W poniedziałek trochę prowokacyjnie zadałem pytanie, co sądzicie o występie Polskich Maratończyków w Rio. Nie pisałem co o tym sądzę, bo sam miałem już swoje zdanie, ale nie chciałem żeby ktoś się sugerował. Moim zdaniem większość opinii skrajnych. Albo równamy z błotem, albo głaskamy po głowie.
Sporo osób kwestionuje prawo do oceniania. Komentarze w stylu „przygotuj się, pojedź za 4 lata do Tokio i Ciebie ocenimy” są bez sensu. Nie jesteśmy zawodowymi biegaczami i nie aspirujemy do reprezentowania Polski w maratonie w Tokio. Jednak osoby tam startujące są zawodowymi sportowcami i muszą liczyć się z ocenianiem przez innych. Przez kibiców. I nie jest to tylko kwestia naszego kraju. Muszą radzić sobie i w chwilach triumfu i w chwilach porażki. Muszą być mocni psychicznie. Presja i radzenie sobie ze stresem to część ich pracy. Tak samo jak są noszeni na rękach po sukcesach, tak samo są krytykowani po porażkach. Czy zawsze słusznie to już inna kwestia.
Osobiście powiem Wam jedno. Nie znoszę tłumaczeń. Oglądając całe Igrzyska cenię tych sportowców którzy potrafią spojrzeć w kamerę i powiedzieć „spieprzyłem to, biorę to na klatę”. Wracają do domu, dalej pracują i robią swoje. Nie dość, że wychodzą z twarzą to jeszcze zamykają tyle możliwości negatywnych opinii ich występu. Teraz po maratonie na Igrzyskach Olimpijskich nikt nie zastanawia się w jakiej formie byli nasi zawodnicy. Słyszę, że było za gorąco albo źle latały samoloty. Tylko tyle. Cały występ naszych biegaczy rozbija się o warunki na trasie i kłopoty z transportem.
Co do warunków. Każdy wiedział jakie będą. Przecież to były normalne warunki panujące w Rio co roku o tej porze. Każdy miał takie same. Było gorąco, parno, może duszno. Na pewno nie dało się uzyskać życiowych wyników. Ale jak pokazały nasze panie (słowa uznania dla Iwony i Moniki) i wielu maratończyków, można było biegać całkiem szybko. Była to kwestia przygotowania do zawodów. Na początku pisząc ten tekst opisałem wszystkie trzy występy naszych zawodników. Jednak ostatecznie niech zostanie ten jeden, naprawdę całkiem przyzwoity:
Nie rewelacyjny, nie dobry, ale też nie było plamy. Biorąc pod uwagą panujące warunki czas 2:17 nie jest tragedią jak wiele osób to określa. Jest to całkiem przyzwoity wynik. Cieszę się również, że Artur dobiegł do mety pomimo problemów. W końcu to Igrzyska Olimpijskie a nie komercyjny maraton. Jak już jedzie się na taką imprezę, reprezentuje swój kraj, to fajnie jednak dobiec do mety.
Wielu zawodników tego nie potrafi zrozumieć. Jesteście oceniani i budujecie swój autorytet nie tylko poprzez wyniki ale również poprzez postawę jaką reprezentujecie. Widzieliście Meba finiszującego z podobnym czasem jak Artur? Można by uznać, że dla niego to tragedia. Ale jestem przekonany, że on kończąc ten maraton na czworaka w czasie 2:40 również byłby ubóstwiany przez wszystkich. On przez te 20 lat budował autorytet, którego teraz nikt mu nie zabierze.
Artur zrobił znakomity wynik przed Igrzyskami w Londynie (2:10:58), niestety nie osiągnął minimum. Później wiele razy to on był postrachem kenijskich i ukraińskich zawodników w naszym kraju, regularnie z nimi wygrywając. Pomimo niepowodzenia w Houston, wręcz w niesamowitym stylu pobiegł w Warszawie wygrywając Orlen. I później na Igrzyskach nie poddał się do końca uzyskując przyzwoity czas i stając się olimpijczykiem, który ukończył bieg. Brawo Artur.
Myślałem również co napisać o sprawie transportu Yareda, o którym teraz najgłośniej w internecie. Na szczęście wyprzedził mnie ktoś kto akurat znakomicie dobrał słowa i adekwatnie ocenił tę sytuację. Pan Marek Tronina, dyrektor Maratonu Warszawskiego. Całość przeczytacie tutaj, poniżej fragment tekstu:
Czyja to wina? Myślałem o tym długo i tak na pół-gorąco uważam, że w 2/3 samego zawodnika (Yared – przykro mi), a w 1/3 trenera Janusza Wąsowskiego (Janusz – sorry). Yareda – bo dawno, kilka lat temu, wymyślił sobie system trenowania do ostatniej chwili i zjeżdżania z Etiopii na sam start główny, wpędzając się w ten sposób w pułapkę, która zatrzasnęła się przed startem życia. Trenera – bo nie postawił na swoim i nie powiedział zawodnikowi – człowieku, wystarczy drobny problem komunikacyjny i leżysz. Znam Yareda, to wyjątkowy uparciuch i wiem, że trafienie do niego nie jest łatwe. Ale mimo wszystko od tego jest trener. Ale to trzeba było Yaredowi powiedzieć dawno temu – co najmniej przed rokiem, by był czas na sprawdzenie innego rytmu ostatnich dni.
I dodam jeszcze, że żadne problemy z podróżą nie usprawiedliwią dla mnie takiego wyniku. Wracamy tutaj do początku tego artykułu, czy nie lepiej powiedzieć szczerze, że zwyczajnie nie wyszło, nie było formy? Ja bardzo kibicuje Yaredowi. Zrobił super wynik na Mistrzostwach Europy. Dostarczał mnóstwa emocji wygrywając Maraton Warszawski. Poza tym fajnie się z nim biegało po Lesie Bielańskim, to bardzo miły zawodnik. Wiecznie uśmiechnięty i nie sposób go nie polubić. Zawsze będę mu kibicował na zawodach, ale po kiepskim występie mam również prawo napisać, że był kiepski. I nie ma to nic wspólnego z żadną nagonką, ale czystymi faktami.
To chyba tyle. Chciałem tylko powiedzieć, że Jared Ward zając 6 miejsce biegnąc w granicach życiówki i kończąc w 2:11:30. Galen zdobył medal. Niejaki Hawkins z Wielkiej Brytanii skończył 9 z czasem 2:11:52. 10 był Kanadyjczyk! A biegnący w tym roku w Orlenie Liam Adams z Australii zajął 31 miejsce z czasem 2:16:12. A więc jednak dało się. Nawet w tych warunkach.
Do usłyszenia po Tokio.