Ten tydzień kończył się maratonem. A ja byłem naprawdę nieźle zajechany po poprzednich siedmiu dniach. Przyszedł czas na odpoczynek. To był swojego rodzaju eksperyment, chciałem sprawdzić, na ile zregeneruje się w tydzień. Liczyłem na życiówkę, byłem pewny swego, treningi szły bardzo dobrze. To będzie dość nudne podsumowanie, bo tak naprawdę niewiele się działo…
Poniedziałek
15 kilometrów po 4:29 min/km i ze średnim pulsem 117… Ok, to pokazuje, że byłem przemęczony. Do tego doszła dieta białkowa przed maratonem. Więcej o ładowaniu węglowodanów możecie przeczytać tutaj.
Wtorek
Ostatni akcent. Na kabatach zrobiłem mocne 5 kilometrów, średnie tempo 3:18 min/km. Bardzo szybko, zdziwiłem się. O ile w poniedziałek biegało mi się FATALNIE to dziś było ok. Jakbym się odrodził, nie wiem z czego. Ponownie złapałem wiatr w żagle i wiedziałem, że z nogami nie jest tak źle. Że mogę spokojnie szybko biegać. A do maratonu jeszcze trochę czasu.
Środa
13 kilometrów, 4:42 min/km, puls 116… Ok, dieta białkowa wyczerpała mnie doszczętnie. Dobrze, że akcent zrobiłem wczoraj, bo dziś co najwyżej mógłbym zrobić 4 przebieżki…
Czwartek
11 kilometrów, 4:04 min/km, puls 132. Tak, najadłem się dużo węgli :D Jak widać, organizm błyskawicznie wrócił do siebie. A czekał mnie dzień wolny.
Piątek
Wolne, jak każdy piątek przed głównymi zawodami.
Sobota
Biegałem późnym wieczorem po całodziennej jeździe samochodem. Na pięknym stadionie. Biegałem to mało powiedziane, latałem. Pierwszy zakres a ja notowałem tempo 3:45 – 3:50 min/km! Co prawda miałem trochę zmęczone nogi, ale szło świetnie. Trochę zdziwiony skończyłem trening. No i po tym biegu byłem przekonany, że jutro będę cieszył się z życiówki. Nawet nie zakładałem jakiegoś mega szybkiego biegu. Chciałem spokojnie poprawić trochę te 2:25:16. No cóż, bieganie potrafi być okrutne.
Niedziela
O tym biegu napisałem już naprawdę dużo. Bardzo słaby maraton, gdzie zupełnie nie starczyło mi sił. Dobry, równy początek. 1:12:00 w połowie biegu. I totalny zjazd w drugiej części. Jak widać, nogi nie dały rady. Nie byłem w pełni zregenerowany. Nie pomogła podróż samochodem. Ogólnie skończyłem zawody, napiłem się, zjadłem i zapomniałem.
Aha, ja wygrałem ten maraton, żeby nie było. I z tego bardzo się cieszyłem. Dostałem gigantyczny kufel piwa i piękny medal. No i 500 Euro. Opłaciłem paliwo, pokój w Lipsku i jeszcze zostało na wypasioną kolację w Warszawie :D
Pozytywy
- wygrana w maratonie
- dużo się nauczyłem, bardzo dużo
- po maratonie świetnie się czułem
Negatywy
- słaby maraton, liczyłem na wiele więcej
- nie było w tym roku rowerów do wygrania :)
- musiałem wylać pół kufla, bo po 3 litrach piwa już naprawdę nie mogłem więcej ;)
Nauka na przyszłość
Nie da się pobiec maratonu, odpoczywając tydzień. Szczególnie, że byłem po półmaratonie i dalej po nim ciężko trenowałem. Niby byłem wypoczęty, ale 42 kilometry to nie 21. W pewnym momencie wszystko wyszło, maraton upomniał się o swoje i nie byłem w stanie kontynuować wysiłku. Puls drastycznie spadł a ja tuptałem do mety. Na drugi raz będę mądrzejszy. Jak to mówią, nie spróbujesz, nie będziesz wiedział.
Dla początkujących
Maraton to nie zabawa. Musisz być do niego przygotowany, inaczej na pewno wyjdą wszystkie braki, wszystkie! Nie ma czegoś takiego jak szczęście w tym biegu. Nie oszukasz, nie przecierpisz. Zwyczajnie się nie uda, nie oszukasz maratonu. Dlatego zawsze doradzam, żeby ostrożnie podchodzić do tego dystansu. Jak chcecie dobrze pobiec, to musicie się dobrze przygotować. Odpocząć, zregenerować się i w pełnej formie, w dobrym zdrowiu, podjąć wyzwanie. A uwierzcie mi, i tak coś się przytrafi na trasie. Różnica jest taka, że w tym momencie będziecie w stanie odpowiedzieć, przeciwstawić się różnym przypadkom losowym. Bez przygotowania zwyczajnie zaczniecie cierpieć i maszerować do mety…