Stres przedstartowy – niedoceniany przeciwnik

Stres przedstartowy

Jak bardzo może wpłynąć na nasz bieg stres przedstartowy, kiedy wszystko zostało wypracowane na treningu? Setki przebiegniętych kilometrów, dziesiątki akcentów, wiele wyrzeczeń często podporządkowanych pod jeden start. Wszystkie znaki na Niebie i Ziemi wskazują, że musi być dobrze. Tylko czy rzeczywiście jest to takie proste? Z osobistego doświadczenia wiem, że nie i dlatego na własnych przeżyciach mam zamiar bazować w poniższym tekście. O co dokładnie tyle zamieszania i skąd w ogóle pomysł na ten wpis? Już tłumaczę.

Od zawsze mam tak, że jeżeli chodzi o trening jestem w stanie zmusić swój organizm do maksymalnego wysiłku. Trening dzień w dzień systemem: bieganie – praca – bieganie – ćwiczenia uzupełniające, zaczynając o 4:30 kończąc na 21? Zaliczone. 39 kilometrowe wybieganie w drugim zakresie (+/- 4:05/km)? A jakże. Długie BNP przy -15 stopniach na dworze? Odhaczone. Bieganie pomimo bólu? Moja specjalność! :) No dobra, ale co w związku z tym? Co to ma wspólnego z tematem? Otóż można zrobić najcięższe jednostki treningowe, zahartować swój organizm do granic możliwości, poświęcić czas i zdrowie, a z zawodów wyjdzie jedna, wielka klapa…

Objawy niepowodzenia mogą być różne, pewnie u dużej rzeszy biegaczy będą się one różniły, ale spowodowane są tym samym zjawiskiem, a mianowicie stresem przedstartowym. W moim wypadku zawsze objawia się to w ten sam dość powszechny sposób – jestem cholernie spięty. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Już na rozgrzewce zaczynały się problemy. Niby wszystko ok, biegnę dość spokojnie ale coś jest nie tak. Brzuch – od niego się zaczyna. Spięty. Nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Ukłucia jak przy kolce tylko, że ja nigdy kolki nie miewam, więc coś jest nie tak. Niby przechodzi, zbliża się start, ruszam, nie jest źle ale nogi nie niosą tak jak powinny. Po kilku kilometrach znowu odzywa się brzuch, mięśnie się spinają, kolejne kilka kilometrów i nogi nienaturalnie słabną, nic nie mogę z tym zrobić, czuje się jakbym z formą cofnął się o 2 lata. W moim wypadku z takiego biegu nic już nie wyjdzie, to nie jest normalny kryzys, który można pokonać zaciskając zęby, tutaj błędy zostały popełnione przed startem i całkiem możliwe, że nie kilka czy kilkanaście minut przed, ale nawet kilka dni wcześniej.

Najlepszym przykładem jest mój start w Pucharze Maratonu Warszawskiego na 25 km. Wypoczęty, kilometraż tygodniowy ograniczony, wszystkie zgodnie z „etykietą”, nie mogło się nie udać. Miałem wszystkie opisane powyżej objawy, ruszyłem zakładanym tempem, ale bardzo szybko zacząłem słabnąć, tempo spadało a ja męczyłem się coraz bardziej, doszło do tego, że ostatnie 3 km „biegłem” trzymając się za bok, ze spiętym brzuchem, przy tym ledwo przebierałem nogami a na mecie czułem się jakby potrącił mnie TIR :) Tempo na mecie 4:00/km, nie tak miało być… Trzy dni później zrobiłem 24 km w drugim zakresie, po skończonym treningu byłem niezbyt zmęczony. Średnie tempo? 4:00/km… Bez komentarza :)

Drugi przykład to zeszłoroczny Półmaraton Trzeźwości w Radomiu. Objawy podobne, start tak samo „udany” jak w Pucharze. Skąd to się u mnie bierze? Gdzie tu wspólny mianownik.

Otóż w obu przypadkach miałem podobne nastawienie. W Pucharze miałem szanse na zwycięstwo w całym cyklu, a samo podium wydawało się pewne. Myślałem o tym, dużo, bardzo dużo… i jak widać za dużo. Sam wywierałem na sobie presję i to się zemściło. Ostatecznie udało się jakimś cudem ugrać 3 miejsce, ale zdecydowanie nie tak to miało wyglądać. Podobnie Półmaraton Trzeźwości. Przewertowałem wyniki z poprzednich lat, wystarczyło, że pobiegnę „swoje” a pudło jest pewne. Ta sama historia, te same objawy, ten sam rezultat :)

Nie wiedziałem jak sobie z tym radzić, aż do tegorocznego Biegu Przyjaźni na Bemowie. 5 km więc może być różnie. Mój trening pod maraton praktycznie nie przewidywał interwałów, nie mogłem się spodziewać cudów, nie była to impreza docelowa, bez spiny. Ten bieg nie należy do najłatwiejszych. Dużo zakrętów, dwa 180 stopniowe nawroty, jedna z wolniejszych „piątek” jakie znam. Nie myślałem o tym biegu praktycznie w ogóle. Godzina do startu a ja byłem wyluzowany jak nigdy. Posłuchałem trochę muzyki, przygotowałem się do startu, rozgrzewka poszła leciutko. Stwierdziłem, że ruszę tempem na 17 minut (bariera którą zawsze chciałem złamać), nic nie ryzykuję. Pierwszy kilometr lekko, drugi lekko, tempo świetne… czas na mecie? 16:56 :) Nie wierzyłem własnym oczom, ostatni kilometr w 3:10, jak dla mnie to kosmos przy obecnym maratońskim treningu.

Ten patent postaram się przetestować na zbliżającym się wielkimi krokami Maratonie Warszawskim. Będzie trudniej, bo to start docelowy, presja duża, ale mimo wszystko mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli :)

Podsumowując. Biegaczu! Nie ulegaj presji, nie myśl ciągle o tym co będzie na mecie, postaraj się pokonać stres i w żadnym wypadku mu się nie poddawaj. Nie oznacza to, że masz się nie nakręcać przed startem i nie nastawiać na konkrety rezultat na mecie. Planowanie biegu to bardzo ważna sprawa. Tylko nie bierz tego wyniku za pewnik jeszcze przed startem. Nie myśl dzień w dzień który będziesz, jaki czas osiągniesz. Po prostu unikaj ciągłego myślenia o biegu. Wszystko masz w nogach i teraz tylko od Twojej głowy zależy jak to wykorzystasz. Skup się ale bądź wyluzowany, a wtedy na pewno będzie dobrze!

Mam nadzieję, że przed zbliżającymi się, jesiennymi maratonami, komuś ten tekst się przyda i pomoże w osiągnięciu założonego celu :)

More from Paweł Olszewski
Reebok ONE Cushion – recenzja
Nigdy nie kojarzyłem butów Reeboka z bieganiem. Myśląc o tej firmie bardziej...
Read More