W połowie września podczas Festiwalu Biegowego w Krynicy, była wybierana książka biegowa roku. Wygrała rodzima produkcja, „Szczęśliwi Biegają Ultra” autorstwa Krzyśka i Magdy Dołęgowskich. Bardzo mnie to ucieszyło, książka z dedykacją (dzięki Krzysiek!) już leży na półce i czeka na skończenie. Jednak należy pamiętać, że drugie miejsce zajęła książka „Biegiem po Życie”, której bohaterem jest amerykański średniodystansowiec, Lopez Lomong. I słowa „po życie” nie są tu bynajmniej użyte jako alegoria.
Książkę zacząłem czytać jadąc na Maraton w Reykjaviku. Tak się wciągnąłem, ze całą pochłonąłem w Polskim Busie, na trasie Warszawa – Gdańsk. Spodziewałem się trochę innej książki. Wiedziałem, że Lopez nie miał łatwo. Wiedziałem, że był uchodźcą. Ale to co przeczytacie w tej książce może na zawsze zmienić w Was postrzeganie sprawiedliwości na tym Świecie. Bo to tak naprawdę nie jest do końca książka o bieganiu. To przede wszystkim reportaż z Afryki pokazujący okrucieństwo tamtejszych wojen domowych. Okrucieństwo tak duże, że nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić.
Lomong został wyrwany rodzicom przez wojsko Sudanu Południowego kiedy miał 6 lat. Wyrwany w sensie dosłownym. Zabrany rodzicom i wywieziony do obozu. Nie chce opisywać tutaj tego, co się w takim obozie działo. Ukradłbym historię przed przeczytaniem książki. Mi się takie rzeczy nie mieściły w głowie. Sporo widzimy okrucieństwa w TV, sporo słyszałem o wykorzystywaniu dzieci w Afryce do działań zbrojnych. Ale to co opisuje Lomong jest wręcz nieprawdopodobne.
W skrócie, Lopez ucieka, trafia do obozu dla uchodźców w Kenii i tam spędza kolejne 10 lat swojego życia. I jeżeli myślicie, że w takim obozie to już żyje się całkiem dobrze, to naprawdę musicie przeczytać tą książkę. Włos się na głowie jeży i wydaje się, że cofamy się do czasów średniowiecza. Co ciekawe autor jest wdzięczny za szansę, jaką dała mu Kenia. Wie, że w Sudanie było 10 razy gorzej. A wydawałoby się, że gorzej już być nie może.
W wieku 16 lat Lomong zostaje adoptowany przez rodzinę z USA. Cała historia tego, w jaki sposób się to stało jest niezwykle fascynująca i poruszająca. A okres jego adaptacji w Ameryce (zaczynamy na lotnisku) to materiał na komedię roku. Z jednej strony to śmieszne, z drugiej tragiczne, że dostając hamburgera myślisz, że to jedzenie na cały dzień. A widząc chleb, zastanawiasz się, jak to jest, że w Afryce najada się nim pół wioski, a w USA starcza na śniadanie, po czym reszta ląduje w koszu.
I teraz z Lomonga uchodźcy robi nam się znakomity biegacz. Lopez biegał w Kenii, ponieważ to była przepustka do gry w piłkę nożna. Kto pierwszy ten lepszy. Pętla? 30 kilometrów. Bez wody, na czczo. Od małego do 16 roku życia. Przyjechał do USA z dobrą bazą ;) Tam szybko się na nim poznali i tak poznajemy historię jak z bajki o Kopciuszku. Tylko bardziej okrutną. Poznajemy biegacza z Afryki, który jako dziecko spał skulony i wtulony w kolegów, żeby nie zamarznąć (a i tak byli tacy, co zamarzali). Jadł raz dziennie, piach z błotem i dodatkiem jakiegoś zboża. Całymi dnami przebywał w szopie, która jednocześnie była ubikacją. Z którego wyrósł Olimpijczyk. Ale jak sam Lomong mówi, jego największym sukcesem było uzyskanie dyplomu na jednej z amerykańskich uczelni.
O samym bieganiu w książce nie ma tak dużo. Nie dowiecie się za bardzo jak trenował, jak przebiegała dokładnie jego kariera. To nie jest książka o bieganiu, to książka reportaż, o tym jak z Sudanu Południowego można trafić na Olimpiadę, poznać prezydenta i ukończyć uczelnię w USA. Moim zdaniem książka w połowie trochę zwalnia i już nie potrafi nas tak pochłonąć. O ile opis przeżyć w Afryce jest niezwykle interesujący i poruszający, to już lata treningu, walki o Igrzyska Olimpijskie i starania o dyplom uczelni mogą już nie być tak wciągające. Dobra, na poziomie, ale nie jest to najlepsza literatura.
Podsumowując tę książkę chcę powiedzieć, że nie jest to książka o bieganiu, a raczej przejmujący reportaż o uchodźcy z Afryki, który został biegaczem i pojechał na Olimpiadę. Opowieść niezwykła, poruszająca, na pewno warta tego, żeby się z nią zapoznać. Pokazuje, że nawet z sytuacji beznadziejnych możemy jakoś wybrnąć. Nigdy nie należy się poddawać. Lopez Lomong dalej walczy, prowadzi fundację, ściąga dzieciaki z Afryki. Inspiruje tak samo jak jego książka. Polecam, co najwyżej możecie stracić jedną podróż autobusem.