Jest obecnie super celebrytą, odwiedza nawet Biały Dom. Więc życz mu jak najlepiej i niech w dalszym ciągu realizuje swoje pasje. W końcu czym był by świat bez tak pozytywnie zakręconych ludzi? :)

 

More from Bartosz Olszewski
Jak kontrolować tempo, dystans i intensywność na bieżni mechanicznej?
Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego. Przecież przed oczami mamy duży...
Read More