Jak już wczoraj pisałem, wracam do podsumowań tygodnia. Mam nadzieję, że będzie o czym pisać, a Wy prześledzicie jak będzie wyglądała moja droga do wiosennych startów. Zawsze takie wpisy zachęcają do komentowania i dzielenia się swoimi opiniami na temat treningów. A przecież o to w prowadzeniu bloga chodzi. Zaczynam swoją przygodę z początkiem października.
Nie zacznę jednak od budowania bazy treningowej, standardowych wolnych wybiegań itp. Nabiegałem się wolno całą jesień. Jak prawie zawsze, jestem bardzo dobrze wybiegany i mogę kilometrami biegać na niskim pulsie. Zawsze biegi w tlenie (biegi w których 100% dostarczonej energii pozyskiwana jest przy użyciu tlenu) były moją największą zaletą. Do tego mam też przetarcie w postaci dwóch biegów na 10 km w ramach sztafety triatlonowej. Wiem, że potrafię dalej złamać 34 minuty, więc nie ma tragedii. Zwyczajnie jest źle :) Myślałem, że w Maratonie Warszawskim jestem w stanie przebiec półmaraton nawet w 1:11! Ale bardzo się myliłem. Maraton wgniótł mnie w ziemię, pokazał gdzie jestem i dał motywację do działania.

Po maratonie spędziłem dość aktywnie tydzień i wcale nie obijałem się z treningiem. Dużo ćwiczeń, podbiegi, kilka szybkich odcinków i biegi po górach. W weekend dużo odnowy w SPA na Słowacji i zacząłem przygotowania.
Poniedziałek
Lało. Było fatalnie. Rano zrobiłem lekki rozruch, żeby rozruszać kości. Po wolnej niedzieli byłem dość szybki i widziałem, że mogę sobie pozwolić na szybkie bieganie popołudniu. Około 17:00 wyszedłem biegać na prostym asfaltowym odcinku drogi. Chciałem zrobić odcinki 400 metrów, ale akurat był bardzo duży ruch samochodowy. Dalej był odcinek 500 metrów, już bez samochodów. Zrobiłem 14×500 metrów z przerwą 200 metrów w truchcie. Około 70 – 80 sekund. Ponieważ lało i wiało, a ja biegałem raz z wiatrem, raz pod wiatr, to było bardzo nierówno. Od 90 do 102 sekund, czyli od 3:00 do 3:24 min/km. Ale poza ostatnimi dwoma odcinkami wszystko na bardzo wysokiej intensywności. Na koniec zwyczajnie już mnie wgniatało w ziemię a nogi same się uginały. Zrobiłem jeszcze 4×200 metrów po 34 sekundy i 5×100 po 16 sekund. Wróciłem do domu, nogi latały mi jak galareta…

Wtorek
Dwa lekkie rozbiegania po 10 km. Rano i wieczorem.

Środa
Dwa rozbiegania. Rano 15 km i wieczorem 10 km. Od początku tygodnia lało, miałem dość, ale motywacji mi nie brakowało.
Czwartek
Zaplanowałem dwójki. Bardzo chciałem pobiec po 3:20, nie wiedziałem jeszcze tylko ile odcinków. Chciałem zacząć nawet po 3:30 min/km, ale po 200 metrach stwierdziłem, że noga idzie to jadę 3:20 min/km. Pierwsze 2 km 6:38 Zmęczony, ale poszło. Przerwa 400 metrów w truchcie (około 2 minut). Drugie 6:39. Już mocno zmęczony. Trzecie 6:40. Ostatnie kółko siłą woli. Postanowiłem zrobić jeszcze jedną dwójkę. Ponownie 6:40 chociaż dosłownie każdą setkę musiałem pilnować i piłować ile sił, żeby to tempo utrzymać. Dawałem już z siebie wszystko. Udało się.

Dawno tak nie cieszyłem się po treningu. To tylko 3:20 min/km, trzeba pamiętać, że w szybszym tempie pokonałem kiedyś półmaraton. Ale jednak to duży skok, nie pamiętam kiedy ostatnio udało mi się wykonać takie trening. Pewnie na wiosnę przed Wings For Life. Chociaż i wtedy różnie bywało. Takie treningi cieszą i motywuję do dalszej pracy.
Piątek
Rano i wieczorem lekka dycha.
Sobota
Rano planowałem zrobić podbiegi trwające około 1 minuty. Ale nie miałem na to siły. Postanowiłem zrobić 10×15 sekund z maksymalna mocą. Na to starczyło mi sił. W południe jeszcze pobiegłem na stadionie lekkoatletycznym w Suwałkach, jednocześnie będą szczęśliwym zającem Kasi. Łącznie około 20 km.

Niedziela
Wybieganie. Dość długi, zrobiłem 26 km. Bardzo wolno, średnio 4:49 min/km. Z ciekawostek, miałem już potwornie zmęczony organizm. Średni puls wyniósł 116 a drugą połowę nie przekraczałem 113. Do końca niedzieli nic już nie robiłem. W poniedziałek też zamierzam odpoczywać i najwyżej potruchtać 10 km. Pójść na saunę i się zrelaksować.

Pozytywy
- Treningi szybkościowe zrobione zgodnie z założeniami pomimo dużej objętości
- Tydzień na lekkim deficycie, zrzuciłem chyba jakieś pół kilo
- Wygrana z deszczem :)
Negatywy
- Przemęczony organizm na weekend
- Powracające problemy z biodrem
- Za mało się rozciągałem i mięśnie dwugłowe i pośladkowe napięte są jak struna. Rano chodzę na prostych nogach :)

Nauka na przyszłość
- Warto było w piątek pobiegać jedynie 10 km wieczorem. Po czterech dniach byłem bardzo zmęczony i niepotrzebnie utrzymałem ten stan do weekendu. Spokojnie mogłem odpocząć w piątek, w sobotę zrobić długie wybieganie, w dużo lepszej formie. A w niedzielę rano podbiegi.
- Jest jesień, nie zapominaj o rękawiczkach!